Dzisiejszy tytuł to typowy chwyt poniżej pasa, namiętnie stosowany obecnie nawet przez gazety niegdyś uznawane za poważne i opiniotwórcze. Strzelanina? Aresztowania? Narkotyki? Może chociaż mały wypadek? Bójka? Widowiskowa awantura domowa? Nic z tych rzeczy. Tytuł nie odnosi się w żaden sposób do policjantów, lecz do materiału używanego do lepienia garnków. I nie tylko. |
Do jednego z balkonowych projektów potrzebowałem gliny. Takiej całkiem zwykłej, którą wykopać można na przykład nad rzeką. Ponieważ byłem zdeterminowany, doszedłem do wniosku, że sprawdzę co internet może mi podpowiedzieć w sprawie zdobycia tego materiału. Ogłoszenia w serwisach aukcyjnych proponowały glinę nawet za darmo. Problemem była ilość – naprawdę nie potrzebowałem całej ciężarówki. Wcześniej sam wpadłem na pomysł, że pewnie rzeźbiarze jej potrzebują i może być sprzedawana w sklepach dla artystów. Problemem była czystość – nie chciałem żadnych domieszek chemicznych, a nie byłem pewien czy glina rzeźbiarska ich nie zawiera. Szukając dalej wpadłem na wędkarzy. Okazało się, że także oni potrzebują gliny używanej jako obciążnik i opóźniacz rozpuszczania zanęt. Sprawdziłem cenę, była śmiesznie niska, pokonałem poczucie zażenowania z powodu zakupu materiału tak ogólnie dostępnego w sklepie i udałem się sfinalizować transakcję. Na miejscu okazało się, że po sklepie zostało jedynie wspomnienie, a sądząc po ogólnym zarośnięciu okolicznego terenu, upadek musiał mieć miejsce dawno temu. Nie mając innej alternatywy, postanowiłem sam sobie tę glinę wykopać. Osiedle, na którym mieszkam od wielu lat, dawniej składało się właściwie tylko z gliny i kilku suchych badyli. Od tego momentu minęły jednak dziesięciolecia i obecnie żeby dostać się do mojego upragnionego materiału, musiałbym dokonać odwiertu głębinowego. Zabrałem więc syna, szpachelkę i torbę-reklamówkę i udałem się na pobliską łąkę. Jak się okazało, decyzja była słuszna. Po kilku metrach spaceru napotkaliśmy niedawno postawioną studzienkę kanalizacyjną, a wokół niej twardy materiał, który mógł być tylko suchą gliną. Zabrałem się do jej skuwania, bo raczej nie nazwałbym tego procesu kopaniem. Scena musiała wyglądać groteskowa – ja zgięty w pół i dłubiący w twardej ziemi szpachelką wielkości małego telefonu komórkoweg oraz mój stojący nade mną syn, od czasu do czasu rzucający – no, tato, nieźle już wykopaliśmy! Najważniejszy jednak jest efekt – mam glinę! A tym samym mam ostatni z materiałów potrzebnych do balkonowego projektu, który zrealizuję być może już jutro. Samego procesu wydobycia nie uwieczniłem na zdjęciach. Podczas spaceru zrobiłem jednak kilka innych. Wrzucam je do internetowego zbioru zatytułowanego – znowu ta szara Łódź…
One Response to “Gliny!”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Nie wiem jaki jest % sprawdzalności, ale podobno gdy na łące są kaczeńce – wskazuje to na bliską obecność gliny w środowisku 🙂 .
W dzieciństwie lubiłam babrać się nad brzegami małego strumyczka.. 🙂