kwi 202021
 
Na dworze padało, lało, albo mżyło. I to akurat w sobotę. Prognozy pogody nie przewidywały większych zmian. A ja czułem zew wzywający mnie do opuszczenia mieszkania i udania się na spacer. Co było robić? Poddałem się mu.

Łódzki Ogród Botaniczny przywitał mnie szarym niebem, zamglonym horyzontem i pustymi alejkami. To był już duży plus – zawsze wolę Ogród pusty, niż wypełniony treścią ludzką. Pora dnia i pogoda zatrzymały potencjalnych spacerowiczów w domach. Kiedy wchodziłem z nieba spływała lekka mżawka. Na szczęście po kilku minutach ustała. Pierwsze, co dało się zauważyć, to ptaki. A raczej nie dało się ich zauważyć wcale, za to dało się je usłyszeć z każdego drzewa i krzaka. Rejwach był ogłuszający i wielogatunkowy. Jako drugi został pobudzony zmysł węchu. Pachniało i to mocno. Mokrą trawą, trzcinami, ziemią, grzybami, żywicą i samym deszczem. To zdecydowanie jedna z moich ulubionych, przyrodniczych mieszanek zapachowych. Szczególnie w wersji świeżej, wiosennej, wprost po deszczu. Chodziłem i wchłaniałem. Niestety, gorzej było z pobudzeniem zmysłu wzroku – wciąż było głównie pusto i brunatnie.

Czego można szukać w takich warunkach i o tej porze roku? Oczywiście grzybów i mięczaków. O owadach na razie można zapomnieć. Niestety, było również zimno. Na tyle, że alejki zwykle opanowane przez ślimaki świeciły pustkami. Moje ulubione miejsce, które porasta gąszcz pokrzyw, oczywiście jeszcze nie jest niczym porośnięte. Na tym obszarze zawsze znajdą się liczne gatunki mięczaków. Tym razem nie było nic. Honor uratował – po raz kolejny – przewrócony pień dębu. Pod korą znalazłem siedlisko zmarzniętego życia w postaci mniejszego przedstawiciela nieznanego mi gatunku ślimaków oraz pomrowa wielkiego (Limax maximus). Ten ostatni jest gatunkiem zawleczonym do naszego kraju z południa Europy. Ładny, ale szkodnik. Odżywia się głównie rozkładającą się materią organiczną i grzybami, czasami jest też kanibalem. W uprawach i tunelach foliowych może wyrządzić znaczne szkody, szczególnie, że nie posiada żadnych naturalnych wrogów. Zwiększa swoją liczebność, na terenie Ogrodu nie widuję go jednak zbyt często. Może dorosnąć nawet do 20 centymetrów. Po przejściu kilkudziesięciu metrów spotkałem kolejnego, bardzo dużego ślimaka. Był to bardzo rozpowszechniony winniczek (Helix pomatia). Kolejny szkodnik, żywiący się świeżymi liśćmi i wyrządzający duże szkody w uprawach. Co ciekawe, na początku związany był głównie z południowymi regionami kraju. Po całym terytorium został prawdopodobnie rozwleczony przez cystersów, którzy hodowali go w przyklasztornych ogrodach. Białko winniczka, jako zwierzęcia postnego, stanowiło bardzo dobre uzupełnienie skromnej diety zakonników.

Grzyby nie chciały współpracować. Przez długi czas nie zauważyłem ani jednego. Nawet w laskach bukowych, gdzie przeważnie jest ich zatrzęsienie. Z czym kojarzy się przeciętnemu spacerowiczowi “klasyczny” grzyb? Oczywiście z trzonkiem, kapeluszem i możliwością zjedzenia delikwenta. Tymczasem ogromna większość grzybów ma mikroskopijne rozmiary. A te, które widać gołym okiem często związane są z drewnem i mają różnorodne, i nie mające nic wspólnego z kapeluszem, kształty. Takich znalazłem kilka. Najbardziej rzucał się w oczy trzęsak pomarańczowy (Tremella mesenterica), przypominający skupiska jaskrawożółtej galaretki przycupniętej na gałęziach. O wiele mniej widowiskowo wyglądała kisielnica trzoneczkowa (Exidia glandulosa), skórnik (Stereum sp.) czy drewniak (Hypoxylon sp.) (identyfikacje grzybów – Sebastian Piskorski). Z kolei przedstawicielka berłóweczki (Tulostoma) charakteryzowała się bardzo… kontrowersyjnym kształtem. Jedym grzybem przypominającym grzyb z grzybobrań była dzwonkówka wiosenna (Entoloma vernum). Ta ostatnia nie ma widowiskowego wyglądu, a dodatkowo jest trująca. Przy okazji warto przypomnieć – nie ma czegoś takiego, jak internetowa identyfikacja jadalności większości gatunków grzybów. Jeżeli wstawiasz zdjęcie rozmazanego grzyba i liczysz na to, że ktoś na forum poda na tej podstawie dokładną nazwę i stopień jadalności, to… jesteś bardzo odważny. Równie dobrze możesz zapytać na forum, czy jeśli skoczysz z siódmego piętra na kupę piasku, to przeżyjesz, czy nie? Odpowiedzi będą zróżnicowane, ale czy na ich podstawie zdecydujesz się na skok? Jak mówi popularne powiedzenie – wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko raz.

Łażąc to tu, to tam, patrzyłem, co jeszcze da się wycisnąć z tego deszczowego dnia. Nie było tego wiele. Gałęzie wciąż pozbawione liści, trzciny zeszłoroczne i żółte, na większości grządek suche badyle. W moim ulubionym dziale z ziołami natknąłem się na lulecznicę kraińską (Scopolia carniolica). To bardzo ładna trucicielka, wyładowana po brzegi alkaloidami. W Ogrodzie ta roślina kwitnie jako jedna z pierwszych, w dodatku w dwóch kolorach – żółtawym i… no właśnie. Drugi kolor jest jakiś brązowawo-fioletowawy, w zależności od oświetlenia i rośliny. Mnie podoba się zdecydowanie bardziej niż wersja żółta. Lulecznica o tej porze powinna być już solidnym krzakiem obsypanym kwiatami. Jednak w tym zimnym roku wyrosła ledwie nad ziemię i kwiatów ma bardzo niewiele. Z czystej ciekawości sprawdziłem, jak roślina nazywa się w innych językach i tu zdecydowanie przoduje angielski. Henbane bell – dzwonek-zabójca kurczaków. Z innych ładnie kwitnących roślin trafił się jeszcze modrzew. To drzewo, jak bardzo bym się nie starał, i tak zawsze najbardziej kojarzy mi się z Monty Pythonem. Po drodze widziałem jeszcze kilka innych, kwitnących gatunków, ale szału zdecydowanie nie było. Za wcześnie jeszcze na to i zbyt zimno. Może następne tygodnie przyniosą przyspieszenie i poprawę sytuacji.

Kiedy tak sobie spacerowałem pustymi i mokrymi alejkami przecierając od czasu do czasu okulary z deszczu, w głowie włączyła mi się dość irytująca melodia. Była to piosenka “Crush” z szóstej płyty Orchestral Manoeuvres in the Dark, wydanej w 1985 roku. Pamiętam do dzisiaj, jak prezentował ją pewnie w “Romantykach muzyki rockowej” nieodżałowany Tomek Beksiński. Utwór powstał w czasie tournee OMD w Japonii. Muzycy nagrali sample japońskich reklam z telewizji, a następnie stworzyli z nich charakterystyczny podkład. Przesłanie jest proste i bardzo adekwatne do moich uczuć podczas opisywanego spaceru – deszcz precz!

Rain rain
Go away
I couldn’t take you
One more day
There’s broken glass here
On the floor
And I can’t take this anymore

Mając do dyspozycji Youtube i myśl przewodnią, można dokonać prawdziwych cudów. Postanowiłem sprawdzić, jak deszcz wpływa na wyobraźnię artystów-muzyków. Wyniki przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Deszcz jako zjawisko atmosferyczne, a także deszcz metafizyczny jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. Poniżej wybrałem kilka piosenek związanych z deszczem. Nie ukrywam, są to utwory, które dobrze mi się kojarzą i które bardzo lubię. No i stanowią tylko wierzchołek góry lodowej. Właściwie każdy może stworzyć własną listę “deszczowych piosenek” zgodnych z własnym upodobaniem.

Ponieważ przed deszczową sobotą było kilka słonecznych dni, nie może zabraknąć krótkiej wzmianki o samolotach. Na niebie nie trafiłem na większe hity, może poza regularnymi wizytami Boeinga RC-135 Rivet Joint. Udało mi się zrobić mu kilka zdjęć i zwyczajnie pogapić, kiedy przelatywał. Oprócz klasycznej, surowej sylwetki starych Boeingów uwagę zwracają dwie rzeczy. Po pierwsze – duże, prostopadłe osłony po obu bokach kadłuba. To w nich mieści się sprzęt nasłuchowy, anteny i inne tajne rzeczy, o których nie wypada tu pisać. Po drugie – czarny nos samolotu, który do złudzenia przypomina nos psa z jakiejś dziecięcej kreskówki. Drugi samolot to rzadki gość z Afryki – Ethiopian Airlines w wersji cargo. Jeżeli ktoś chciałby w tym momencie przypomnieć jakiś dowcip o Etiopii, to warto pamiętać, że linie lotnicze z tego państwa są największe w Afryce, a czwarte na świecie, pod względem obsługiwanych państw. Jeżeli ktoś jeszcze nie byłby przekonany – te linie w światowym rankingu zajmują miejsce o prawie 25 pozycji wyżej, niż LOT. Ostatni samolot to pospoliciak, przedstawiciel najlepszej linii na świecie (wg Skytrax) czyli Qatar Airways. Katarczyków lata nad nami bardzo dużo, ale od czasu do czasu warto robić im zdjęcia, bo nieraz trafiają się ciekawe maszyny.

Sorry, the comment form is closed at this time.