lip 302022
 
Dzisiaj pogadamy sobie o, moim zdaniem, najważniejszych cechach przyrodnika – cierpliwości i ciekawości. Wpis zilustruje materiał zdjęciowy zrobiony w czasie dzisiejszego, trzygodzinnego spaceru po Ogrodzie Botanicznym.

Na dobry początek mała anegdotka. Kilka lat temu wracaliśmy z kolegą z delegacji. Musiał on na chwilkę podjechać do domu, więc zostawił mnie w samochodzie i poszedł coś w nim załatwić. Siedziałem sobie spokojnie zatopiony w myślach. Kolega wrócił po jakichś 15 minutach, otworzył drzwi i w tym momencie zawył alarm. Okazało się, że po wyjściu kolegi alarm się zazbroił, ale przez ten czas czujnik ruchu nie zareagował. Dlaczego? Ponieważ nie wykrył żadnego ruchu – przez te 15 minut nawet nie drgnąłem.

Ta historia doskonale ilustruje moje przyrodnicze wytrenowanie. Bez niego nie zrobiłbym nawet 1/10 zdjęć, które zrobiłem. Ktoś, kto chce fotografować owady musi być cierpliwy jak głaz. I podobnie nieruchomy. Większość bezkręgowców nie lubi ruchu. Jeżeli coś się rusza, stanowi zagrożenie. Chcąc zrobić jakiekolwiek zdjęcia trzeba się skradać jak lampart albo po prostu nie wykonywać ruchów w ogóle. Nawet samo podniesienie aparatu musi się odbywać pod odpowiednim kątem, powoli i z przerwami. Oczywiście, ja mam łatwiej, bo bez problemu umiem wysiedzieć kilka minut w jednej pozycji. Ktoś bardziej nerwowy może mieć duży kłopot z nieruchomym siedzeniem przed kępą trawy czy norką w piasku.

Rusałka osetnik (Vanessa cardui) Dostojka malinowiec (Argynnis paphia) Przestrojnik jurtina (Maniola jurtina)

Nierozerwalnie z cierpliwością związana jest ciekawość. Nie wyobrażam sobie przyrodnika, który nie byłby ciekawy – to nie miałoby sensu! Spacerując zawsze z uwagą obserwuję otoczenie. Co chwila pojawiają się dziesiątki pytań. Co może rosnąć na tym spróchniałym pieńku? Jakie chrząszcze w nim siedzą? Co to za owad przeleciał przed chwilą nad trawą? Do kogo należy ta norka w piasku? Może za chwilę przyleci jej właściciel? A może jakiś pasożyt chcący złożyć tam jajo? Setki pytań, które prowokują do obserwacji, a one z kolei do zdobywania i systematyzowania wiedzy. Na szczęście dzisiaj mamy internet i ogromną łatwość dostępu do wartościowych informacji. Nie tylko specjalistycznych stron czy artykułów naukowych, ale także do specjalistów w wielu dziedzinach, którzy aktywnie działają na forach i chętnie dzielą się swoją wiedzą. Chcesz dowiedzieć się jaki gatunek grzebacza sfotografowałeś? Proszę bardzo – możesz zadać pytania kilku specjalistom, którzy od 20 lat badają go i publikują na jego temat prace naukowe. Dla wielu ludzi to coś oczywistego, ale ja wciąż ogromnie doceniam tę łatwość dostępu do rzetelnej wiedzy w dzisiejszych czasach.

Ten wpis to relacja z jednego i tylko jednego spaceru, który odbyłem dzisiaj przed południem. Wycieczka trwała około trzech godziny i ograniczyła się do obszaru roślin leczniczych w Ogrodzie Botanicznym w Łodzi. Właśnie go sobie zmierzyłem w Google Maps – ma jakieś 100 na 50 metrów. Przekonamy się, ile ciekawych gatunków można spotkać na tak małej powierzchni i w tak krótkim czasie. Dodatkowo, w całkiem przypadkowo wybranym dniu. Ten wpis to hołd dla wyjść w teren, które zawsze przynoszą niespodziewane rezultaty. Nigdy nie wiadomo, co na nich się zobaczy – może zupełnie nowy gatunek dla danego terenu, może jakąś niezwykłą sytuację, a może po prostu zrobi się zdjęcie roku. To nie ZOO, do którego idzie się i wiadomo, co czeka tam nas. Nie zrozumcie mnie źle – bardzo lubię chodzić do ZOO. Ale idąc na wybieg słoni, zastajemy tam… słonie. A na wybiegu żyraf są – niespodzianka – żyrafy! Tymczasem idąc na łąkę, czy nawet kawałek trawnika przed blokiem NIGDY nie wiemy, jakie dokładnie gatunki tam spotkamy. Albo w jakich sytuacjach. Kończąc ten przydługi wstęp zapraszam na trzygodzinną podróż w świat bezkręgowców.

Klecanka rdzaworożna (Polistes dominula) Wardzanka (Bembix rostrata) Gasteruption cf. jaculator

Trzyszcze piaskowe

Nie ma udanego sezonu bez spotkania z trzyszczami piaskowymi (Cicindela hybrida). Te drapieżne chrząszcze opisuję i fotografuję każdego roku. Są szybkie, są skuteczne i zawsze stanowią dla mnie wyzwanie. Nie mogę po prostu przejść obok trzyszcza, który gapi się na mnie z ironiczną miną i rzuca – cześć frajerze, dzisiaj nie zrobisz mi zdjęcia! W takiej chwili uruchamia mi się instynkt polowania, mówię – cooooo, ja nie zrobię? No to patrz. I kolejne kilkadziesiąt minut mija na pogoni, skradaniu się, niecenzuralnych okrzykach i tym podobnych. Rezultaty przeważnie są pozytywne, o innych nie warto wspominać. Pytanie brzmi – czy po tylu latach obserwacji można nauczyć się jeszcze czegoś nowego o tych fantastycznych drapieżcach? Oczywiście.

Trzyszcz piaskowy

Weźmy dzisiejszy dzień. Botanikowe trzyszcze żyją na piaszczystych alejkach patrolowanych przez różne gatunki mrówek. Trzyszcze polują biegając. Najpierw stoją nieruchomo, a kiedy zauważa poruszającego się owada (a wzrok mają znakomity) ostro ruszają na niego i łapią go w żuwaczki. Owad w kilka chwil zostaje zmielony i zjedzony. Jednak nie każdy. Trzyszcze, które obserwowałem, zawsze “bały się” mrówek. Jeżeli jakaś mrówka podbiegała za blisko, chrząszcze odbiegały, zwiększając dystans. Jeżeli trzyszcz pogonił za mrówką w czasie polowania, łapał ją w żuwaczki i po chwili wypuszczał i sam uciekał. Prawdopodobnie odpychająco działał na niego kwas mrówkowy. Tymczasem dzisiaj, po raz pierwszy w życiu, widziałem trzyszcza, który nie dosyć, że złapał mrówkę, to zmielił ją i w całości zjadł. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

Z trzyszczami dzisiaj wiąże się jeszcze jedna historia. Po raz pierwszy widziałem jak kopią w piasku norki. Dzięki temu wiem już, jaki mają one kształt. Sprawa nie jest trywialna, ponieważ piaszczysta alejka podziurawiona jest setkami norek o różnym kształcie i średnicy i wiedząc co w której siedzi oszczędza się sporo czasu. Epilog historii był taki, że zagapiłem się na grzebacza niosącego w pobliżu swoją zdobycz i niechcący lekko nadepnąłem norkę trzyszcza z zawartością. Początkowo przeżył szok, ale kiedy go poklepałem palcem po plecach, urażony odleciał. Mam nadzieję, że poniósł straty jedynie moralne.

Przyczajony Kopiąc Z mrówką

Złotolitki

Kiedy jedni w pocie czoła kopią norki starając się zapewnić dobry start życiowy młodemu pokoleniu, inni wolą się nie przemęczać i skupić na tym, jak podrzucić innym swoje potomstwo. Klasyczny syndrom kukułki. Nic więc dziwnego, że przepiękne złotolitki (Chrysididae) nazywane są po angielsku cuckoo wasps – czyli osami-kukułkami (albo emerald wasps – osami szmaragdowymi). Pięknie, kolorowo ubarwione, a jednocześnie bardzo solidnie opancerzone. Te niewielkie owady czają się przed wykopanymi w piasku gniazdami innych owadów (głównie samotniczych pszczół i os) czekając na okazję, żeby do nich wtargnąć i złożyć jajo, a następnie salwować się ucieczką. To bardzo niebezpieczne zadanie. Nic więc dziwnego, że złotolitki są bardzo płochliwe i trudno je podejść. Zrywają się przy najmniejszym ruchu, a potem rzadko wracają w to samo miejsce. Jeżeli spotkają samicę owada, który wykopał norkę, muszą liczyć się z natychmiastowym atakiem żądłem. Zwijają się wtedy w kłębek i liczą na swój solidny, punktowany pancerz, po którym ześlizguje się oręż przeciwnika.

Złotolitki

Złotolitki często przylatują do moich domków dla owadów na balkonie. O wiele więcej jest ich na piaszczystych alejkach Ogrodu. Dzisiaj obserwowałem co najmniej trzy gatunki. Częściowo podczas podchodów przy norkach, częściowo przy pożywianiu się na roślinach. I znów spotkała mnie niespodzianka. Mała złotolitka najechała norkę o średnicy wielokrotnie większej od jej ciała. Wypełzła z niej i zamiast od razu uciekać, zaczęła krążyć wokół otworu próbując go zasypać piaskiem. Oczywiście była na to o wiele za mała, ale próbowała przez dłuższy czas. Nigdy nie widziałem podobnego zachowania. Czy była to próba zamaskowania cudzego gniazda z jajem złotolitki tak, żeby już inny kleptopasożyt nie skorzystał z okazji? Po raz kolejny – nie mam pojęcia!

Złotolitki

Muchówki

Ze złotolitkami rywalizowały muchówki z podrodziny Miltogramminae, zwane po angielsku satellite flies – muchy satelity. A to ze względu na swoje specyficzne zachowanie. Kiedy mucha zobaczy potencjalną ofiarę krąży blisko wokół niej. Wygląda to tak, jakby była przywiązana do niej sznurkiem, albo siłą grawitacji – dokładnie jak Księżyc do Ziemi. Nam wydaje się to śmieszne, ale dla owada chcącego złożyć jajo w wykopanej przez siebie norce każdy kleptopasożyt jest śmiertelnym zagrożeniem na drodze do przedłużenia gatunku. Muchy nie mają pancerza złotolitek, tym więcej ryzykują. Mają dobry wzrok i są bardzo szybkie – na tym muszą polegać. Jeżeli jednak dostaną się w żuwaczki ofiary, którą chcą spasożytować, ich koniec jest szybki i tragiczny. W czasie dzisiejszego spaceru wielokrotnie widziałem próby wdarcia się do norek przez muchy, ich ucieczki, podchody i ponowne powroty. A także trupy tych, którym się nie udało.

Miltogramminae

Osmyk pszczolinkowiec

Osmyk pszczolinkowiec (Cerceris rybensis) poddał dzisiaj moją cierpliwość solidnej próbie. Co więcej – wyszedłem z niej pokonany. Podejrzewam, że na mojej stronie na każdą udaną obserwację przypadają 3-4 zakończone porażką. Osmyki to małe, szybkie owady z grzebaczowatych (Crabronidae). Lubią piaszczyste tereny, na których samica kopie norkę. Po jej wykopaniu owad łowi jedną z małych pszczół z rodzin Halictidae i Andrenidae, którą paraliżuje żądłem. Następnie wnosi ofiarę do gniazda i składa na niej jajo. Tak wygląda to w teorii.

Lądowanie koło ofiary Osmyk pszczolinkowiec Kopiemy!

Praktyka nieco odbiega od tego przejrzystego schematu. Pierwszego dzisiejszego osmyka spostrzegłem kiedy przyleciał z pszczolinką do gniazda. Okazało się jednak, że ktoś je przypadkowo nadepnął i całkowicie spłaszczył. Pani osmykowa zostawiła ruszającą się jeszcze ofiarę, a sama zaczęła energicznie odkopywać otwór wejściowy. Odkopywała i odkopywała. Ja w tym czasie kucałem nad nią. Słońce prażyło. Było mi gorąco. Mięśnie mi mdlały. W dodatku co chwila przechodziły koło mnie starsze panie, rzucając mi spojrzenie, które mówiło – dlaczego ten wariat kuca na środku alejki? A może to jakiś zboczeniec z aparatem? Osmyk kopał. Wokół pszczolinki przechodziły fajne owady – między innymi mrówka, która nie miała więcej, jak dwa milimetry. W dodatku niosła ze sobą jakieś nasionko. Ja jednak miałem dość. Wstałem, zakręciło mi się w głowie, krążenie powróciło, trochę się przeszedłem. Kiedy wróciłem, pszczolinki już nie było, a norka była zasypana. Oczywiście…

Drugi osmyk wylądował jakiś czas później w innym miejscu. Zrobiłem mu całkiem udane zdjęcie. Sekundę później zrobił ziuuuuuu i wylądował z ofiarą na kępce trawy. Zrobiłem mu bardzo nieudane zdjęcie. Po chwili schował się w otworze, który jak się okazało, był położony bezpośrednio pod tą trawą. I tyle, jeżeli chodzi o drugą obserwację osmyka. Bardzo satysfakcjonująca. No, prawie.

Ofiara i mikromrówka Ziuuuuuu! Osmyk pszczolinkowiec

Tachytes panzeri

Wróciłem do mojej ulubionej kępy mikołajków sprawdzić, czy nie będzie na niej czegoś ciekawego. Obok bardzo licznych obecnie nęków świerszczojadów (Sphex funerarius) trafił się dużo mniejszy, ale równie ciekawy gatunek. Był to niestyk długoszczęki (Tachytes panzeri) – kolejny przedstawiciel grzebaczy. Do niedawna rzadko spotykano go w naszym kraju, a jeżeli już, to głównie na południu. Jakieś trzy lata temu po raz pierwszy zauważyłem go w Ogrodzie Botanicznym oraz na Brusie. Podobne obserwacje w tym czasie odnotował też Avidal – założyciel znanej strony Insektarium. Od tamtego czasu widuję niestyka regularnie i to w kilku różnych miejscach. Widać, że warunki klimatyczne mu służą i zwiększa swój zasięg. W chwili obecnej na pewno nie nazwał bym go rzadkim.

To co wyróżnia tego owada, to bardzo ciekawe ubarwienie. Odwłok ma czerwono-czarny, pokryty dodatkowo białymi pasami. Największe wrażenie robią jednak jego zielonkawe, wielkie oczy. Dzisiejsza obserwacja niestyka ograniczyła się do podziwiania jak krąży dookoła kwiatu mikołajka i je. Bon Appétit!

Niestyk długoszczęki

Otrętwiacz srebrnawy

Grzebaczem zdecydowanie licznym jest za to otrętwiacz srebrnawy (Oxybelus argentatus). Widuję go na piaszczystych alejkach Ogrodu od wielu lat i w dużej liczbie. Owad nie jest zbyt duży, za to ładnie ubarwiony na czarno-żółto-czerwono. Podobnie jak i wiele innych grzebaczy, samica wykopuje w piasku norkę, znosi do niej sparaliżowaną ofiarę, składa na niej jajo i zasypuje. Po wykluciu larwa otrętwiacza zjada sparaliżowanego owada, przepoczwarza się i w następnym sezonie wykopuje na wolność. Co ciekawe, ten gatunek poluje głównie na muchówki dziewierki (Therevidae), które mają bardzo charakterystyczny kształt i kolor.

Idę po alejce i nagle krok ode mnie przelatuje jakaś ruda kometa i – łup! – wali o ziemię. Pochylam się i widzę bardzo charakterystyczny obrazek. Samica O.argentatus wlecze za sobą po piasku rudą, trójkątną muchę. Co jakiś czas podbiega, kluczy, wzlatuje na kilka centymetrów i znów opada. Ofiara jest ciężka, ale samica porusza się błyskawicznie. Widziałem to już wielokrotnie, więc wiem, co za chwilę się zdarzy. W pewnym miejscu, które nie różni się niczym od otaczającego go piasku, owad zatrzymuje się nagle i kilkoma błyskawicznymi ruchami odnóży wyrzuca piasek za siebie. Odsłania się wejście do norki, w którym otrętwiacz błyskawicznie znika. Bez lustrzanki można sobie raz kliknąć, ale i to nie zawsze się udaje. Po krótkiej chwili sprawy pod ziemią są załatwione i owad ponownie pojawia się na powierzchni. Szybko zasypuje otwór i odlatuje. Tu muszę przyznać, że ten gatunek to chyba największy leń i niechluj wśród grzebaczy. Wiele innych celebruje zasypywanie norki, robi to długie minuty, wygładza, ściąga jakieś źdźbła trawy i kamyczki. A tu nic z tych rzeczy, Szur-szur i dziękujemy za uwagę.

Otrętwiacz srebrnawy

Co mnie zaskoczyło w dzisiejszej obserwacji Oxybelusa? To, że znoszenie ofiar odbyło się w jednym czasie. Miałem szczęście, że na nie trafiłem. Na początku spaceru nic się nie działo. Potem, nagle, pojawiły się samice z muchami. Było ich pełno, lądowały co chwila niedaleko siebie, zakopywały ofiary, a w tym czasie pojawiały się kolejne. Jedna za drugą, na sporym obszarze. A potem proces zakończył się równie nagle, jak się zaczął i nie było już ani jednej. Jeżeli miałbym wysnuć jakąś teorię takiej synchronizacji, to postawiłbym na obronę przed pasożytami. Duża liczba jednocześnie otwieranych norek zmniejsza prawdopodobieństwo jednostkowego ataku i pozwala przetrwać większej liczbie potomstwa.

Otrętwiacz srebrnawy

Pszczolinka i makatka

Ostatnie na dzisiejszej liście były pszczoły. Znowu wróciłem do mikołajka (który jest taką moją gwiazdą neutronową – jego grawitacja przyciąga mnie z daleka), patrzę, a tam czarne pszczoły! Czarna pszczoła kojarzy się obecnie prawie każdemu z zadrzechniami (Xylocopa), nie było jednak tak dobrze. Zadrzechnie (jeszcze) nie pojawiły się w Centralnej Polsce – wolą zdecydowanie cieplejsze rejony. Miałem okazję widzieć je na Krymie i na Bałkanach i wyglądają fantastycznie. Tymczasem po mikołajku łaziły ich jakieś chudsze kuzynki, wielkości mniej więcej pszczoły miodnej. Wyglądały bardzo ładnie, z przyciemnionymi skrzydełkami, czarnym ciałem i wpadającym w fiolet, błyszczącym odwłokiem. Zrobiłem im trochę zdjęć, bo nie miałem jeszcze tego gatunku w kolekcji. Pszczoły należą do rodzaju pszczolinka (Andrena), prawdopodobnie pilipes lub nigrospina (jak sugeruje Justyna Kierat). Mam nadzieję, że będą się pojawiały częściej i będzie okazja do zebrania lepszego materiału fotograficznego.

Andrena sp.

Ostatnia dzisiejsza obserwacja związana była również z pszczołami – makatkami zbójnicami (Anthidium manicatum), o których pisałem niedawno. Przechodziłem właśnie koło ich kwartału, kiedy samiec jednej rozpędził się i z impetem wbił w kwiatostan. Ocho – pomyślałem – ktoś tu dostał łomot. W tym momencie ofiara powinna uciec albo spaść na ziemię, a nic takiego się nie zdarzyło. Za to na roślinie siedziały dwie złączone makatki. Czyli nastąpiło romantyczne spotkanie. A, że to makatki, miało ono równie energiczny początek, co spotkanie hoolsów dwóch nienawidzących się klubów piłkarskich. Zdążyłem zrobić ze dwa zdjęcia i samiec odleciał. Cóż – życie jest krótkie, a miłość kończy się zawsze rano – jak lata temu śpiewał zespół Sisters of Mercy.

Andrena sp. Makatki – parka Andrena sp.

Jak widać po tej ścianie tekstu, trzygodzinny spacer dostarczył mi masy ciekawych obserwacji zachowań owadów, spotkań z różnymi gatunkami i wielu (250) zdjęć. A przecież nie napisałem o wszystkim, co widziałem. Pełna lista gatunków miałaby kilkadziesiąt pozycji, bo przecież gdzie motyle, pluskwiaki, inne chrząszcze, a żronka jeszcze i taszczyny, i wardzanki, i jakaś fajna larwa chrząszcza wyglądająca jak “stonoga”… I tak jest po każdym spacerze. Na szczęście wciąż żyjemy w czasach, w których wyjście na krótką przechadzkę, nawet w dużym mieście, może zaowocować ciekawymi odkryciami i poznaniem kolejnego fragmentu ojczystej przyrody. Co gorąco Wam polecam!

Modraszek wieszczek (Celastrina argiolus) Powszelatek brunatek (Erynnis tages) Warcabnik ślazowiec (Carcharodus alceae)

 

Jeżeli podoba Ci się ten wpis… Postaw mi kawę na buycoffee.to Dziękuję serdecznie 😉

 

 

  One Response to “Magiczne chwile”

  1. No widzę tu kawał ciekawej i dobrej roboty! Fajnie że każde zdjęcie jest podpisane, nie ma wątpliwości co się ogląda.
    Bardzo miło się czytało!

Sorry, the comment form is closed at this time.