lip 132022
 
Orientarium to nowe miejsce na mapie turystycznej Łodzi. Dzisiaj po raz pierwszy rzucimy na nie okiem, skupiając się głównie na części oceaniczno-rafowej, która wywarła na mnie ogromne wrażenie!

Na początek mała uwaga. Zdjęcia w dzisiejszym wpisie mają charakter poglądowy i w 80% nadają się do kosza. W Oceanarium panują bardzo trudne warunki do fotografii. Jest mało światła, ryby poruszają się szybko, w szybach odbijają się oglądający, a samo szkło ma grubość 30 centymetrów. Zdjęcia są przeglądem z moich kilku wizyt, podczas których z rybami starłem się za pomocą Nikona P900, telefonu Samsung i mojej starej lustrzanki Canona z obiektywami Canon 18-55 oraz Tokina 100 mm f2,8. Jak widać starcia zakończyły się porażką na całej linii. Nie martwi mnie to – wprost przeciwnie – mam motywację, mam cel i będę walczył dalej. A teraz zapraszam do lektury!

Pomiędzy Orientem i Okcydentem

Zacznijmy od małej dygresji etymologicznej. Każdy, kto skończył szkołę podstawową powinien wiedzieć, jak orientuje się mapę. Na górze każdej mapy mamy północ, określamy za pomocą kompasu (albo smartfona) gdzie faktycznie jest północ, kręcimy mapą żeby nam się zgadzał kierunek faktyczny z tym na mapie i – voila! – mapa jest zorientowana, a my wiemy gdzie jesteśmy i gdzie są inne kierunki geograficzne.

Skąd jednak wzięło się samo słowo “orientowanie”, które kojarzy się silnie z Orientem? Otóż dawniej północ nie miała wielkiego znaczenia. Siedzieli tam brodaci (jak sama nazwa wskazuje – “barba” to po łacinie broda) barbarzyńcy, było zimno i nieprzyjemnie. Ludzie tam nie znali łaciny! Jednym słowem nie warto było zajmować się tymi ziemiami. Wtedy liczył się tylko Orient i Okcydent – Wschód i Zachód. Mapy orientowano w stronę wschodu, nie północy. A słowo tak zakorzeniło się w naszym języku, że nadal orientujemy mapy, tyle że w zupełnie innym kierunku.

W dodatku orientowanie wykroczyło poza samą kartografię i stało się codziennym słowem oznaczającym sprawdzenie czy zbadanie czegoś. Orient może jest trochę archaiczny i elitarny, ale z całą pewnością przeżywa w Łodzi renesans. A to za sprawą Orientarium – nowego etapu w dziejach łódzkiego ZOO.

Za moich czasów…

ZOO w Łodzi było od zawsze dość małe i przeludnione (czy raczej – przezwierzęcone). Na terenie około 17 hektarów mieściło się wiele gatunków zwierząt, w tym te naprawdę wielkie – słonie, hipopotamy, nosorożce, żyrafy… W tamtych czasach panowała inna filozofia w tego rodzaju placówkach – zwierzę było przedmiotem wystawienniczym, a jego potrzeby nie zawsze stały na pierwszym miejscu, mimo starań jego opiekunów. Był to czas betonu i starych opon na wybiegach.

Dla nas – dzieciaków z tamtej epoki – nie stanowiło to większego problemu. Weekendowe wycieczki na Zdrowie nieodmiennie kończyły się albo w Lunaparku, albo w ZOO. Albo w jednym i drugim. Przyjemność za każdym razem była taka sama. Tu lew, tam tygrys, tu śmieszne małpy, śmierdzące żubry, kolorowe ptaki. Do tego cichy i tajemniczy świat akwariów i budzące trochę obaw wiwarium z wężami i zębatymi kajmanami. Mimo swojej małej powierzchni dawne ZOO miało klimat. Mnie najbardziej podobała się część z ptakami wodnymi – stawy, wysepki, trawa i masa ptactwa różnych gatunków, które można było obserwować z ławek w małej altance ukrytej wśród drzew. Można było wtedy poczuć się prawie jak w Afryce. A jeżeli komuś było za mało, zawsze mógł pooglądać w czarno-białym telewizorze program “Z kamerą wśród zwierząt” Państwa Gucwińskich z większego, Wrocławskiego ZOO.

Orientarium wkracza na scenę

Sam Wrocław zrobił zresztą dużo później dynamiczny krok naprzód tworząc pierwszy w Polsce ogród zoologiczny według zupełnie nowej koncepcji – Afrykarium. Znów można było spoglądać z zazdrością w tamtym kierunku. Jednak po pewnym czasie w Łodzi powstały plany budowy własnego, zupełnie nowego ogrodu – Orientarium. Ponieważ Wrocław zajął Afrykę, Łódź skupiła się na kontynencie azjatyckim. Orientarium miało być nowoczesne, duże, multimedialne i pełne cudów przyrody.

Z koncepcjami w naszym mieście bywa bardzo różnie, ale tym razem się udało. Nie będę ukrywał, że czekałem na otwarcie z wielką niecierpliwością. Po drodze przytrafił się jeszcze covid, zakończenie budowy kilka razy przekładano, ale w końcu udało się! W kwietniu 2022 roku obiekt był gotowy, a uroczyste otwarcie zaplanowano na długi weekend na początku maja.

Żarłacz brunatny Rocha olbrzymia Żarłacz czarnopłetwy

Sukces, który zaskoczył

Od dłuższego czasu Orientarium prowadziło bardzo sprawną kampanię medialną. Nie tylko w telewizji czy prasie, ale też w social mediach różnego rodzaju. Fakt, że w Łodzi powstaje najnowocześniejszy w Europie ogród zoologiczny był powszechnie znany w całej Polsce, a wielu ludzi czekało na jego otwarcie równie niecierpliwie, jak ja sam. Na Facebooku i Youtube regularnie pojawiały się filmy z kolejnych etapów budowy obiektu, a potem wykańczania wybiegów i wprowadzania poszczególnych zwierzaków. Napięcie rosło.

Wreszcie nadszedł upragniony dzień otwarcia i nastąpił szok. Tak się złożyło, że akurat w tym dniu byłem na Zdrowiu i to co zobaczyłem, przechodziło ludzkie pojęcie. Nieprzebrany tłum samochodów i ludzi. Cwaniacy parkujący swoje pojazdy w każdym możliwym miejscu – na chodnikach, na trawnikach, a nawet wjeżdżający na teren Pomnika Czynu Rewolucyjnego. Przed kasami gigantyczne kolejki. Chaos.

Żarłacz czarnopłetwy Rocha olbrzymia i Rekin brodaty Żarłacz brunatny

Na całe szczęście Straż Miejska ocknęła się dość szybko i zablokowała większość trawników, a już tam stojących obdarzyła hojnie mandatami. ZOO podało, że pierwszego dnia w kolejce do kasy trzeba było czekać nawet 5 godzin. Tysiące ludzi chciały się przekonać na własne oczy, czy warto było czekać ponad 4 lata na wybudowanie Orientarium. W ciągu pierwszych dni obiekt odwiedziło kilkanaście tysięcy gości, w ciągu pierwszego miesiąca około 150 tysięcy. Obecnie dzienna średnia to około 3 tysięcy odwiedzających, w weekendy prawie trzy razy więcej.

Jak widać, założenia twórców Orientarium mówiące o ponad milionie gości rocznie wcale nie były wyssane z palca. Nowe ZOO z miejsca stało się wielką atrakcją turystyczną na mapie nie tylko Łodzi, ale i całej Polski. Akcje promocyjne polegające na sprzedaży wspólnych biletów z Muzeum EC-1 czy Kąpieliskiem “Fala przyciągnęły kolejnych niezdecydowanych. Jako wielkiego, lokalnego patriotę, bardzo cieszy mnie ten fakt. Łódź zyskała wspaniały obiekt edukacyjno-rozrywkowy, a w ogólnopolskiej prasie zaczęto o niej pisać z bardziej pozytywnym nastawieniem.

Wchodzę!

Po tym długaśnym wstępie warto wreszcie przejść do sedna. Odczekałem kilka dni, a że miałem akurat urlop, do Orientarium wybrałem się w piątkowy poranek. Normalnie bilet kosztuje 70 złotych, ale ponieważ mam Kartę Łodzianina zapłaciłem tylko 40. I był to ostatni raz, kiedy to zrobiłem. Po pierwszej wizycie, kiedy tylko pojawiła się taka możliwość, wyrobiłem sobie Roczną Imienną Kartę Wstępu. Taka przyjemność kosztuje 200 złotych, ale zapewnia dowolną liczbę odwiedzin w ciągu roku. Ponieważ mieszkam o 20 minut drogi piechotą od ZOO, zamierzam wpadać tam najczęściej jak się da.

Dochodząc do ZOO w oczy rzuca się nowy, ogromny budynek, w którym znajduje się samo Orientarium. Wejście jest oczywiście całkowicie przebudowane, ale czeka przed nim historyczny akcent – stary słup z napisem ZOO, który był tam od lat i stanowi fajny łącznik pomiędzy starym i nowym. Kolejka o tej porze nie była duża, szybko kupiłem bilet i wszedłem przez przestronne wejście. Stanąłem po drugiej stronie i zadałem sobie pytanie – gdzie ja jestem? Zmieniło się prawie wszystko. Obraz, który miałem przed oczami zawsze po wejściu do starego ZOO zniknął. Tu mała dygresja – jak się okazuje zniknął, ale nie na dobre – fani starego ZOO mogą obejrzeć je jeszcze raz dzięki Google Maps, które wciąż ma wirtualny foto-spacer sprzed kilku lat. Wracając do sedna – niezwłocznie po wejściu skręciłem w lewo i udałem się w miejsce, dla którego tu przyszedłem – do akwarium.

Żarłacz czarnopłetwy Żarłacz brunatny Orleń plamisty

Do wody!

Akwarium jest ogromne. Dzieli się na kilka zbiorników, z których największy ma średnio sześć metrów głębokości. Po jego dnie poprowadzony jest szklany tunel o długości 26 metrów. Przechodząc nim można obserwować zwierzęta przepływające po obu bokach i nad głową. Robi to niesamowite wrażenie. Łączna pojemność zbiorników to ponad trzy miliony litrów wody. A w niej pływa 1300 osobników zwierzaków ze 180 różnych gatunków. A to dopiero początek – zwierzęta będą się przecież rozmnażać, a jednocześnie Orientarium będzie wprowadzać kolejne gatunki.

Wizytę rozpocząłem oczywiście od tunelu. Stojąc w nim dobrze widać rozmiary oceanarium. To tak, jakby znaleźć się na podłodze średniej wielkości pawilonu handlowego zalanego wodą i napełnionego pływającymi wszędzie rybami. Delikatne, niebieskawe światło wypełnia przestrzeń falami, panuje przyjemna cisza, a za szybami przemykają szare kształty.

Miłość i precyzja

Królami największego zbiornika są różne gatunki rekinów. Obok siebie żyją tutaj żarłacze brunatne (Carcharhinus plumbeus) i rafowe czarnopłetwe (Carcharhinus melanopterus), pływające w toni wodnej. Bliżej dna trzymają się rekiny brodate (Stegostoma fasciatum). Pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć je na żywo. Wrażenie jest niesamowite. W rekinach nie ma niczego zbędnego – to doskonała i precyzyjnie skonstruowana biologiczna maszyna, poruszająca się z niezwykłą gracją, a jednocześnie niosąca w sobie ukrytą groźbę stuprocentowej skuteczności. Rekin swoim ruchem zawstydza nieekonomiczne i niezdarne stworzenia lądowe. Jest po prostu piękny. A jednocześnie jego kształt, spojrzenie nieruchomych oczu, które nieustannie oceniają szanse na udane polowanie, cisza w jakiej się przemieszcza, budzą szacunek i grozę. Nawet jeżeli jest najedzony i oddzielony grubą szybą. W rekinach zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Są właściwe – takie, jak powinny być. Nie da się do nich niczego dodać, ująć, ani poprawić – podwodna doskonałość. Mógłbym gapić się na nie godzinami. I to właśnie robiłem. Swoją drogą, wyobrażam sobie spotkanie z tymi zwierzętami w naturze, gdzieś na głębokości kilkunastu metrów, w otwartych wodach oceanu…

Żarłacz brunatny Rekin brodaty Żarłacz czarnopłetwy

Przeżycie metafizyczne

Całkowitym przeciwieństwem rekinów są płaszczki, w tym dorastający do ponad ośmiu metrów długości i trzech szerokości orleń plamisty (Aetobatus ocellatus). W swojej znakomitej książce pod tytułem “MoanaBernard Gorsky tak opisuje pierwsze spotkanie z tymi zwierzętami:

Czekała mnie jeszcze jedna emocja. Tym razem jak najbardziej estetyczna. Natknąłem się na lamparcią płaszczkę. Nic a nic nie daję się ponieść słowom, mówiąc, że nie wyobrażam sobie piękniejszego kształtu w sensie plastycznym niż taka płaszczka, kiedy jest w ruchu. […] W ruchu lamparcia płaszczka staje się fascynująca. Mógłbym tak jej towarzyszyć do samej nocy. Inne płaszczki, jak płaszczki ogończe, również latają, ale falując. Lamparcia płaszczka bije skrzydłami. Jakby niewidoczne zawiasy dawały jej niczym nie ograniczoną giętkość w tych wielkich, powolnych i odmierzonych zamachnięciach płetw, w tym płynnym wdzięku jej ruchów. Skręca – i człowiek mówi sobie, że chyba tak będzie wyglądał doprowadzony do perfekcji zwrot samolotów przyszłości.

I nie ma w tym ani grama przesady. Płaszczki są po prostu nieziemskie. Mają w sobie jakąś metafizyczną anielskość, doskonały spokój i obojętność dla trywialnych, ziemskich spraw. Szybują majestatycznie pośród toni wodnej. Ich sposób poruszania się nie ma nic wspólnego z pływaniem – to podwodny lot, spokojny i pewny. Patrząc na nie człowiek stopniowo wycisza się, przestaje przejmować codziennymi problemami i chce tylko podziwiać ten inny rodzaj podmorskiej doskonałości. Szczególnie, jeżeli płaszczka szybuje akurat dokładnie nad głową obserwatora. Orlenie z Orientarium mają jeszcze stosunkowo niewielkie rozmiary, ale wyobrażam sobie wrażenie, jakie będą wywierać kiedy podrosną.

Orleń plamisty Orleń plamisty Orleń plamisty

Samolot, barrakudy i riny gitarowe

Główny zbiornik można obserwować nie tylko z tunelu. W ścianach znajdują się również dwa ogromne okna z “szybami” o grubości 30 centymetrów. Z większego można obejrzeć piaszczystą część akwarium, na którego dnie spoczywa wrak samolotu myśliwskiego Mitsubishi J2M Raiden z okresu drugiej wojny światowej. Zaraz, cooooo???! Dokładnie tak zareagowałem, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym pomyśle. Jakiś rupieć w akwarium? Po co? Może jeszcze skrzynię piratów i zamek tam wstawią? Rzeczywistość okazała się jednak dużo lepsza. Wrak wygląda fajnie – jak na filmach Australijczyka Bena Croppa – w dodatku stanowi doskonałą kryjówkę dla mniejszych ryb. Kiedy dodatkowo porośnie jeszcze morskimi stworami będzie stanowił bardzo klimatyczny i pożyteczny element wystroju.

Pomieszczenie, z którego można obserwować akwarium przez największe okno wygląda jak sala kinowa. Na jego końcu są szerokie schodki, na których można usiąść i podziwiać widok. A jest co podziwiać. W wodzie pływają nie tylko rekiny i płaszczki. Jest tu całe mnóstwo mniejszych gatunków ryb, tych trzymających się bliżej powierzchni i tych szukających pokarmu na dnie, tych pływających w synchronicznych ławicach i indywidualistów. Na razie nie udało mi się zidentyfikować większości z nich, ale dwa gatunki rozpoznałem od razu.

Pierwszy z nich to barrakuda wielka (Sphyraena barracuda). Ten, otoczony złą sławą wśród nurków, drapieżnik może dorosnąć do 2 metrów długości. Zęby tych ryb zakrzywione są w stronę przełyku – raz złapana ofiara nie ma szans na ucieczkę. W dodatku barrakuda może pochwalić się niezłym przyspieszeniem – w momencie ataku błyskawicznie rozpędza się do 45 km/h. Uwagę zwracają oczy tych ryb. O ile u rekina można się dopatrzeć w spojrzeniu jakiejś dozy wyrafinowanej inteligencji, o tyle spojrzenie barrakudy przypomina wyrachowanego i zimnego bandytę. Jakby tego było mało, w mięsie barrakud znajduje się trucizna – ciguatoksyna – która nie jest metabolizowana przez organizm człowieka. Kto raz zje tę rybę, będzie to długo pamiętał. Gorsky pisze w “Moanie”, że w wielu miejscach na świecie barrakudy budzą o wiele większą grozę, niż rekiny, mureny i węże morskie. Patrząc na tę rybę w ruchu, można łatwo w to uwierzyć.

Drugi rozpoznany gatunek to szeroko reklamowana rina gitarowa (Rhina ancylostoma) – ryba, która wygląda jak rekin, ale jest płaszczką. Riny poruszają się blisko dna szukając na nim ulubionych skorupiaków i mięczaków. W naturalnym środowisko gatunek ten zamieszkuje przybrzeżne wody Indo-pacyfiku. Jest krytycznie zagrożony, a łódzkie Orientarium jest jedynym w Polsce miejscem, w którym możemy go obejrzeć. Riny miękko przepływają nad białym piaskiem głównego zbiornika robiąc bardzo sympatyczne wrażenie. Mam nadzieję, że zadomowią się tu na stałe.

Barrakuda wielka Rina gitarowa Barrakuda wielka

Tymczasem na rafie…

To jeszcze nie koniec akwarystycznych atrakcji. W kilku innych zbiornikach znajdują się rafy koralowe wraz z organizmami żyjącymi w tym biotopie. Najciekawsze jest akwarium w kształcie ogromnego walca z koralami tworzącymi pośrodku kolorowy słup. Wokół niego pływają ławice mniejszych gatunków ryb tworzących ruchomą, barwną mozaikę. Na razie pomiędzy koralami jest sporo pustej przestrzeni, ale kiedy organizmy rozrosną się i skolonizują dostępne miejsca rafa będzie zapierać dech. W innych zbiornikach rafowych możemy zobaczyć słynną skrzydlicę pstrą (Pterois volitans) – rybę pięknie ubarwioną, ale wyposażoną w kolce jadowe. Niezapomnianą walkę z tym zwierzęciem stoczył Frank Drebin w filmie “Naga broń”. Również jadowita jest pokryta jaskrawoniebieskimi plamkami płaszczka ogończa niebieskoplama (Neotrygon kuhlii). Ryba ta jest często odławiana przez człowieka w celach kulinarnych, a z jej skóry produkuje się membrany bębnów.

Najeżka Arotron wielki

Nie brakuje też mniejszych ryb. Woda pełna jest mieniących się wszystkimi barwami tęczy mniejszych gatunków – fizylierów, wargaczy i pokolców. Wszystkie te ryby widziałem już jako dziecko – oczami wyobraźni – czytając wspomnienia z wyprawy dookoła świata cytowanego już tu Bernarda Gorsky’ego. Choć dzisiaj trudno w to uwierzyć, zdjęcia raf koralowych były w polskim wydaniu tej książki czarno-białe! Plastyczne opisy pozwalały jednak uruchomić dziecięcą wyobraźnię i bez kłopotu widziałem rafy koralowe i zamieszkujące je stworzenia we wszystkich barwach. “Moana” była zresztą jedną z tych książek, które wywierają ogromne wrażenie, kształtują zainteresowania i do których wraca się potem wielokrotnie. To między innymi dzięki niej zawsze miałem na biurku akwaria, a wiele lat później nawet rafy koralowe.

Kolejne atrakcje

Strefa akwariów w Orientarium pełna jest dodatkowych, nowoczesnych atrakcji. Dla dzieciaków przewidziano interaktywną grę wyświetlaną bezpośrednio na podłodze. W jednym z pomieszczeń stoją ogromne szczęki Megalodona, z którymi większość gości bardzo chętnie robie sobie selfie. Zaraz obok nich znajdują się terraria zamieszkiwane przez wielce interesujące bezkręgowce. Wśród nich znajduje się osiagający 7,5 cm długości ptasznik królewski (Poecilotheria regalis), czarny jak noc i świecący w ultrafiolecie skorpion cesarski (Pandinus imperator) oraz kilka gatunków straszyków. Moim zdaniem takie mini-ekspozycje to doskonały pomysł. Widziałem, że przyciągały spory tłumek, dzieci trochę się ich bały, rodzice chętnie robili zdjęcia i ogólnie wszyscy byli zachwyceni. Gdyby to ode mnie zależało, wypełniłbym takimi gablotkami każdy korytarz.

Megalodon

Nephila sp. Skorpion cesarski

Pierwsza wizyta w Orientarium trwała dobre 6 godzin. W tym czasie zdążyłem się solidnie zmęczyć, wyczerpałem do zera baterię w moim głównym aparacie, rozczarowałem się srodze aparatem w telefonie, ale przede wszystkim bawiłem się jak już nie pamiętam kiedy! Około 70% czasu spędziłem w strefie akwarium, kilka razy z niej wychodziłem i znów wracałem. Pobieżnie obejrzałem resztę pawilonu Orientarium, szybko przeszedłem się po terenie starego ZOO. Nie dlatego, że nie było tam co oglądać, ale dlatego, że chciałem jeszcze trochę popatrzeć na rekiny. Dla mnie akwarium jest oczywistym numerem jeden na mapie atrakcji Łodzi! Kiedy tylko pojawiła się taka możliwość, kupiłem całoroczną Kartę Wstępu. Będę często wracał. Bez pośpiechu, z naładowaną baterią w aparacie i żądzą zobaczenia wszystkiego. Ponieważ dzisiaj stworzyłem już ogromną ścianę tekstu, na tym przerwę relację z nowego Łódzkiego ZOO. W kolejnych częściach napiszę więcej o innych atrakcjach nowego pawilonu Orientarium, a także o zmodernizowanej części starego ZOO, która również robi ogromne wrażenie i pełna jest arcyciekawych gatunków zwierząt.

Jeżeli podoba Ci się ten wpis… Postaw mi kawę na buycoffee.to …postaw mi kawę! Dziękuję serdecznie 😉

Podmorski Kącik Czytelnika

Na zakończenie Kącik Czytelnika. Dzisiaj trzy książki, które idealnie wpisują się w klimat wizyty w oceanicznej części Orientarium. Pierwszą z nich jest oczywiście wcześniej cytowana “MoanaBernarda Gorsky’ego. Książka ma swoje lata – powstała po drugiej wojnie światowej i jest to widoczne w czasie lektury. Historia czterech śmiałków płynących jachtem dookoła świata, odwiedzających rajskie miejsca i polujących w podwodnych ogrodach koralowych. Czytając ją nawet dzisiaj można poczuć zew wielkiej przygody, spotkania z nieskażonym działalnością cywilizacji światem i mieszkańcami wielu ciekawych miejsc na lądzie i pod wodą. Z mojego punktu widzenia “Moana” ma jedną wadę – stosunek jej bohaterów do zwierząt. To były trochę inne czasy i masowe polowanie na lądzie i w wodzie było czymś naturalnym. Uczestnicy wyprawy pokrywają część jej kosztów masowo eksterminując ryby w różnych miejscach globu. Ich stosunek do mieszkańców oceanu nie jest jednoznaczny – z jednej strony zachwycają się nimi i podziwiają, z drugiej – traktują jak grzyby w lesie, które można bez ograniczeń wyrywać. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że w momencie powstania książki wiele z dzisiaj zagrożonych gatunków wciąż występowało w wielkiej obfitości, a nasi bohaterowie nie zabijają zwierząt dla pustych doznań sportowych, ale z przyczyn czysto praktycznych. Bez polowania daleko by nie dopłynęli. Poza tym jednym zarzutem wszystko mi się w “Moanie” podoba i gorąco polecam ją jako lekturę dla podwodnych marzycieli.

Książka numer dwa to “Sharks of the World: A Complete Guide” autorstwa Dr.Davida A. Eberta, Marca Dando i Dr.Sarah Fowler. Przepięknie ilustrowany i kompletny przewodnik po gatunkach rekinów z całego świata. Pozycja wydana została przez Princeton University Press w 2021 i ma objętość 608 kolorowych stron. W środku znajdziemy opis 525 różnych gatunków rekinów, informacje o ich historii, anatomii i ekologii, a wszystko to ilustrowane setkami zdjęć, rysunków poglądowych i diagramów. To jedna z tych książek, które raz się czyta, a potem wielokrotnie przegląda w ciemne, jesienne wieczory, zachwycając się pięknymi ilustracjami i różnorodnością form życia w oceanach. Przy jej omawianiu warto wspomnieć o jednym fakcie – w ciągu roku rekiny zabijają średnio 2-3 osoby. Człowiek zabija natomiast każdego roku około stu milionów rekinów. Sto milionów. Jeżeli ten trend utrzyma się, wiele gatunków tych, mieszkających na naszej planecie od milionów lat, zwierząt może wkrótce bezpowrotnie z niej zniknąć.

I wreszcie ostatnia książka – “Reef Fish Identification – Tropical Pacific” napisana przez Neda DeLoacha, Paula Humanna, Geralda Allena i Rogera Steene. Jak sam tytuł wskazuje, to przewodnik po ponad 2000 gatunków ryb zamieszkujących okolice raf koralowych Pacyfiku. Wewnątrz znajdziemy krótkie opisy każdego z nich wraz z 2500 zdjęć. Pozycja ma charakter przewodnika terenowego i jej zadaniem jest przede wszystkim pomoc w identyfikacji spotkanych na rafach zwierząt. Książka oszałamia liczbą przedstawionych ryb i pięknymi, kolorowymi zdjęciami. Dla mnie będzie świetną pomocą przy próbach identyfikacji mieszkańców rafowej części Orientarium.

 

  3 komentarze to “Orientuj się!”

  1. WOW! Dobra robota! Czekam na dalsze części, a w tzw. międzyczasie spróbuję się tam też wybrać i pooglądać co się da. Byłem we Wrocłąwiu ze 2 razy, będzie dobre porównanie.

    • Polecam, bo warto! W planie teraz pozostałe elementy Orientarium oraz zmodernizowane “stare” ZOO. Tam też jest masa fajnych zwierzaków, no i stare akwarium i wiwarium!

  2. Ładnyy przewodnik po Orientarium. Zachęca do odwiedzin.

Sorry, the comment form is closed at this time.