Po beznadziejnie zimnej zimie oraz całkiem zimnej wiośnie, nastały nieco cieplejsze dni. Kilka razy udało mi się odwiedzić Łódzki Ogród Botaniczny, ale obyło się bez entomologicznych fajerwerków. |
Początek był bardzo słaby. W kwietniu trafiło się zaledwie kilka w miarę ciepłych dni. Reszta była całkiem zimna, z przymrozkami w nocy i nad ranem. Moja pierwsza wizyta w Ogrodzie odbyła się w standardowym, o tej porze roku, rynsztunku – szaliku, czapce i zimowej kurtce. Mimo tego nie było mi za gorąco.
Znowu w Ogrodzie!
Lubię ten moment, kiedy po pięciu miesiącach przymusowej przerwy, po raz pierwszy przekraczam wiosną bramę Botanika. Serce bije szybciej, nos chciwie wciąga zapomniane wonie, a oczy nie wiedzą, na co patrzeć. Tyle teorii. Praktyka w tym roku była trochę inna. Owszem, było trochę typowych, wczesnowiosennych, kwitnących roślin. Były kilka pająków i kowali bezskrzydłych. Jednak dominowały kolory brązowe, płowe i szare. A już najbardziej dominował hulający wszędzie wicher.
Spacer z Kazikiem…
Spacerowałem sobie alejkami, a w głowie dudniła mi sparafrazowana piosenka Kazika – “…jest tak zimno, że pękają oczy, oczy, oczy!”. Na szczęście oczy mi nie pękły, ale nie był to relaksujący, wiosenny spacer. Szedłem, rozglądałem się, ale w zasadzie nie było nic do oglądania. Nie było nawet grzybów, poza jakimiś smutnymi, nadrzewnymi wyjątkami. Było też dużo powalonych drzew. Niestety, sezon zimowy, w którym dużo wiało, nie oszczędził mojego ulubionego miejsca. Korzystając z okazji chciałem nawet trochę pozaglądać pod korę i w próchno i sprawdzić, czy nie ma tam jakichś ciekawych bezkręgowców. Było jednak na to za zimno.
…i Gigerem
Spacer zapamiętałem ze względu na dwa wydarzenia. Jednym z nich było spotkanie z Obcym. Ale to takim prawdziwie obcym Obcym, jak z rysunków pana H.R. Gigera, znanego z zaprojektowania scenografii i postaci do filmów z serii “Alien”. Szedłem przez las i nagle patrzę, a tu na pniu siedzi miniaturowy kosmita i to z gatunku tych bardziej straszliwych, gotowych do natychmiastowej inwazji. Czacha, dziwne oczy, jakieś dodatkowe przydatki i typowy dla obcych kolor. Przez chwilę gapiłem się na niego, a mózg usiłował przyporządkować to co widziałem, do czegoś co znam. W końcu dotarło do mnie, że to po prostu zwykły grzyb. Muszę przyznać, że wyglądał rewelacyjnie i idealnie nadawał się na pierwowzór nowej rasy kosmitów.
Spareidolizowany
Zjawisko, którego doświadczyłem jest bardzo powszechne, nazywa się pareidolia i polega na dostrzeganiu kształtów znanych rzeczy czy postaci w całkiem przypadkowych przedmiotach czy zjawiskach. Najczęściej ma miejsce, kiedy leżymy sobie w letni dzień na leżaku i gapimy w chmury. Co chwilę nasz mózg dostrzega w ich układach a to zarys ludzkiej twarzy, a to sylwetkę ptaka. Drugą dziedziną, w której pareidolia odnosi niezwykłe sukcesy jest religia. Wszelkie postacie świętych pojawiające się na brudnych szybach czy murach to nic innego, jak przykład właśnie tego zjawiska. Nie sposób tu nie wspomnieć o słynnym Teście Rorschacha, który wykorzystuje zjawisko rozpoznawania kształtów w przypadkowych plamach do oceny cech i zaburzeń osobowości badanych. Sam test budzi do dzisiaj sporo kontrowersji, ale z całą pewnością jest jednym z najbardziej znanych w pop-kulturze książkowo-filmowej.
Wśród ptasich zwłok
Druga rzecz, jaką zapamiętałem z tego spaceru, to sporo ptasich zwłok. I to zwłok ptaków, które zginęły gwałtowną śmiercią w szczękach drapieżnika. Królujący obecnie powszechnie naiwny eko-bambinizm nie zajmuje się tak trywialnymi problemami przyrody jak łańcuchy pokarmowe i drapieżnictwo. Skądże. Przyroda, w przeciwieństwie do cywilizacji, jest z natury dobra. Wszystkie zwierzęta kochają się nawzajem, żyją we wzajemnej zgodzie uśmiechając się do siebie i jedzą kotlety z tofu. W praktyce wygląda to “trochę” inaczej, o czym przekonałem się oglądając zjedzone resztki ptaków. Warto o tym pamiętać, kiedy następnym razem będzie się spontanicznie chciało przytulić w ogrodzie zoologicznym tygrysa albo niedźwiedzia.
Akomoduj Pan!
Właściwie spotkała mnie jeszcze jedna wesoła rzecz. Szedłem po brązowym podłożu z suchych liści, nagle patrzę – spośród nich wystaje jakiś ciekawy, pomarańczowy gatunek grzyba. Zbliżyłem się, robię zdjęcia, bliżej, jeszcze bliżej. W końcu zadowolony podniosłem tego “grzyba”. Okazało się, że był to jakiś fragment zmemłanej włóczki. Kurtyna. Cóż, na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że mam już swoje lata i akomodacja mi się straszliwie rozjechała. Właściwie, w wersji naciąganej, mogę to nazwać pareidolią. I tego się trzymajmy!
Jeżeli podoba Ci się ten wpis… | Pięknie dziękuję! |
Pierwszy spacer odbył się, jak widać, w ciężkich warunkach, ale mimo tego dał nadzieję na udaną resztę sezonu. Ogród nie zawiódł i jak zwykle dostarczył solidnej porcji wrażeń i materiału do przemyślenia i dalszego wygrzebania w sieci. Zawiódł za to mój, od dawna nie używany, aparat – w połowie spaceru skończyła się bateryjka, część zdjęć pochodzi więc z telefonu.
One Response to “Spareidolizowany”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Wielki come back po dłuuuuuuuuuugiej przerwie 🙂
Milutko!
Mam nadzieję na nieco częstsze wpisy!