gru 302017
 
Dzisiaj wpis typu “coś z niczego”. Bazą do niego był krótki spacer po najbliższej okolicy, a paliwem swobodny strumień świadomości, dygresje i wspomnienia. Będzie o przyrodzie, tramwajach, samolotach, możliwościach optyki Nikona, a także rodzajach lodu. A na koniec zmiażdżę trochę kulturę niską. Bo mogę.

Przedostatni dzień roku powitał nas niską temperaturą i pięknym, błękitnym nieboskłonem. Nie było wyjścia – trzeba było skorzystać z okazji i trochę się przespacerować. Syn mój pierworodny, coraz większy miłośnik przyrody, od razu czujnie oznajmił, że boli go po treningu noga, więc spacer – tak, ale krótki i raczej niechętnie. Wybrałem więc tytułowe Wysypicho z okolicami, leżące jakieś 750 metrów od naszego bloku. Kiedy na początku lat 80-tych budowano moje stutysięczne osiedle złożone z cztero- i jedenastopiętrowych bloków, wybrano miejsce składowania wszelkich odpadów budowlanych. Nie wiem czy wcześniej było tam jakieś wzniesienie, w każdym razie kiedy się wprowadziliśmy do pachnącego mokrym betonem mieszkania, Wysypicho było już wielką górą, sięgającą dwudziestu metrów, a składającą się z… tak, dokładnie – śmieci i odpadów budowlanych. Przez lata budowlańcy dokładali kolejne warstwy płyt betonowych, rur PCV, potłuczonych elementów ceramiki i pogiętych drutów. Dla okolicznej dzieciarni było to wymarzone miejsce zabaw. Po skończonych lekcjach, jeżeli nie szliśmy akurat na lotnisko, to lecieliśmy tam bawić się we wszelkie odmiany ganiaków i chowaków, rzucać się czym popadło i zjeżdżać na rowerze, ryzykując codziennie nie mniej niż jacyś dzisiejsi celebryci kołyszący się na lince. Z biegiem lat śmieci wywieziono, zasypano, zrekultywowano i obecnie została całkiem wysoka górka, ładnie zadrzewiona i chętnie odwiedzana przez okolicznych mieszkańców.

Spacer rozpoczęliśmy od sporej łąki przylegającej do Łódzkiego Ogrodu Botanicznego. Nastawiałem się na fotografowanie ptaków. Jednak ptaków nie było. Zauważyłem kilka sikorek i to tyle. Do końca spaceru nie było nic – ani jednej sroki, wrony czy gołębia. Minęliśmy piękny brzozowy zagajnik (niech mi ktoś powie, że brzozy nie wyglądają pięknie na tle błękitu) i wyszliśmy na kolejną łąkę za Wysypichem, tym razem przylegającą do ulicy Konstantynowskiej. I tu nastąpiło ważne wydarzenie – chwyciłem za aparat i sfotografowałem tramwaj! A co! Czytelnicy często narzekają, że fotografuję samoloty, to tym razem mają tramwaj – voila! Ten tutaj to Düwag M6S linii 43 Łódź-Konstantynów. Tramwaje bardzo lubię i często nimi jeżdżę. Są one tak łódzkie, jak ulica Piotrkowska i pomnik Kościuszki na Placu Wolności. Kiedyś było ich dużo więcej, swego czasu Łódź zajmowała trzecie miejsce na świecie pod względem długości tras tramwajowych. Tramwaje jeździły do wszystkich okolicznych miast – Ozorkowa, Zgierza, Pabianic, Lutomierska, Konstantynowa, Aleksandrowa, Rzgowa, a nawet do odległego o ponad 20 km Tuszyna. Później niestety miasto postawiło na autobusy, zaczęły się kryzysy, przemiany, obalanie i stawianie od nowa. Na szczęście tramwaje obroniły się, zostały i nawet po wcześniejszych likwidacjach, teraz zaczynają powstawać nowe trasy.

Patrz – powiedziałem do mojego syna-przyrodnika – jaki fajny szron. Ale tato – odpowiedział ze zgrozą – przecież to szadź! Ta, szadź, szron, przecież właśnie tak mówiłem, prawda? Spór ten łatwo było rozstrzygnąć nakierowywując juniora na zbliżony rodzaj działalności. Dawaj, zobaczymy czy lód jest gruby – rzuciłem. I się zaczęło. Nie przepuściliśmy żadnej kałuży, rozwalając lód butami, patykami i czym się dało. A lód był idealny do tego celu – niezbyt gruby, suchy i chrupki. Pękał z pięknym, melodyjnym odgłosem, trzeszczał i rozsypywał się na drobne drzazgi. To była jedna z takich miłych satysfakcjonujących chwil – byliśmy tylko my i lód, reszta przestała się liczyć.

Po pewnym czasie zostawiliśmy pokonane lodowe tafle i zaczęliśmy wspinanie się na Wysypicho właściwe. Warto było. Dawno tu nie byłem, ale widok się nie zmienił – nadal jest imponujący. Od Konstantynowa, przez Brus, całe Zdrowie, Ogród Botaniczny, po Retkinię. A w oddali Śródmieście i reszta Łodzi. Atmosfera była przejrzysta, słońce ładnie kolorowało pozbawione liści drzewa i lodowe tafle poniżej. Pochodziliśmy od jednego miejsca do drugiego. Pooglądaliśmy widoki i usatysfakcjonowani udaliśmy się na dalszą część wędrówki.

Korzystając z okazji zrobiłem na szczycie mały eksperyment. Często piszę tu o możliwościach optyki Nikona, tym razem dowód bardzo namacalny i przemawiający do wyobraźni. Na środkowym zdjęciu plan ogólny, zrobiony na najkrótszej ogniskowej, czerwone V pokazują dwa wieżowce. Na lewym i prawym zdjęciu te same wieżowce, ale już na maksymalnej, optycznej ogniskowej. Żadnych powiększeń cyfrowych, zdjęcia tak jak z aparatu, tylko zmniejszona rozdzielczość do 600×800. I dlatego właśnie już nie chcę lustrzanki.

Po powrocie do domu po prostu nie mogłem się powstrzymać i musiałem skorzystać z niebieskości nieba. Dzisiaj nie latało nic ciekawego, a czasu do zmierzchu nie zostało zbyt dużo. W sumie nie było jednak tragicznie – ustrzeliłem trzy większe samoloty – dwóch Chińczyków i Amerykanina. Satysfakcja tym większa, że po raz pierwszy sfotografowałem samolot w barwach linii Sichuan Airlines. Musicie mi wybaczyć – ja po prostu lubię lotnictwo.

MU708 China Eastern Airlines Airbus A330-243
PRG (Prague) – PVG (Shanghai)

3U8296 Sichuan Airlines Airbus A330-343
PRG (Prague) – CTU (Chengdu)

FX5391 FedEx Boeing 777-FS2
KIX (Osaka) – CDG (Paris)

Na sam koniec zostawiłem jeszcze małą dygresję. Oglądam sobie wczoraj jednym okiem Teleexpress i nagle Pani prowadząca cała rozpromienia się i z wypiekami na twarzy opowiada o Sylwestrze organizowanym w Zakopanym, czy gdzieś tam, na którym wystąpi jakiś Zenek, gwiazda disco-polo. I tu następuje wstawka z wyżej wzmiankowanym Zenkiem, który zawodzi o czyichś zielonych oczach. Ja bardzo przepraszam, ale to chyba nie jest misja telewizji publicznej, która ma z definicji promować naukę, kulturę, sztukę? Ten pan to chyba nie jest ta zawarta w tej definicji kultura? A może czasy zmieniły się na tyle, że jak najbardziej – już jest? I misją telewizji publicznej jest promowanie właśnie jego? Nie chciałem dalej zagłębiać się w poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie. Przyznaje – bałem się jej. Zamiast tego zająłem się zagłębianiem w inny rodzaj kultury i zagłębiałem się w niej do wieczora. A Wam proponuję trzy dobre płyty z jej nurtu.

Jak zwykle kliknięcie na okładce uruchomi odnośnik z muzyką z Youtube.

  5 komentarzy to “Wysypicho”

  1. Dobry wpis! Miło się czytało i nawet coś napiszę w komentarzu mimo zmęczonego przez porto mózgu 🙂
    Ale a propos Zenka niestety… Otóż Polacy jako masa lubią Zenków, lubią reklamy podpasek i “antyprykatorów” niestety. A Łódź jest w pewnym sensie miastem żulów… Widzę to codziennie. Ale jest też coś lepszego, spotykanego rzadziej, ale fajnego ciepłego i nie waham się użyć tego słowa PIĘKNEGO! To ludzie nie oglądający reklam, mający fajne hobby, przemyślenia, ideały, nieraz zbyt odległe od obsranego gruntu…
    Ale dzięki nim mamy cywilizację i inne wyższe rzeczy jak fajną muzę, bonsai, ogrody botaniczne i w ogóle 🙂
    Pozdrowienia dla wszystkich nie trawiących przysłowiowych Zenków! 🙂

    • Dobrze powiedziane Poziomo 🙂 Problem polega na tym, że statystycznie zenkowie pochłoną resztę populacji w skończonym i niedługim czasie. I wtedy nastąpi tąpnięcie, po którym znowu przez półtora tysiąca lat będziemy wymyślać maszynę parową. Ale może tak ma po prostu być? W przyrodzie cyklicznie następują wielkie wymierania, po których dominuje inna odnoga ewolucji, może to samo musi być z cywilizacjami? Za długo żadna nie przetrwa, dekadencja i samozadowolenie pogrążą każdą z nich.
      Przy okazji – właśnie zauważyłem, że oprócz Zenka jest jeszcze niejaki Sławomir. Ale ten to mi wygląda na wyrachowanego zbieracza kasy raczej, niż na autentycznego buraka.

  2. Ciekawy miszmasz 🙂

  3. Rury, kawałki betonu, pogięte druty… o rety, w dzisiejszych czasach by to ogrodzili porządnym dwumetrowym płotem, żeby nikt się nie wdarł i krzywdy sobie nie daj Boże nie zrobił. Bo gdyby ktoś choćby kolano tam obtarł, to od razu prokurator i afera na cały kraj. 😉
    Tak, brzozy wyglądają pięknie na tle błękitu. 🙂 I ja też szronu od szadzi nie odróżniam. 😀

    • Nie zliczę, ile razy spadaliśmy o centymetr od takiego sterczącego, centymetrowego drutu, który mógłby nas przebić na wylot jak miecz Lorda Vadera. Ale nie przebił. Przeżyliśmy wszyscy, rodzice o niczym nie wiedzieli, a my mieliśmy masę dziecięcej frajdy. Ale to inne czasy były 🙂 O Wysypichu pewnie jeszcze napiszę, jest więc szansa na jakąś smakowitą opowieść z drutami w roli głównej.

Sorry, the comment form is closed at this time.