kwi 062021
 
Sezon 2021 możemy uznać za otwarty. Pierwsze spacery w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym przyniosły pierwsze owoce. Na razie dość brunatno-zgniłozielone, ale zawsze to coś. Poniżej trochę zdjęć, trochę spacerowych przemyśleń i część organizacyjna. Będzie też wiewiórka wystrychnięta na dudka.

Sezon 2021 zaczynamy od pewnych zmian formalnych. “Pisz częściej” – mówią mi jedni znajomi. “Krócej pisz” – dodają drudzy. I faktycznie, ostatnio płodziłem jakieś kobylaste erupcje wszystkiego w jednym. Długie i bardzo, ale to bardzo pracochłonne. Tak pracochłonne, że po ich napisaniu odechciewało mi się zamieszczać coś nowego przez dłuższy czas. Co w sumie jest bez sensu. Postanowiłem wrócić do korzeni. Ideą tej strony było opisywanie moich spotkań z przyrodą podczas spacerów w Ogrodzie Botanicznym – czy szerzej – podczas różnych spacerów i wyjazdów w ogóle. Wpisy nie muszą być artykułami naukowymi, bo nie będą nigdzie publikowane. Oczywiście, zależy mi na rzetelności i maksymalnym ładunku edukacyjnym, ale nie ma co popadać w skrajności. Od tej chwili postaram się pisać częściej, wrzucać dużo zdjęć z ostatnich spacerów i nie drążyć za bardzo tematu. Od czasu do czasu natomiast, mam zamiar wyprodukować coś dłuższego i bardziej koncepcyjnego. Mam nadzieję, że wpłynie to pozytywnie na moją produktywność i częstotliwość ukazywania się nowych wpisów. Zmiany nastąpiły też od strony technicznej. Zrezygnowałem z usług poprzedniej firmy hostingowej i przeniosłem się do znajomego z forum entomologicznego – Jacka Kurzawy. Jeżeli więc szukacie hostingu za bardzo rozsądną cenę, ze świetnymi warunkami technicznymi i przede wszystkim fachową i bardzo miłą obsługą, to gorąco polecam firmę Jacka – Tittle.pl

Wszyscy wiemy, jaka była tegoroczna zima. Właściwie już na sam dźwięk słowa “zima” robi mi się niedobrze. Przyzwyczajeni przez kilka ostatnich sezonów do upałów w kwietniu, braku śniegu i mrozu przez większą część kalendarzowej zimy i kwitnących kwiatów grubo przed otwarciem Ogrodu, w tym roku zetknęliśmy się ze srogą, statystyczną rzeczywistością. Zimą było zimno. I było pełno śniegu. I trwało to długo. Nawet mój trzynastoletni syn, który zawsze marzył o prawdziwej zimie, znanej mu tylko z opowiadań rodziców, miał dosyć. Jakoś doczołgaliśmy się do początku kwietnia, wielkiego dnia w każdym roku. Ogród otworzył swoje podwoje. Pogoda była taka sobie, ale wiadomo – iść było trzeba w najbliższym możliwym terminie. Plecak na plecy, w nim oczywiście aparat, kilka pojemników po różnych lodach (bo zawsze trafi się odpowiedni kawałek próchna czy kępa mchu do zabrania) i zaczynamy nowy sezon.

Pierwsze wrażenie – szaro, brunatno, zgniło-zielono. Dużo widocznej przestrzeni. Nie ma liści na drzewach, nic nie zasłania widoku na puste łąki. W stawach suche badyle trzcin, żadnych płazów, żadnego ruchu. Na początku jest w miarę ciepło, prześwituje nawet słońce rzucając jasne plamy na puste przestrzenie. Wchodzimy do lasków bukowych. Jest jeszcze trochę kwitnących śnieżyczek (Galanthus L.), pojawiają się intensywnie zielone liście czosnku niedźwiedziego (Allium ursinum L.), ale poza tym pusto. Trochę zmaltretowanych przez zimę porostów i morze suchych liści. W sąsiednim lasku napotykamy na zestaw standardowy złożony z kilku wcześnie kwitnących roślin. Wśród nich nie brakuje oczywiście wawrzynka wilczełyko (Daphne mezereum L.), jednak w tym sezonie przegapiliśmy samo kwitnienie i na gałązkach oprócz kwiatów widoczne są już liście. Co dziwne, na dnie lasu prawie nie ma ruchu. Powinno już roić się od kowali bezskrzydłych (Pyrrhocoris apterus) czy pająków z rodziny pogońcowatych (Lycosidae), ale się nie roi. Tylko suche, szeleszczące liście i raz na kilka kroków widoczny zmarznięty pluskwiak czy pająk. Słaby to początek pierwszego spaceru.

Ludzi na szczęście nie ma wielu, można swobodnie chodzić po terenie nie wpadając co chwila na siebie. Po drodze mijamy kolejne skupiska drzew, co daje okazję do poszukania jakichś grzybów. I tu kolejna niespodzianka – nie ma prawie żadnych, nawet typowo zimowych gatunków. Znalezienie czegokolwiek jest wyzwaniem, więc od razu z moim synem przydzielamy sobie punkty za znalezienie nowych gatunków. Nie ma to jak zdrowa rywalizacja na świeżym powietrzu. Na ziemi nie rośnie właściwie nic. Kilka zmęczonych egzemplarzy znajdujemy na drzewach, pniakach i powalonych kłodach. Nie ma tego dużo, ale zawsze można coś dopisać do listy. Na jednym ze zmurszałych pni znajduję skupisko próchnilca maczugowatego (Xylaria polymorpha), który od dawna robił wrażenie na ludziach, kojarząc się w legendach z trupimi palcami.

Krążymy dalej starając się znaleźć cokolwiek ciekawszego od brunatnych i brudnozielonych resztek. Niedaleko alpinarium zauważam jakiś ruch w trawie. Coś się kotłuje, liście fruwają na wszystkie strony, a w środku migają brązowe piórka. Po raz pierwszy w 2021 mam okazję poskradać się z aparatem i spróbować zrobić bardziej wymagające zdjęcia. Zajmuje to chwilę czasu i wymaga pewnego wysiłku, bo ptak jest ostrożny i chowa się po każdym gwałtowniejszym ruchu. W końcu robię mu serię zdjęć – wygląda mi na samicę kosa (Turdus merula), w każdym razie na pewno na przedstawiciela drozdowatych. W tym czasie mój potomek usiłuje zaprzyjaźnić się z wiewiórką pospolitą (Sciurus vulgaris). Tych ostatnich jest sporo, w czasie spaceru widzimy je wielokrotnie przemykające pomiędzy drzewami. “Nasza” wiewiórka jest na w pół oswojona, nie boi się aż tak bardzo, trochę podchodzi, trochę ucieka. Jesteśmy akurat pod dębami, więc rzucamy jej kilka orzechów. Podbiega do nich, obraca w łapkach, bada, po czym z niesmakiem wyrzuca. Na początku nie może uwierzyć, jak można być tak głupim albo złośliwym, żeby rzucać jej żołędzie, których przecież wszędzie jest pełno. W końcu ma nas dosyć, unosi się honorem, zamiata kitą i już jej nie ma.

Zaczyna porządnie świecić słońce i robi się prawie gorąco. Niebo robi się czyste, a my mamy nadzieję, że już tak zostanie do wieczora. Podczas kolejnego okrążenia widzę zwalony, potężny pień dębu. Michał, widząc co się święci, melduje że on zostanie na ławce, a ja ruszam ku entomologicznej przygodzie. Pień jest wielki i stary, częściowo odpadła z niego kora, a to co zostało jest wilgotne i porośnięte kobiercem mchów i porostów. Wyjmuję nieodłączny, plastikowy kubek po lodach, przygotowuję aparat i zaczynam akcję. Podważam płaty kory i zaglądam pod nie. Ten moment wynagradza jałowość reszty Ogrodu – tu kwitnie życie! Od razu dostrzegam wielkiego wija (Lithobius sp.), który leży zwinięty na drewnie. Jest pięknie błyszczący bursztynem i przez chwilę daje się łatwo fotografować. Potem zdaje sobie sprawę, że gdzieś zniknął sufit i oburzony błyskawicznie chowa się pod korą. Wokół przemykają mniejsze wije. Pod korę usiłują schować się jakieś prosionki (Porcellio sp.) albo stonogi (Oniscus sp.), śmiesznie przebierając odnóżami. Jest kilka małych pająków i kosarzy, które również szybko uciekają od światła. Leniwie przemieszcza się grupa ślimaków. A wszystko to w prawdziwej dżungli złożonej z różnych gatunków mchów i porostów. Wreszcie jest na co patrzeć i co fotografować. Prawdziwą wisienką na torcie jest mała kępka śluzowca. Niestety ze zdjęć nie da się go zidentyfikować – może to być kędziorek mylny (Trichia decipiens) albo jakaś Arcyria sp. (id Sebastian Piskorski). Tak czy inaczej, znalezisko bardzo ciekawe, szczególnie że śluzowce to dla mnie rzadkość. Kręcę się jeszcze przy dębię, odchylam płaty kory, zbieram trochę materiałów do pojemnika, kiedy woła mnie mój syn. Na niebie zaszło nowe zjawisko – zbliża się do nas fioletowy zwał chmur. Robimy taktyczny odwrót, ale i tak przed wyjściem łapie nas jeszcze prawdziwa śnieżyca. Cóż, ten rok jest dziwny. Na pewno jednak warto było wybrać się na ten spacer.

  4 komentarze to “Ocean Brunatny”

  1. Wielkie dzięki za wpis.
    Każdemu nie dogodzisz, ale dobrze, że słuchasz podpowiedzi innych.
    Niestety, ale ten rok jest po prostu… normalny. Rozpieściły nas ostatnie roczniki, oj – rozpieściły! Mam cichą nadzieję, że na obecnej marniźnie skończą się ataki chłodu i – a może nawet przede wszystkim – wiatru w kwietniu. Byłby to pierwszy kwiecień od lat, w którym postępy wiosny szły zgodnie z kalendarzem, a nie cofały się, jak choćby w ub. roku, 2017, czy 2016. Ostatni kwiecień z najcieplejszą 3, a najzimniejszą 1 dekadą to chyba 2013 lub 2014 rok. Pomijam oczywiście kwiecień 2018, bo to był w zasadzie maj.
    Co to za chatka na zdjęciu z prawej? To z Ogrodu?

    • Dzięki za wizytę Leszku! Postaram się częściej wrzucać wpisy, ale to też będzie zależne od bieżących spacerów i sesji foto. Chociaż jest jeszcze sporo materiału archiwalnego, więc w razie czego można po niego sięgnąć.
      Kwiecień typowo przysłowiowy, niestety. Ale po tych ciepłych latach ciężko było przetrzymać długą zimę i pewnie dużo ludzi pragnęła już cieplejszych czasów. A teraz, kiedy to piszę, znowu pada śnieg 🙁
      Chatka ze zdjęcia to część skansnenu w Ogrodzie. Jest chatka z końca XIX w., stodoła i murowana obora. A do tego część z ulami, piękne ogródki i sad złożony z dawnych gatunków jabłoni. Bardzo fajne miejsce i doskonały pomysł na zagospodarowanie terenu.

  2. No i jest git wpis 🙂

    I zmiana w dobrym kierunku!

    Ja też byłem 1 kwietnia w botaniku z córką i było świetnie. A wiosna zaraz dojdzie… 🙂

    • Widzę, że wszystkich znudziło linkowanie “papierów” z Researchgate 🙂 Dobra… To teraz będzie gawędzenie spod kapelusza 🙂 Od razu mi się przypomina Michał Sumiński i jego leśne gawędy – to była wysoko zawieszona poprzeczka. Ale ja też sobie pogawędzę lokalnie i może coś z tego wyniknie 🙂 A na razie czekamy – jutro ma być już cieplej, a w weekend kilkanaście stopni. I to powyżej zera! Może wyjdą jakieś fajne robale.

Sorry, the comment form is closed at this time.