maj 112019
 
W dzisiejszym wpisie krótkie podsumowanie minionego tygodnia. Pogoda była kiepska lub fatalna, a mimo to udało się kilka razy po pracy wyskoczyć do Ogrodu Botanicznego. Trochę ciekawych rzeczy działo się na balkonie, a trochę na niebie. Żadnych fajerwerków, po prostu solidny, wiosenny tydzień.

Zaczynamy od tematu, który powraca jak bumerang – pszczoły i domki dla owadów. Na moim balkonie praca wre, dwa domki stanowią bazę dla licznych murarek, które chętnie przylatują i murują kolejne gniazda. Tymczasem w Ogrodzie kompletny marazm. I to nie z powodu braku pszczół – tych jest pod dostatkiem. Chętnie by coś zamurowały, ale niestety nie mają gdzie. W czasie poprzednich wakacji pisałem o chuliganach (dzięciołach i wiewiórkach), którzy zdemolowali domki, wyciągając większość rurek. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Domki nadal wyglądają jak po przejściu tornada – nikt nie uzupełnił w nich brakujących elementów mieszkalnych, całość wygląda tak, jakby się znudziła i została porzucona. Nie wiem dlaczego? Chyba nie chodzi o finanse czy nakład pracy, bo te są w tym przypadku naprawdę niewielkie. Nie wierzę, żeby Ogrodu nie było stać na wetknięcie kilkuset rurek rdestowca do paru domków. Może chodzi o jakąś przebudowę albo inną modernizację? Przekonamy się niebawem. Szkoda tylko pszczół, które bezradnie obijają się o siatkę i usiłują założyć gniazda w tych kilku ocalałych trzcinach (lub rdestowcach). Problem zresztą jest dużo szerszy. Moda na domki dla owadów i udawanie przyjaciół pszczół trwa cały czas. Tylko w wielu przypadkach z działaniami mającymi na celu ochronę dzikich zapylaczy nie idzie jakakolwiek wiedza. Pisałem już o produkowanych, kuriozalnych modelach domków dla owadów, których konstrukcja uniemożliwia wykorzystanie ich przez jakiekolwiek owady. Podobnie jest z inicjatywami miejskimi – rozmawialiśmy nawet na ten temat na ostatnim zebraniu PTE. Doskonałym przykładem takiej niewiedzy w działaniu jest postawienie domków w parkach, a następnie całkowite wykoszenie wszystkich kwitnących roślin w promieniu kilkuset metrów od nich. Trudno, ja w każdym razie będę trzymał kciuki za dalsze działania mające na celu ochronę błonkówek. A na osłodę tego przykrego wątku kilka zdjęć ogrodowych pszczołowatych.

Jak pisałem na wstępie, udało mi się w tym tygodniu wyskoczyć kilka razy na spacer do Ogrodu. Niestety, z fotograficznego punktu widzenia, nie było dobrze. Było późno – bo już po szesnastej. Było zimno. Było szaro. I co najgorsze – wiało. W takich warunkach nie obiecywałem sobie wiele. Od razu przemieszczałem się do trochę osłoniętej, dzikiej części Botanika. Takie części lubię najbardziej – zapuszczone, z chaszczami i pokrzywami, omijane przez większość niedzielnych zwiedzających. Ale za to pachnące, ciche i pełne bezkręgowców. Jednym z miejsc, które lubię najbardziej jest alejka na uboczu przebiegająca przez mały lasek. Pełno tu roślin, dominują pokrzywy i jaskółcze ziele, a na nich całe bogactwo bezkręgowego świata – pluskwiaki, chrząszcze, błonkówki, muchówki, motyle, pajęczaki, ślimaki… Podobnie było i w tym tygodniu. Niestety, światła nie było zbyt wiele i cały czas musiałem robić zdjęcia na tytułowym ISO 400. W dodatku rośliny bujały się na wietrze i jak zawsze w takich przypadkach trzeba było wybierać pomiędzy przysłoną i migawką, a i tak okazywało się, że wiatr rozmazał większość ujęć. Nic to! Warto było zagłębić się w tę lokalną dżunglę. Wystarczyło przykucnąć przed dowolną kępą roślin, wytężyć wzrok i po chwili dostrzegało się mnóstwo lokalnych dramatów i ich bohaterów. Na glebie mrówki ciągną jakiegoś na wpół rozdeptanego pluskwiaka. Wyżej, na liściu, przysiadła błonkówka nieznanego gatunku. Tuż obok jakiś pluskwiak przyssał się do liścia. Nieopodal, na gałązkach masowo kopulują chrząszcze. Nad nimi pająk właśnie konsumuje małą muchówkę. A całkiem nisko, rozpłaszczony na liściu, czeka kosarz. Błyszczące ślady prowadzą nas do kolejnej tragedii, która nie dla wszystkich jest tragiczna. Na rozdeptanym ciele ślimaka żerują już jego byli bracia, ciesząc się z tak obfitego posiłku. I tak dalej, i tak dalej – każda gałązka, każdy listek, każdy kamień – są arenami, na których toczy się mikro-życie. Wystarczy tylko chcieć je zauważyć.

Na zakończenie kilka słów o niebie. W tygodniu mieliśmy kilka godzin błękitu, można więc było poobserwować trochę gwiazdy i inne ciała niebieskie. Po wielu tygodniach całkowitej pustki, coś wreszcie ruszyło się na Słońcu i pojawiły się dwie niezbyt duże plamy. To i tak dużo, skorzystałem więc z okazji i zdjęcie plam o numerach 12740 i 12741 zamieszczam poniżej. Księżyc z kolei widoczny był w postaci wąskiego sierpu, dzięki czemu bardzo ładnie prezentowało się tak zwane światło popielate, czyli światło odbite od Ziemi i oświetlające naszego satelitę. Niestety, nie udało mi się zrobić żadnego zdjęcia tego zjawiska, w zamian Księżyc widziany w dzień. Od bardzo dawna nie pisałem o samolotach. W ciągu ostatnich tygodni sfotografowałem ich sporo, w tym kilka interesujących modeli. Mam zamiar zebrać materiał i zrobić porządny wpis lotniczy, dzisiaj tylko jedna fotka – Boeing 747 w barwach UPS przelatujący dokładnie nad moją głową. Ten samolot przez jakiś czas obsługiwał połączenia kurierskie z Warszawy, dając masę radości tamtejszym spotterów. Po starcie ze stolicy odlatywał na wschód, więc ja, niestety, nie mogłem go obejrzeć. Na szczęście (dla mnie) UPS zmienił samoloty i teraz 747 przelatuje codziennie, około 15:50, dokładnie nad Łodzią. Więcej o nim i innych maszynach w jednym z kolejnych wpisów.

  2 komentarze to “ISO 400”

  1. Grzesiu,

    cieszę się, że dyskretnie uwypuklasz kwestię wiecz(trz)nej tegorocznej wiosny. Pomijając permanentną malignę zatokowo-oskrzelową, brak możliwości wykonania pozbawionego szumu wiatru nagrania, nie da się praktycznie nic ująć na nieporuszonym zdjęciu! Dzisiejszy dzień był dniem darowanym, że zacytuję ogłoszenia gnieźnieńsko-pleszewskich nabijaczy w (samochodową) butelkę: “jedyny taki” – zwłaszcza biorąc pod uwagę prognozy na dalszą część maja. Tymczasem są już podloty uszatek, zaś dudki intensywnie przeganiają co bardziej krewkich pobratymców z rewirów. Wszystkie one czekają na zamrożenie w migawce. Są takie stwory w okolicy ŁOB?
    Prośba o opinię: czy długość domku owadziego ustalona na “ledwo dychę centymetrów” jest Twoim zdaniem wystarczająca do zasiedlenia? Czy elementy drewniane warto impregnować, a jeśli już, to czy naturalna, nieprzepracowana ropa dobrze się do tego nadaje?
    Z góry dzięki za odpowiedzi

    • Mnie problemy katarowe na szczęście ominęły, ale z czasem i możliwościami też słabo. Jak już trafi się lepszy pogodowo dzień (wczoraj), to okazuje się, że akurat w tym dniu jest w Ogrodzie jakiś bieg i są miliony ludzi, wszędzie.
      Ptaków jest bardzo dużo, słychać je wszędzie, gorzej z widocznością. Nie jestem w żadnym razie ekspertem, ale dudka rozpoznam – na 100% go nie widziałem w Ogrodzie, chociaż spotkałem kilkanaście kilometrów dalej. Co do sów to w ogóle nie mam pojęcia – nie widziałem, nie słyszałem 🙂 Wiem, że na tym terenie jest prowadzonych sporo badań ornitologicznych – jest dużo numerowanych budek i często widuję naukowców z drabinką i zeszytem. Następnym razem muszę się spytać o listę opisanych z terenu Ogrodu gatunków.
      Co do domków dla owadów – wydaje mi się, że sugerowana długość rurki wynosiła około 14 cm. Przed chwilą sprawdziłem u siebie – moje mają 12 cm i są bez problemów zasiedlane. Podejrzewam, że dziesiątki też się nadadzą. Jak nie przez murarki, to na pewno przez inne owady. Swoich domków nie impregnowałem, ale stoją one na balkonie (a właściwie loggi), więc nic na nie nie pada. Jeżeli Twoje mają stać na wolnym powietrzu, to impregnacja jest chyba dobrym rozwiązaniem. Czym to zrobić? Nie wiem, trzeba by poszukać w internecie – temat jest modny i sporo specjalistów w tej dziedzinie da się znaleźć. Powodzenia w budowie i fascynujących obserwacjach!

Sorry, the comment form is closed at this time.