gru 242018
 
…Wesołych Świąt! O czym może być wpis datowany na 24 grudnia? Pytanie retoryczne. Zaczynamy od cytatu z pięknego, starego-ale-jarego utworu grupy Lady Pank. Dzisiaj zapraszam na świąteczny spacer po fragmencie Łodzi po zmroku w poszukiwaniu nastroju i klimatu. A sponsorem wpisu jest tajemnicza liczba 28.

Zaczynamy od spaceru. Kilka dni temu wybraliśmy się z moim potomkiem na poszukiwanie świątecznego nastroju. Dawno, ale to bardzo dawno temu, kiedy sam byłem w wieku mojego syna, ulica Piotrkowska była niezaprzeczalnym centrum sklepowo-kulturalno-świątecznym naszego miasta. Mam jeszcze przed oczami popularną Pietrynę z tamtych lat, pełną udekorowanych witryn sklepowych i zachwycających kolorami neonów. Tak jest – neonów. W Łodzi było ich wtedy pełno. Każdy sklep Społem, każdy Czuj-Czyn, każdy sklep wędkarski czy filatelistyczny miał swój, artystycznie powyginany neon. Nie mówiąc już o PKO, PZU czy prawdziwych gwiazdach tamtych lat – Pewexach. Kiedy wieczorem patrzyło się daleko wzdłuż ulicy, barwne i animowane obrazy nakładały się na siebie tworząc niesamowity collage epoki późnego Gierka. I dla mnie był to piękny i niezapomniany widok. Później oczywiście przyszły różne zawieruchy i każdy kto tylko mógł, a miał akurat władzę centralną, kolokwialnie mówiąc, sprzedawał Łodzi kopa. Na szczęście my, łodzianie, nie jesteśmy mięczakami i fajtłapami i pomimo różnych przeciwieństw losu nie składamy broni. Epoka galerii handlowych trochę inaczej rozłożyła akcenty popularnych miejsc w mieście. Piotrkowska straciła swój handlowy charakter, stała się raczej siedliskiem setek kawiarni i restauracji oraz deptakiem wypełnionym woonerfami i pomnikami sławnych łodzian (Artur Rubinstein, Julian Tuwim, Władysław Reymont, Stefan Jaracz, a także Twórcy Łodzi Przemysłowej – Izrael Poznański, Karol Scheibler, Henryk Grohman, a do tego Bezimienny Lampiarz i oczywiście Miś Uszatek, żeby wymienić kilku). Z kolei galerie mają ambicje mieć własne dekoracje świąteczne i choinki, a prym na tym polu wiedzie oczywiście słynna Manufaktura, powstała w dawnej fabryce Poznańskiego. Szliśmy więc Piotrkowską z moją latoroślą i oglądaliśmy dekorację, a ja, jak to mam w zwyczaju trułem mu nieustannie, ucząc historii naszego miasta i opowiadając różne anegdotki ze swojej przeszłości szkolno-studenckiej związane z miejscami, które mijaliśmy. I muszę tu przyznać, że nasza główna ulica już dawno mi się tak nie podobała. Czysta, zadbana, pięknie oświetlona, z Urzędem Miasta w biało-czerwonych barwach, kiermaszem świątecznym i wielką choinką zaraz przy Placu Wolności, konkurującą wysokością z pomnikiem Tadeusza Kościuszki (informacja dla nie-łodzian – czyli naprawdę wysoką). O Piotrkowskiej mam w planach napisać jeszcze nie raz, już dokładniej i z koncepcją, dlatego szybko przenosimy się na teren Manufaktury. Ta jest obecnie równie pięknie iluminowana. Jest duża choinka, wiele drzew udekorowano lampkami, jest sztuczne lodowisko na placu, większość budynków oświetlają zmieniające się, kolorowe światła. Jest moc i jest życie. A jeszcze kilkanaście lat temu ten teren wyglądał jak zapuszczona ruina fabryki z XIX wieku. Na całe szczęście mieszanina przypadku i rozumu sprawiła, że stał się teraz jedną z łódzkich wizytówek. I takich miejsc pojawia się w naszej Łodzi coraz więcej. Spacer był udany, przedreptaliśmy niemało kilometrów, nie zahaczyliśmy o inne galerie handlowe, ani o liczne, a równie ładnie udekorowane kościoły. Nie było już na to sił i czasu. Ale obiecuję, że i o nich napiszę już niedługo.

Tymczasem powracamy do wymienionej na wstępie liczby 28 – ki czort? Otóż będąc dzisiejszego poranka na zakupach, stanąłem jak wryty widząc następujący obrazek. Osiedlowa piekarnia, bardzo średnia między nami mówiąc, a z niej wystająca kolejka. Kolejka na tyle imponująca, że przechodząc policzyłem jej uczestników. Azaliż 28 mężów i niewiast w niej stało, albowiem czekali owi na znak jakowyś od sprzedawcy się wywodzący. No właśnie – zachodzę w głowę, na co czekali? Wszedłem do warzywniaka obok, dosłownie stojącego trzy metry dalej i kupiłem bez kolejki połówkę pysznego, wiejskiego chleba na zakwasie. Którego było pełno. Co takiego było w piekarni obok? Tajne zebranie loży? Dystrybucja zestawu garnków za friko? A może zebrana ludność z nostalgii utworzyła popularny dawniej ogonek – “bo może coś rzucą”. Ale co, skoro teraz wszystko jest w każdym sklepie? Musze przyznać, że ciekawi mnie ten rodzaj szarady, szczególnie, że nadal pozostaje dla mnie wielką niewiadomą.

A tak w ogóle, to życzę Szanownym Czytelnikom przepięknych, rodzinnych, obfitych Świąt i obyśmy musieli scierać się tylko z problemami takiego kalibru, jak liczba 28!

 

  2 komentarze to “…na pocztówce nie wiadomo skąd…”

  1. Bardzo ciekawa opowieść i fotorelacja 🙂 Marzę, aby w końcu zawitać do Twojego miasta.
    A tym czasem miłego świętowania!

    • Dzięki 🙂 Jeżeli myślisz o odwiedzeniu Łodzi, to najlepiej na wiosnę albo latem. No i przed wybraniem się daj znać, to napiszę, co teraz warto obejrzeć i gdzie pójść. Bo oczywiście jak piszę o moim mieście w samych superlatywach, ale prawdą jest, że przy odrobinie pecha można trafić na mało zachęcające obszary. Jest ich coraz mniej, ale nie znikną cudownie w ciągu jednego roku.

Sorry, the comment form is closed at this time.