lip 142019
 
Dzisiejszy tytuł wymyśliłem mając na myśli coś zupełnie innego. Kiedy jednak zastanowiłem się nad nim po raz kolejny, doszedłem do wniosku, że nie brzmi on dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że miejscem dzisiejszych opowieści będzie dawny poligon wojskowy. Ale co tam – Achtung, panzer! – i ruszamy do boju!

Kiedy patrzę przez moje kuchenne okno, widzę wielki kawał nieba, na którym często rozgrywają się niezapomniane spektakle astronomiczno-meteorologiczne. Poniżej, z prawej strony jest kawałek mojego ulubionego Łódzkiego Ogrodu Botanicznego, a na wprost widok ciągnie się aż po zalesiony horyzont. Drzewa zaczynają się już na moim osiedlu i łagodnie przechodzą przez kolejne obszary. Nieco ponad dwa kilometry od mojego bloku, za rzeką Łódką, znajduje się zajmujący ponad 140 hektarów powierzchni, dawny poligon wojskowy. Obecnie te zalesione i zapiaszczone tereny należą do miasta, a na ich terenie znajdują się dwa użytki ekologiczne – Majerowskie Pole i Majerowskie Błota. To wspaniały teren dla każdego miłośnika przyrody, a owadów w szczególności. Między drzewami rozciągają się rozległe łąki kserotermiczne, przechodzące w kilka piaskowni, które dawniej były wojskowymi strzelnicami. A na nich czeka nas to, co najlepsze – zatrzęsienie ciekawych gatunków bezkręgowców. Dzisiaj rozpoczynam cykl opisów spotkań z ciekawymi gatunkami z tego rejonu. Na dobry początek wybrałem muchówkę, kilka gatunków prostoskrzydłych, a na koniec owada, który sprawił mi wielką radość i był niemałą niespodzianką.

Dookoła mam piaski, rzadko porośnięte wysuszoną roślinnością. Upał uderza w ziemię z ogromną siłą. Powietrze faluje unosząc się znad gorącej ziemi, która trzeszczy pod każdym moim krokiem. Wydawać by się mogło, że to nie czas ani miejsce na wzmożoną aktywność zwierząt. A jednak są gatunki, które lubią taką pogodę – zupełnie tak jak ja! Co jakiś czas spod moich nóg zrywa się i odlatuje kilka kroków dalej coś na kształt niedużej, czarnej ważki. Przynajmniej tak wydaje się na pierwszy rzut oka, bo trudno uwierzyć, że coś innego może mieć takie rozmiary. To jednak nie ważka, a jeden z naszych największych łowików – niżbik (Dasypogon diadema). Owady dorosłe dorastają do ponad 2,5 centymetra. Łatwo je zauważyć, ponieważ przebywają głównie na piaszczystych terenach i ich ciemne ubarwienie kontrastuje z jasnym kolorem podłoża. U tego gatunku występuje silny dymorfizm płciowy. Samce są jednolicie czarne, połyskujące, z przyczernionymi skrzydełkami. Samice natomiast mają czerwonawą część odwłoka, na którym znajdują się też białe pasy. Dodatkowo ich odnóża mają barwę pomarańczowo-czerwoną, a skrzydełka są przyciemniane na podobny kolor. Obie płcie różnią się sposobem zdobywania pożywienia. Samce są częściej w ruchu – co chwila przelatują z miejsca na miejsce, często skręcają i nie odpoczywają długo na ziemi. W czasie lotu wypatrują zdobyczy, którą chwytają w powietrzu. Rozglądają się również za samicami. Te ostatnie więcej czasu spędzają siedząc bądź na źdźbłach traw, bądź bezpośrednio na piasku. Polują obserwując niebo i po wypatrzeniu odpowiedniej ofiary szybko zrywają się do lotu i chwytają ją w powietrzu. Niżbiki wyposażone są w długie odnóża pokryte kolczastymi wyrostkami, które są bardzo pomocne podczas chwytania ofiary. Łowik łapie zdobycz w locie, oplątuje ją odnóżami i spada z nią na ziemię. Tam następuje krótka walka w czasie której napastnik przeważnie leży na boku i stara się uśmiercić pochwyconą zdobycz przebijając ją swoim aparatem gębowym. Widziałem kilka razy tego typu walki i nie trwały one długo. Już po kilku sekundach ofiara była zneutralizowana i gotowa do wysysania. D.diadema poluje głównie na błonkówki (70% zdobyczy) i tu przydają się długie odnóża, ponieważ złapane błonkówki wyposażone są w żądła i nie poddają się bez walki. Po skończonej walce owad podlatuje ze zdobyczą na jakąś roślinę, ewentualnie ukrywa się na ziemi. Podczas wysysania łowik nakłuwa ją kilkukrotnie (5-6 razy) w różne miejsca ciała. Sam proces zależy od wielkości posiłku i może trwać nawet do kilku godzin. Niestety, nie miałem okazji nigdy obserwować zalotów niżbików, natomiast widziałem kilka razy połączone pary. Jest to o tyle łatwiejsze, że w takiej konfiguracji latają wolno i niezdarnie i są bardzo łatwe do zauważenia. Owady połączone są odwłokami, podczas przysiadania na roślinach samiec znajduje się na dole. Lotem kieruje samica. Średni czas kopulacji wynosi 55 minut. W czasie składania jaj samice stają się bardziej aktywne – przelatują z miejsca na miejsce na krótkich dystansach i uważnie badają otoczenie szukając odpowiedniego miejsca. W końcu znajdują takie, przysiadają na nim, i przyjmują odpowiednią pozycję do złożenia jaj, wyginając odwłok i unosząc się na odnóżach. Wybierają miejsce piaszczyste, badają je pokładełkiem, a następnie wpychają je kilkukrotnie w głąb piasku. Sama operacja trwa do 10 sekund, na zakończenie piasek jest uklepywany i wyrównywany, a samica odlatuje odpocząć. Co ciekawe, jaja nie są składane bezpośrednio do ziemi. Podczas ich składania niżbik tworzy coś w rodzaju kokonu ze zlepionych ziaren piasku, który chroni zawartość przed uszkodzeniami mechanicznymi oraz przegrzaniem – trzeba pamiętać, że jaja skladane są na głębokości około 1,5 centymetra w warstwie piasku narażonej na ciągłe działanie promieni słonecznych. Na poligonie miałem sporo szczęścia i udało mi się zaobserwować proces składania jaj (zdjęcie poniżej). Larwy tego gatunku są również drapieżne – polują na bezkręgowce zamieszkujące górne warstwy piasku. Dasypogon diadema znajduje się na Czerwonej Liście z kategorią zagrożenia VU. Na szczęście, w moich okolicach jest liczny. W Ogrodzie Botanicznym są co najmniej trzy stanowiska, na których widuję te owady co roku. Podobnie na poligonie i na oddalonym o 2,5 kilometra od mojego domu Uroczysku Lublinek. Obserwacje zawsze sprawiają dużo frajdy. Łowiki są duże, prezentują ciekawe zachowania i bardzo często można je zobaczyć ze zdobyczą. Jedynym minusem (z fotograficznego punktu widzenia) jest to, że większość czasu spędzają między trawami i niskimi roślinami i bardzo trudno zrobić im sensowne zdjęcia.
Powyższy wpis powstał na bazie moich obserwacji oraz artykułu – “Notes on the biology of Dasypogon diadema (Fabricius, 1781) (Diptera: Asilidae)Fritz Geller-Grimm.

Tam gdzie słońce i piasek, tam muszą być i prostoskrzydłe. I tak jest na poligonie. Spacerując między niską roślinnością widać setki skaczących szarańczakowatych (Acrididae). Przeważnie nie osiągają dużych rozmiarów, są dobrze zamaskowane i z tego powodu dają się dość łatwo fotografować. Jak większości zwierząt wyposażonych w barwy ochronne, wydaje im się, że ich nie widać. Można zbliżyć do nich obiektyw na kilka centymetrów, a one dalej udają, że są kamykiem czy fragmentem gałązki. Mają jednak wybitnie denerwującą cechę – zawsze chcą zmniejszyć swój profil optyczny. Jeżeli zaczniemy podchodzić do siedzącego bokiem szarańczaka, ten poczeka chwilę, a kiedy już się dostatecznie zbliżymy, zacznie się obracać, żeby stać do nas przodem. Zaczynamy go okrążać, on znów zmienia pozycję. W lewo, w prawo, z przerwą, bez przerwy – owad zawsze będzie się kręcił jak jakiś biologiczny magnes, dla którego jesteśmy biegunem. Czasami, z całkiem nieznanych mi przyczyn, szarańczak przestaje się kręcić i pozwala sobie zrobić zdjęcia z boku. Męczy się? Przyzwyczaja? Nie wiem. Wiem za to, że z większości pojedynków to ja wychodzę pokonany. Poligonowych szarańczaków było mnóstwo, były różnych rozmiarów i bardzo odmiennie ubarwione. Cieszyłem się w duchu, że udało mi się sfotografować tak wiele gatunków. Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, kiedy po identyfikacji (dzięki rysiaty i Aneta!) okazało się, że wszystkie one zaliczają się głównie do dwóch gatunków! Pałkowiak plamisty (Myrmeleotettix maculatus) i siwoszek niebieski (Oedipoda caerulescens) zdominowały całkowicie poligonowe piaski. Oglądając ich zdjęcia można naprawdę zdziwić się, jak bardzo różnią się od siebie w obrębie jednego gatunku. Trzecim gatunkiem, który udało mi się uwiecznić był Chorthippus sp. Tymczasem wracamy do tytułowej zagadki z urwanymi nogami. Fotografując szarańczaki zauważyłem, że wiele osobników ma urwane jedno tylne odnóże. Ptaki? Inne drapieżniki? A może jacyś psychopatyczni sadyści? Tego nie dowiemy się nigdy. Z obserwacji wynika jednak, że z jednym odnóżem da się przeżyć i funkcjonować całkiem sprawnie.

Myrmeleotettix maculatus Myrmeleotettix maculatus Myrmeleotettix maculatus
Oedipoda caerulescens Oedipoda caerulescens Oedipoda caerulescens
Chorthippus sp. Oedipoda caerulescens Chorthippus sp.

Pamiętacie “Powrót Jedi“? Zły Jabba The Hutt uwięził Hana Solo i Luka, by potem wywieźć ich w głąb pustyni i wrzucić do jamy budzącego grozę Sarlacca. Nasi bohaterowie nie dali się, do głębokiego leja z mackami wpadł (ku mojemu głębokiemu rozczarowaniu) biedny Bobba Fett i wszystko skończyło się tak, jak w bajkach kończyć powinno. Po co o tym wspominam? Ponieważ pierwowzorem pustynnej jamy na Tatooine była jama larwy mrówkolwa. O mrówkolwach, a właściwie ich larwach, czytałem od dzieciństwa. Z pewnością były jednymi z budzących największą grozę owadów. Piasek, na piasku lej, a na jego dnie wystające ogromne kleszcze. Nieostrożne owady ześlizgują się w dół, starają wejść po nachylonej osypującej się ścianie. Tymczasem z dołu coś rzuca w nie grudkami piasku, dzięki czemu spadają i szybko kończą swój żywot rozszarpane przez larwę mrówkolwa. Bo to ona oczywiście czyhała na dnie leja. Sama larwa składa się z beczułkowatego ciała, małej głowy i tych wielkich kleszczy, które służą do szybkiej i skutecznej zamiany owada na obiad. Dorosły mrówkolew jest z kolei całkiem odmienny. Z wyglądu przypomina gapowatą i niezdarną ważkę, której ktoś zabrał wszystkie kolory. Lata słabo, dobrze się maskuje, aktywny jest głównie wieczorem i w nocy. Przez długi czas myślano, że dorosłe osobniki żywią się nektarem, jednak najnowsze badania wskazują, że polują na mniej mobilne, drobne owady, na przykład mszyce. Ze względu na skryty i nocny tryb życia, dorosłego mrówkolwa jest bardzo trudno spotkać. Mnie to się do tej pory nie udało – wczoraj zobaczyłem go po raz pierwszy w życiu! I jest to dla mnie niemałe wydarzenie przyrodnicze potwierdzające tezę, że zawsze warto wyjść w teren, bo nigdy nie wiadomo, z czym się wróci. “Mój” mrówkolew był bardzo młody, chyba dopiero co zmienił się w imago. Siedział na niskiej roślinie i jeszcze pompował skrzydła. Dawał się bardzo łatwo fotografować i oglądać. Był to najbardziej rozpowszechniony, krajowy gatunek – mrówkolew pospolity (Myrmeleon formicarius) – chociaż dla mnie wcale pospolity nie był. Po dłuższej sesji nad poligon nadeszła burza i trzeba było wracać. To był bardzo udany wypad, a kolejne odcinki opowieści z tego miejsca już wkrótce.

  2 komentarze to “W krainie urwanych nóg”

  1. Ale ciekawostek zachęcających do odwiedzenia poligonu.Podoba mi się opis ” tańca z szarańczakami”. Gratuluję mrówkolwa i super fotek.

    • Musimy się kiedyś wspólnie tam wybrać. Miejsce jest super i robali nie zabraknie 🙂 Mrówkolew bardzo mnie ucieszył, a zauważyłem go całkiem przypadkowo i na chwilę przed wyjściem z poligonu. Ale tak to zwykle jest – kwestia szczęścia 🙂

Sorry, the comment form is closed at this time.