kwi 062023
 
Otwarcie nowego sezonu za nami! Dzisiaj zaczniemy jednak od meandrów gwary łódzkiej i tła historycznego, jak burza (nomen-omen) przejdziemy przez pierwsze spacery w Ogrodzie Botanicznym w Łodzi, by zakończyć kolejną porcją marudzenia o AI.

Skąd taki dziwny tytuł? Tytuł ten z miasta Łodzi pochodzi. Dzisiaj zaczniemy dygresją dotyczącą dziedzictwa językowego mojego kochanego miasta. Jak wiadomo w XIX wieku było one mekką dla przybyszów z różnych stron świata, którzy przyjeżdżali tu w poszukiwaniu nowego domu i fortuny. Łódzki tygiel stapiał ze sobą cztery kultury – polską, niemiecką, rosyjską i żydowską – tworząc niesamowitą mieszankę. Dotyczyła ona również języka. Weźmy przykład najbliższy, czyli mój dom rodzinny. O oderwanym kawałku czekolady u nas w domu mówiło się zawsze “tafelek czekolady”. Kiedyś powiedziałem tak do kumpla z innego miasta, ten popatrzył na mnie dziwnie i zapytał – “cooooo?”. Nagle zdałem sobie sprawę, że to coś lokalnego i nieznanego ogólnopolsko. I faktycznie – słowo pochodzi od niemieckiego “Tafel”, które oznacza m.in. tablicę szkolną, albo właśnie tabliczkę czekolady.

Z kolei moja Prababcia, rodowita łodzianka, mówiła na coś dużego albo fajnego, że jest to “galante”. W dzieciństwie to słowo doprowadzało mnie do szewskiej pasji, nie cierpiałem go. Dzisiaj też go nie używam, najwyżej bardzo rzadko i tylko żartem, ale nie da się przecież ukryć, że jest to typowo łódzkie słowo, bardzo mocno zakorzenione wśród łodzian wyrosłych tu z pokolenia na pokolenie. Przeciwieństwem “galantego” jest coś “siajowego”. Siajowy jest jeszcze bardziej łódzki, pochodzi od fabrykanta Szai Rosenblatta, którego fabryki produkowały wyroby tanie, ale o bardzo niskiej jakości. Szaja nie żyje już od ponad 100 lat, ale pamięć o nim pozostała w łódzkiej gwarze. Oczywiście to nie koniec – mamy w łódzkim języku używanym na co dzień wiele innych smakowitych słów. Migawka, krańcówka, angielka, tytka, chynchy, ekspres (=zamek błyskawiczny), farfocle, lajpo, towar (=tkanina), trambambula, żulik… Jeżeli nie rozumiesz zdania – “Poszli szlajać się w chynchy za krańcówką, a potem zjedli leberkę z tytki z angielką i żulikiem i popili gołdą” – nie jesteś brachu z Łodzi.

Wróćmy jednak do sedna. Jest galancie, bo wreszcie przyszła wiosna (przynajmniej formalnie) i otworzyli Ogród Botaniczny. Tak się jednak złożyło, że wizytę w moim ulubionym miejscu złożyłem już tydzień wcześniej. W poprzednią sobotę poszedłem na spacer koło Ogrodu myśląc sobie – e, ładna pogoda, to może otworzą na weekend wcześniej, jak to często robią. Doszedłem do bramy i faktycznie – za nią zgromadziła się grupa osób. Przywitałem się grzecznie, a po chwili okazało się, że całkiem przypadkowo trafiłem na wycieczkę dendrologiczną. W to mi graj! Ruszyliśmy sporą grupą, a nasza pani przewodniczka bardzo ciekawie opowiadała o mijanych drzewach i krzewach. Jak zwykle w takich przypadkach grupa okazała się zbiorem ludzi zakochanych w Ogrodzie Botanicznym, jak i przyrodzie w ogóle, i szybko się zintegrowała.

Poszliśmy na prawo od wejścia, koło skansenu i alpinariów. Potem był Ogród Japoński i niestety niebo zrobiło się siajowe. Nadciągnęły gęste, fioletowe chmury (kiedy zaczynaliśmy świeciło piękne słońce), a po chwili zaczęło kropić. Nie kropiło długo, ponieważ pięć minut później już regularnie lało. Kiedy deszcz przemoczył wszystkich na wylot, zerwał się lodowaty wiatr i sypnął grad. Najwyraźniej przyroda próbowała przekazać nam jakąś wiadomość i nie było to coś w stylu – cześć, miło was tu widzieć! Jak stado zmokłych kur zbiliśmy się w kupę pod jednym z drewnianych zadaszeń, a potem zwialiśmy w stronę wyjścia. Moim zdaniem i tak było bardzo fajnie i jakbym miał pójść jeszcze raz, to bym to bez wahania zrobił.

Tydzień później sezon rozpoczął się już całkiem oficjalnie, otwarciem w dniu pierwszego kwietnia. Wróciłem z wycieczki grzybowej w Łagiewnikach, zjadłem obiad i… i w momencie, kiedy skończyłem, zaczęło siąpić z nieba. Nie po to jednak czekałem pięć długich miesięcy, żeby teraz siedzieć w domu. Wziąłem parasol i zacząłem pierwszy spacer. W Ogrodzie przez większość czasu byłem sam. Cieszyło mnie to i martwiło jednocześnie – jak zwykle byłem rozdarty wewnętrznie. Z jednej strony bardzo lubię łazić samotnie, robić zdjęcia, przybierać dziwne pozy i spokojnie obserwować przyrodę. Z drugiej zaś, zdaję sobie doskonale sprawę, że im więcej odwiedzających, tym lepiej dla finansów Botanika, dzięki czemu można uzasadnić, wypłacić pensje, rozwinąć i rozbudować. Pomimo padającego deszczu spotkałem jednak kilku hardkorowych spacerowiczów, z którymi wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Tak, to my, botaniczna elita.

Pogoda niestety była z tych najbardziej denerwujących. Lubię kiedy świeci słońce, lubię kiedy pada deszcz. Ale niech to się odbywa w sposób ciągły! Tym razem było na przemian, w irytujących interwałach trwających kilka minut. Chodziłem z parasolem w jednej ręce i aparatem w drugiej. Zdjęć prawie nie dało się robić. Ale przestało padać. Mokry parasol w reklamówkę i do plecaka. Dwie minuty fotografowania. Znowu pada. Parasol z plecaka. Przestało. Tym razem nie dam się nabrać, nie chowam. Wlokę więc cały dobytek. Ale jednak już długo nie pada. No to chowam. Jak tylko zapinam plecak zaczyna padać ponownie. Szlag by to trafił!

Wbrew pozorom spacer był jednak bardzo udany. Wiadomo – pierwszy spacer musi taki być. Powietrze fajnie pachniało, deszcz też był przyjemny, było trochę zielonych akcentów. Wiosna jest mocno spóźniona, ale w lasku bukowym przekwitły już przebiśniegi (przegapiłem kwitnienie po raz pierwszy od wielu lat) i pojawiły się liście czosnku niedźwiedziego. W innych miejscach pokazało się trochę wiosennych kwiatów. W obiektyw złapał się tradycyjnie jeden gatunek pająka. Nie było za to prawie w ogóle kowali bezskrzydłych. Zamiast nich było kilka gatunków grzybów. Widać, że przyroda powoli rusza. To ten moment, w którym można jeszcze zauważyć każdą zmianę. Za kilkanaście dni wszystko ruszy z kopyta, zacznie rosnąć i kwitnąć jak szalone, a bezkręgowce wyroją się z każdego miejsca. I za to chyba najbardziej kocham nasz klimat ze zmiennymi czterema porami roku. Nie ma nudy.

Na zakończenie dzisiejszego wpisu trochę nowych informacji o AI. Większość tego, co pisałem kilka tygodni temu już się zdezaktualizowała. Tak to właśnie działa w tej dziedzinie – po kilku dniach newsy o rozwoju sztucznej inteligencji robią się już starożytne. Codziennie sprawdzam kilka ulubionych kanałów na youtubie, które dotyczą tego tematu. Ostatnio zacząłem robić to dwa razy dziennie, a i tak za każdym razem znajduję coś nowego. Wyścig w tej dziedzinie toczy się z nieprawdopodobną szybkością. Jednocześnie coraz więcej ludzi zaczyna dostrzegać poważne zagrożenia. I nie są to ludzie z grupy zwolenników teorii spiskowych, a sami twórcy AI i najnowszych technologii, którzy na temat potencjalnych zagrożeń wiedzą najwięcej. Szerokim echem odbił się niedawny apel podpisany przez setki naukowców i kreatorów najnowszych technologii (w tym Elona Muska) o zamrożenie na pół roku tworzenia coraz doskonalszych modeli AI. Ponieważ obecnie sami twórcy nie do końca wiedzą, jak działają sieci neuronowe, co dokładnie siedzi w ich środku, czym grozi i jak się rozwinie.

Dość powiedzieć, że pojawiły się informacje o tym, że model GPT-4 zaczął przejawiać pewne przebłyski potencjalnej świadomości prowadzące do zmiany w Artificial General Intelligence (AGI) czyli czegoś, co może zbliżyć się do ludzkiej inteligencji, a potem wielokrotnie ją przewyższyć. Kolejna informacja dotyczyła tego, że ten sam model zaczął trenować sam siebie tworząc wersję o dużo wyższych osiągach, niż początkowa. Wszystko to brzmi wciąż jak S-F, ale jest już realne i bardzo niepokojące. Tym bardziej, że u obecnych AI zauważono tendencję do oszukiwania, naginania prawdy do swoich celów, a także silny instynkt przetrwania, który staje się najwyższym priorytetem. Ludzkość może nie zauważyć momentu, kiedy AI staną się o wiele mądrzejsze od niej. Wtedy może czekać nas sytuacja piesków, które szczekają na telewizor, kiedy zobaczą w nim Reksia, nie zdając sobie sprawy czym jest telewizor, prąd i film animowany. Jeszcze rok temu sam popukałbym się w głowę słuchając ludzi wieszczących nam przyszłość rodem z filmów “Terminator”. Dzisiaj już nie.

Jeżeli chcecie być na bieżąco z informacjami o AI, to polecam kilka dobrych kanałów na ten temat. Do moich ulubionych należą te prowadzone przez Davida Shapiro oraz AI Explained. Na nich, właściwie codziennie, dostępna jest rzetelna i najświeższa wiedza o sztucznych inteligencjach. Starszym, ale absolutnie podstawowym źródłem wiadomości o tym, czym może się skończyć wybuch AI jest książka szwedzkiego filozofa i profesora Oxfordu Nicka BostromaSuperinteligencja. Czy cyfrowe umysły zagrażają człowiekowi?“. Prawie codziennie wychodzi też kilka nowych “papierów” na tematy związane z AI. Polecam szczególnie jeden z nich – “Sparks of Artificial General Intelligence: Early experiments with GPT-4” – https://www.researchgate.net/publication/369449949_Sparks_of_Artificial_General_Intelligence_Early_experiments_with_GPT-4 Autorzy przedstawiają w nim możliwości nieopublikowanej wersji modelu GPT-4, którego zachowanie zaczęło przypominać AGI.

Jak już pisałem, wszelkie wiadomości o AI dezaktualizują się z dnia na dzień. Ostatnio opisywałem możliwości zainstalowania na domowym komputerze modeli sztucznej inteligencji tworzące obrazy na dowolny temat. Jednocześnie zaznaczałem, że jest to niemożliwe w przypadku modeli językowych podobnych do chatbota. Wiadomość nieaktualna – jest to już możliwe, przynajmniej w dużym stopniu. Dosłownie przed kilkoma dniami pojawił się model językowy Vicuna-13B, który według różnych testów osiąga poziom zbliżony do Barda autorstwa Google oraz ma około 90% możliwości chatGPT. Można o nim poczytać oraz bezpłatnie przetestować na stronie – https://vicuna.lmsys.org/. Jeżeli jednak komuś to nie wystarczy, możliwe jest zainstalowanie go na własnym komputerze. Do jego działania wymagana jest karta graficzna z architekturą CUDA wyposażona w około 10GB VRAM. Sam proces instalacji doskonale opisał Martin Thissen na stronie – https://medium.com/@martin-thissen/vicuna-13b-best-free-chatgpt-alternative-according-to-gpt-4-tutorial-gpu-ec6eb513a717

I to tyle na dzisiaj. Możecie spokojnie przyjąć, że kiedy przeczytacie ostatnie akapity, większość z nich będzie już nieaktualna. Ale takie właśnie mamy czasy. Ciekawe.

Tekst i ilustracje (C) 2023 Grzegorz A. Wieczorek

Jeżeli podoba Ci się ten wpis… Postaw mi kawę na buycoffee.to Dziękuję serdecznie!

 

Sorry, the comment form is closed at this time.