gru 142016
 
meltedgold Lewituję nad morzem płynnego złota, które sięga od horyzontu, po horyzont. Daleko przede mną morze załamuje się i spada w otchłań gigantycznym wodospadem. W górze, na doskonale czarnym niebie wirują galaktyki i chmury kolorowego gazu. A złoto pode mną, to naprawdę autentyczne, rozpuszczone złoto. Jest od niego dość ciepło.

Jak zwykle zaczęło się od tej cholernej zimy. Wczoraj rano szedłem do pracy i zmarzłem niemiłosiernie – w parku było -8C. Dzień pracy minął w miarę spokojnie, chociaż pod jego koniec zacząłem odczuwać niepokój – coś z moim organizmem było nie tak. Już w domu zaczęło mi się robić zimno, co nie jest niczym szczególnym, bo w zimę zawsze mi zimno. Rozkręciłem maksymalnie kaloryfer, ubrałem polar, ale nie pomogło. W pokoju panowała temperatura +26C, a ja się trząsłem. Wcześnie położyłem się do łóżka, włączyłem jeszcze telewizor. Było mi nieprawdopodobnie zimno. Pilot został poza kołdrą, a ja leżałem zwinięty, trząsłem się i nie miałem siły ani ochoty zmienić kanału. Dzięki temu obejrzałem w całości program o Pani, która robiła placki ziemniaczane. A potem placki z cukini. A potem zobaczyłem Pana Jacykowa ubranego w różowe futerko i doszedłem do wniosku, że najwyższa pora iść spać. Wstałem jeszcze wyłączyć światła w mieszkaniu i jak tylko wyszedłem spod kołdry zacząłem dygotać i szczękać zębami. Szybko wróciłem, usiłując zasnąć. Nic z tego. Leżałem, szczękałem, dygotałem, co chwilę łapały mnie skurcze nóg, ale nie przejmowałem się, wiedziałem, że niedługo nastąpi faza druga.

Lata temu spędzałem wakacje na śmierdzącym (dosłownie) Krymie. W Ałuszcie, gdzie Mickiewicz podziwiał Czatyrdach i Demerdży i pisał swoje Sonety Krymskie. Ja też podziwiałem, a później złapałem jakąś zarazę, dzięki której tydzień znajdowałem się na granicy świadomości i nie wiedziałem, czy w ogóle wrócę. Od tamtej pory śmieję się, że przywlokłem ze sobą malarię, bo często mam takie dwuprzebiegowe choroby. Faza pierwsza – lodowate zimno – ją miałem już za sobą. Czas więc na fazę drugą. Ocknąłem się lewitując nad wspomnianym już morzem płynnego złota, które falowało, drgało i wyglądało tak, jak płynne złoto wyglądać powinno. Serce waliło mi przyspieszonym rytmem, a żeby było śmieszniej nie był to zwyczajny rytm, ale zsynchronizowany ze starym ravem Westbama “Celebration Generation”. Te uderzenia rytmu powodowały powstawanie fal grawitacyjnych, które nie tylko miotały mną na boki, ale też tworzyły rozchodzące się fale w oceanie płynnego złota. Rytm był hipnotyczny i nie mogłem się od niego uwolnić. Nie przejmowałem się. Było mi ciepło i dobrze. Złoto rzucało wszędzie błyszczące refleksy, galaktyki w górze wirowały. Byłem bardzo zadowolony z siebie, mimo że doskonale zdawałem sobie sprawę, że temperatura mojego organizmu dawno już przekroczyła dopuszczalne skale. Nic to. Zwizualizowały mi się termometry, w których słupek rtęci podjeżdża do góry i rozsadza termometr. Kuleczki rtęci i resztki szkła spadały w ocean płynnego złota i z sykiem znikały w różnokolorowych gejzerach. Ależ to było fajne! Westbam podawał rytm, wszystko drgało i pulsowało. To też mi się podobało. Wcale nie miałem ochoty wracać, to było świetne miejsce na spędzenie nocy. Jednocześnie jakaś odnoga mojej świadomości transmitowała obraz bloków za oknem – nie paliło się ani jedno światło. To super, czyli jest środek nocy i mam jeszcze dużo czasu na trip nad moim złotym oceanem. Naprawdę nie miałem zamiaru zasypiać i marnować takiej fajnej pory i takiego fajnego miejsca! Niestety, temperatura podjechała jeszcze o kilka kresek wyżej i zrobiło mi się za gorąco. Z wielkim żalem poszedłem (właściwie to dopełzłem) do kuchni. Całe osiedle ciemne, na zegarze 2:53. Napiłem się zimnej wody. Ponieważ częściowo nadal znajdowałem się nad oceanem złota, pojawiły się nad nim strugi wody, które wpadając do niego tworzyły buchające chmury pary. To też było fajowe. Ponieważ jeszcze nie wiedziałem czy rano dam radę iść do pracy, czy od razu udam się do lekarza, wziąłem Pyralginę, żeby się trochę przespać. Żal, naprawdę żal było mi się rozstawać z moim złotym oceanem, ale cóż, obowiązek wzywał. Położyłem się do łóżka i osunąłem w ciemność.

Zima 1:0 Grzegorz

  7 komentarzy to “Celebration Generation”

  1. Czyta się to i pięknie i niestety… strasznie. Mógłbym napisać – nie wiem, co bierzesz, ale zacznij brać połowę (zwłaszcza, że właśnie teraz słucham tego starego ravu), ale wiem, że nie muszę. Za cztery dni dzień będzie dłuższy o minutę, Niewiele, ale zawsze.

  2. Cała sztuka polega na tym, żeby nie stosować dodatkowej chemii – to już wyższy poziom wtajemniczenia 🙂 Ale nie polecam, a nawet odradzam. Plus jest taki, że siedzę na zwolnieniu i mam wreszcie czas uporządkować tegoroczne zdjęcia. A zima z domu wygląda o wiele lepiej 🙂

  3. Powinieneś zostać zawodowym pisarzem 🙂

  4. To zacznij, bo kiiedy, jak nie teraz?!? Jest zima, a wiosną ruszysz do Ogrodu i zapomnisz!

  5. Niezły trip 🙂 Zdrowy bo gorączkowy, a nie po dopalaczach 😉
    Ja też jestem chory jakby co…

Sorry, the comment form is closed at this time.