maj 312020
 
W dzisiejszym wpisie udamy się pomiędzy pokrzywy, w zaciszne i zacienione miejsce. Spotkamy w nim dużo pospolitych bezkręgowców, które pomimo swej pospolitości są całkiem nieznane i ciekawe. Dowiemy się też, kto jest najlepszym perkusistą wśród pająków i co przyrodnik mieć powinien.

Maj mija w szybkim tempie, tymczasem z sezonem przyrodniczym jest u mnie słabo. Udało mi się co prawda kilka razy odwiedzić Ogród, ale nie były to takie porządne, zapadające w pamięć spacery. Albo pogoda była nie taka, albo ludzi za dużo, albo owady pochowane. I oczywiście maski – coś, czego każdy chętnie by się pozbył i to jak najszybciej. Noszę okulary, więc u mnie występuje nie tylko problem z oddychaniem przez mokrą szmatę, ale także całkowita utrata widoczności po kilku minutach spaceru. Okulary zaparowane są równą warstwą, niezależnie od pogody i tempa oddechu. Kiedy jestem na środku łąki i do najbliższych ludzi mam 100 metrów zsuwam oczywiście maskę z twarzy. Ale po chwili wchodzę na alejkę pełną zwiedzających i znów muszę się nią owijać. Jest to diabelnie uciążliwe, szczególnie jeśli się chce robić zdjęcia. A ludzi jest dużo i trudno się dziwić – wszyscy jesteśmy spragnieni spacerów na świeżym powietrzu. W rezultacie mam tak dość tych maskowych manipulacji, że robię kilka kółek w ulubionych rejonach i mam ochotę wracać. Zdjęć prawie nie robię, bo po prostu się nie da. Na szczęście w okolicy mam sporo bezludnych terenów i tam mogę już swobodnie działać. Dzisiejszy wpis to podsumowanie majowych wizyt w Ogrodzie. Tak się akurat złożyło, że opisuję w nim zwierzaki powszechnie występujące w naszym kraju, bardzo ciekawe, ale jakoś mniej znane.

Agelastica alni Anthomyia sp. Chrysolina sp.

Na pierwszy ogień idzie drobny motyl – wąsik zieloniaczek (Adela reaumurella). Zwierzak ten charakteryzuje się pięknym, zielonym odcieniem skrzydeł i ekstremalnie długimi czułkami (u samca mogą przekroczyć 2,5 raza długość ciała). Obie te cechy są podkreślane w międzynarodowym nazewnictwie. Po angielsku to green longhorn, zaś po niemiecku gruner langfuhler. Wiem, że to nieładnie wyśmiewać się z języków obcych, ale ta druga nazwa brzmi dla mnie jak opis niszczyciela czołgów z okresu drugiej wojny światowej. Czytam ją, a w mojej głowie rozbrzmiewa głos jakiegoś wrzeszczącego aktora, grającego niemieckiego żołnierza w “Czterech pancernych i psie“. Wracając do zieleniaczka – adela zelena (po czesku), smaragdfenyu torosmoly (węgierski) czy Smaragdlangsprietmot (niderlandzki) – wszędzie szmaragdowa zieleń i długie czułki. Ciekawa jest też geneza nazwy łacińskiej – zwierzak został nazwany na cześć francuskiego przyrodnika Rene Antoine Ferchault de Reaumura. Mogliście nie słyszeć o jego przyrodniczych dokonaniach, z pewnością jednak kojarzycie go jako twórcę jednej ze skal mierzenia temperatury (inne stworzyli m.in. Celsjusz, Kelvin i Fahrenheit). Owad występuje powszechnie w prawie całej Europie, również w Polsce jest powszechnie spotykany. Można go spotkać od maja do początków lipca. Zasiedla skraje lasów, łąki czy miejskie parki. Samce często tworzą latające skupiska, do których dołączają samice. Zapłodnienie następuje w locie, a larwy rozwijają się wśród opadłych liści dębu i brzozy. W Ogrodzie często widuję samce przesiadujące na liściach. Tym razem trafiła się jednak samica z dużo krótszymi czułkami.

Adela reaumurella Phania cf.funesta Adela reaumurella

Niedaleko siedliska zieloniaczków zauważyłem ciekawą scenkę. Na liściu siedział niewielki pająk i zapamiętale bębnił w jego powierzchnię szczękoczułkami i odwłokiem. Wyglądało to tak, jakby był jakimś zwierzęcym odpowiednikiem Philla Collinsa i właśnie zaczynał epickie solo na perkusji. Niestety, akurat nie miałem ze sobą soczewki macro, ale i tak postanowiłem spróbować zrobić mu kilka zdjęć, no i zobaczyć, co będzie dalej. Kiedy przybliżyłem się do pajęczaka, zauważyłem, że nieco poniżej, w dość skłębionej sieci, siedzi sobie samica. Samiec bębnił, przerywał, znowu zaczynał, dwoił się i troił, ale bez żadnego efektu. Muszę przyznać, że mnie rozczarował (podobnie jak i samicę) – to był jakiś straszny amator, który wiele jeszcze musi nauczyć się o prawidłowym użyciu instrumentu. Przy pająkach spędziłem dłuższą chwilę, potem przeszedłem w inne miejsce, wróciłem, ale mimo ciągłych wysiłków samca, samica pozostała niewzruszona. Bębniący gatunek widziałem po raz pierwszy, a przynajmniej w czasie zalotów. Tymczasem okazało się, że to kolejny bardzo pospolity w naszym kraju zwierzak – motacz nadrzewny (Anyphaena accentuata). Pająk wyróżnia się tym, że jest jedynym przedstawicielem motaczowatych w Polsce. Co dziwne, mimo powszechnego występowania w całej Europie i bardzo ciekawych rytuałów godowych, pajęczak nie doczekał się nazwy w prawie żadnym z lokalnych języków, nawet w angielskim (Anglicy, jak wiadomo, słyną z nazywania nawet najmniej rzucających się w oczy gatunków). Jedynie Szwedzi nazwali go prawidłowo “trumspindel” (bębniący pająk), a Niemcy podkreślili cztery plamy w wyglądzie (Vierfleck-Zartspinne). Dziwna sprawa. Cała ta sytuacja przypomina mi osoby, które bardzo chcą zwrócić na siebie uwagę, ale jakoś tak automatycznie są przez wszystkich ignorowane.

Pamiętacie mój ostatni wpis o równonogach? Obiecywałem w nim, że z pewnością zajmę się tematem w kolejne dni. Tak też się stało. Przy okazji naszły mnie przemyślenia nad cechami wymaganymi przy byciu przyrodnikiem-amatorem. Wiecie co jest najbardziej potrzebne i pożądane? Bystry wzrok? Jasne. Odporność na warunki atmosferyczne? Oczywiście. Sprężyste kolana? Jak najbardziej. Jednak cechą kluczową jest doskonała asertywność. W czasie każdego spaceru mam kilka sytuacji, kiedy różni ludzie patrzą na mnie jak na wariata, komentują między sobą moje zachowanie albo pokazują dzieciom. Nie rusza mnie to. Inni spacerowicze, to dla mnie tło, ważny jest cel, czyli bezkręgowce. To dla nich tu jestem i to ich obserwacje sprawiają mi radość i satysfakcję. To, czy jakiś wesoły “dres” wygłosi na ten temat “zabawny” komentarz, nie ma dla mnie znaczenia – prawdopodobnie nie spotkam go już nigdy w życiu, a opinia poparta jego światłym umysłem nie jest dla mnie miarodajna. Zresztą – podobne sytuacje mają wszyscy moi znajomi-przyrodnicy, z którymi spotykam się w Ogrodzie. Często z daleka widzę kilka osób leżących bezładnie w trawie, jak alkoholicy z rosyjskich memów, albo klęczących w grupie i wyglądających na kolonię muzułmanów. Tak, to właśnie oni, moi znajomi przyrodnicy przy swojej ukochanej pracy. Co to ma wspólnego z równonogami? Otóż w ostatnim czasie zasłużyłem sobie na indiańskie imiona. Odwracający-Kamienie. Albo Szukający-Pod-Kłodami. Wiadomo, równonogi nie rosną na drzewach. Siedzą w wilgotnych kryjówkach i żeby się do nich dostać należy im te kryjówki rozmontować. Chodziłem więc po Ogrodzie, odwracałem kamienie i lewym uchem słuchałem zabawnych komentarzy na ten temat. Powiem Wam, że było słabo. Może akurat było zbyt sucho, a może szukałem w złych miejscach. Znalazłem trochę prosionków po korą na ziemi, w innym miejscu kulanki pod kamieniami, ale ogólnie to nie było to. Dopiero pewien spróchniały pieniek stanął na wysokości zadania. Grzebiąc wśród rozkładającego się drewna spotykałem głównie mrówki. Było też kilka wijów, ale tych nie brałem ze względu na ich drapieżny tryb życia. W końcu trafił się też równonóg w postaci stonogi murowej (Oniscus asellus). To chyba najbardziej rozpowszechniony gatunek, którego… do tej pory nie mogłem znaleźć. Stonogi rosną całkiem spore, nie są może jakoś rewelacyjnie ubarwione, ale wciąż wyglądają fajnie i kojarzą mi się z ilustracjami z książek przedstawiającymi dno morza w kambrze. Od prosionków można je odróżnić oglądając końcowy odcinek czułka, czyli biczyk (flagellum). U stonóg składa się on z trzech segmentów, podczas gdy prosionki mają tylko dwa. Przy okazji do zbiornika trafiły też niewielkie pajęczaki oraz chrząszcz o niesamowitej nazwie. Opuchlak chropawiec (Otiorhynchus raucus), bo o nim mowa, jest niewielkim i brązowo ubarwionym przedstawicielem ryjkowców. Liczny i pospolity, jednak z uwagi na swój tryb życia rzadko rzucający się w oczy. Jak widać, balkonowe prokulankarium zasiedla się stopniowo i mam nadzieję, że wkrótce powita kolejne gatunki związane z glebą i rozkładającym się drewnem.

Otiorhynchus raucus Oniscus asellus Otiorhynchus raucus

Tak się złożyło, że prawie wszystkie dzisiejsze bezkręgowce spotkałem w tym samym miejscu. To jedno z moich ulubionych siedlisk, boczna alejka wśród lasów, przy której gęsto rosną pokrzywy i jaskółcze ziele. Spacerowiczów jest tam niewielu, za to owady i pajęczaki obsiadają większość roślin. Ostatnie wizyty w tamtym miejscu zaowocowały spotkaniami z licznymi gatunkami muchówek, kosarzy, chrząszczy oraz ślimaków. Obecnie rośliny przeżywają prawdziwą inwazję ryjkowca – naliściaka pokrzywowca (Phyllobius pomaceus). Chrząszcze mają akurat gody i często można je zobaczyć w parach, kiedy siedzą przycupnięte na liściach. Niestety są bardzo płochliwe i zbliżenie aparatu powoduje gwałtowną reakcję – owady momentalnie sztywnieją i staczają się z rośliny na ziemię. Podglądając ryjkowce trafiałem na liczne muchówki wygrzewające się w promieniach słabego słońca. Najbardziej przypadł mi do gustu przedstawiciel bzygów – imik zwyczajny (Xylota segnis). To kolejny pospolity owad, którego widuję dość rzadko. Charakteryzuje go piękne, miedziano połyskujące scutum i pomarańczowy pas na odwłoku. Muchy te można często znaleźć odpoczywające na nasłonecznionych liściach, z których za nic w świecie nie mają ochoty się ruszyć. Tę cechę ich charakteru dobrze oddaje łaciński człon nazwy gatunkowej – “segnis” – leniwy. Osobniki dorosłe żywią się głównie spadzią, natomiast larwy żerują w spróchniałym drewnie, chociaż zdarzały się przypadki znalezienia ich w ludzkich zwłokach. I tym pozytywnym akcentem kończymy dzisiejszy przegląd. Mam nadzieję, że zachęciłem Was do szukania i obserwowania pospolitych gatunków, które wcale nie są gorsze, ani mniej ciekawe, niż ich egzotyczne odpowiedniki.

Phyllobius pomaceus Xylota segnis Phyllobius pomaceus

Napisy końcowe: identyfikacja dzisiejszych gatunków – Aneta, Avidal, Jakub Bienias. Serdecznie dziękuję!

Sorry, the comment form is closed at this time.