mar 212019
 
W ostatni weekend nastąpiło z dawna oczekiwane wydarzenie – Łódzki Ogród Botaniczny otworzył swe bramy dla zwiedzających. Tym razem wyjątkowo wcześniej i tylko na weekendy, ale sądząc po liczbie odwiedzających było to słuszne posunięcie. Oczywiście ja też musiałem tam być!

Zazwyczaj sezon zaczynam pierwszego kwietnia, wraz z oficjalnym otwarciem Ogrodu. Tym razem udało się tego dokonać znacznie wcześniej. Pogoda była przez dłuższy czas iście wiosenna i na szczęście skłoniło to dyrekcję Botanika do działania. W niedzielę przez jedyną otwartą bramę waliły tłumy – emeryci, rodziny z dziećmi, pary oraz oczywiście nasza grupa przyrodników-fotografików i maniaków Ogrodu w jednym. Jak zawsze pierwsze przekroczenie bramy w nowym sezonie to dla mnie swego rodzaju rytuał przejścia. Pożegnanie kolejnej zimy i rozpoczęcie kolejnej wiosny, zwiastun lepszych, cieplejszych i bardziej słonecznych dni. Zostawiam za sobą betonowe połacie Retkini i wkraczam w świat innego, spokojnego upływu czasu i przyrody. Przez kolejne kilka godzin cywilizacja może dla mnie nie istnieć. Podobnie było tym razem. Wszedłem i od razu pogrążyłem się w przyrodzie. Było to o tyle łatwiejsze, że świeciło piękne słońce, a dosłownie kilka kroków od wejścia powitał mnie mój pierwszy w tym sezonie motyl – latolistek cytrynek. Cóż było robić? Aparat wyćwiczonym ruchem sam znalazł się w mojej dłoni i rozpoczęła się pierwsza w tym roku owadzia sesja fotograficzna. Cytrynki są bardzo wdzięcznymi modelami – podobnie jak wiele innych owadów noszących kamuflaż, są święcie przekonane, że nikt ich nie widzi. Można je więc stosunkowo łatwo podejść, szczególnie kiedy wygrzewają się w promieniach słonecznych na początku wiosny. Jak zawsze w takich przypadkach nastąpił etap skradania, coraz większej pewności, a w końcu bezczelności, kiedy miałem już wystarczającą liczbę dobrych zdjęć. Prawie zjadłem obiektywem motyla, który w końcu miał dość i odleciał. Wyprostowałem się, rozejrzałem i ujrzałem kilkanaście kolejnych cytrynków patrolujących tereny wokół. To dobry znak – wiosna ruszyła!
Jak na tę porę roku owadów było zatrzęsienie. Nie zawiodły kowale bezskrzydłe, których całe pokłady zalegały pomiędzy liśćmi i w załomach kory, łapczywie chłonąc ciepło słoneczne. O tej porze dnia były już na tyle rozgrzane i aktywne, że szybko uciekały kiedy tylko zbliżałem się do nich z aparatem. Między nimi przemykały pająki i owadzia drobnica w postaci pierwszych obudzonych mrówek. Na moim ulubionym terenie ziołowym, w budkach dla owadów, rozpoczął się już wiosenny ruch. Wyszły pierwsze murarki, a obok nich kilka gatunków muchówek, całkiem możliwe, że pasożytniczych. Nad stawami kwitnie podbiał. Przylatuje do niego sporo różnych gatunków zapylaczy. W niedzielę udało mi się tam spotkać mojego pierwszego w 2019 roku bzyga.

O ile owady mocno rzucają się w oczy, o tyle kwiatów jest ciągle bardzo mało. Powoli przekwitają przebiśniegi, w niektórych miejscach widać przylaszczki i podbiały. Kwitną drzewa i krzewy – oczary, kaliny, wawrzynki, u których pojawiają się już pierwsze liście. Jednak wciąż dominuje kolor brązowo-brunatny, przyroda jeszcze się nie ocknęła, nie zieleni się, nie sypie kolorami. Jest to tylko kwestią czasu – wystarczy tydzień ładnej pogody i nagle wszędzie wokół pojawią się połacie świeżej trawy i młodych listków.

Niedzielny spacer nie obfitował może w jakieś specjalne doznania wizualne, za to zdecydowanie na uwagę zasługiwało tło dźwiękowe. Ptaki też poczuły wiosnę i zabrały się ostro do pracy nad przedłużaniem gatunków. Z każdego drzewa i grupy krzaków słychać było nawoływania różnych gatunków. Co chwila pomiędzy alejkami przelatywały sikory i inne małe ptaki. Kiedy przechodziłem w okolicach łąki usłyszałem charakterystyczne wołanie dzięcioła zielonego (Picus viridis). Słychać było go bardzo dobrze, gorzej z lokalizacją. Po jakimś czasie udało mi się go dostrzec, wysoko w koronie drzewa. Niestety, był bardzo ruchliwy, ciągle się wiercił wokół pnia i nie dał zrobić sobie porządnego zdjęcia. Trudno, będą następne okazję, a przynajmniej spotkanie z tym ciekawym gatunkiem zaliczone na pierwszym spacerze. Dzięcioł po chwili odleciał na inne drzewo, natomiast moją uwagę przykuła grupa srok (Pica pica) kąpiących się w dużej kałuży. Po raz kolejny potwierdza się teza, że żeby zobaczyć coś przyrodniczo ciekawego nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Wystarczy banda pospolitych ptaków i trochę wody. Sroki, moi zdecydowani ulubieńcy, zachowywali się jak zwykle, czyli jak grupa gangsterów w wiejskim barze. Były hałaśliwe, skore do przepychanek i bójek oraz całkowicie aroganckie. Nie wiem jak to możliwe, ale te ptaki mają to w sobie od urodzenia. Jesteś innym ptakiem, wiewiórką czy człowiekiem, podchodzisz do sroki, ona patrzy na ciebie z góry, nawet jeśli akurat siedzi na ziemi, wykrzywia dziób i mówi – ja jestem sroka, a ty kim jesteś frajerze? Spadaj z mojej ziemi. I tak to się odbywa. Zawsze. Obserwacja kałużowych ablucji zajęła mi dłuższą chwilę i przyniosła naprawdę dużo radości.

Z pierwszego spaceru starałem się wycisnąć ile tylko się da. Chodziłem więc ponad trzy godziny, odwiedzając większość ogrodowych zakamarków. Było warto. Wszędzie czuć było wiosnę, wszędzie kręcili się zwiedzający. Na ogół nie lubię, kiedy kręci się za dużo ludzi, tym razem było to jednak dobry znak – mam nadzieję, że to ogromne zainteresowanie przekona w końcu władze Ogrodu do wcześniejszego otwierania naszego ulubionego miejsca. Po spotkaniu licznych znajomych, obejrzeniu każdego możliwego miejsca i zrobieniu kilkuset zdjęć nadeszła pora powrotu. Sezon ogrodowy można uznać za otwarty w dobrym stylu.

  6 komentarzy to “Do dzieła!”

  1. Nareszcie, Grzegorz obudził się z zimowego snu!
    Ja dziś jako pierwszego tego roku Rhopalocera spotkałem admirała, cytrynki później.

    • Rusałki były widziane też u nas przez moje koleżanki – ja nie spotkałem jeszcze. Ale widać, że przyroda przyczajona do skoku i jak tylko się na stałe ociepli to nas zasypie bezkręgowcami 🙂 No i może w końcu coś się ruszy z samolotami – dzisiaj przeleciał mi nad głową, na 6 tysiącach, Hercules Algierskich Sił Powietrznych! Oczywiście w chmurach…

  2. Owady owadami, najważniejsze że rośliny ruszyły! 🙂

    • Rośliny roślinami, najważniejsze, że samoloty ruszyły 😛

      • Eee! Wiosną nie lubię samolotów. Piękno przyrody jest przez nie zakłócane warkotem. Dziś musiałem przerywać nagrania lerki i dzięcioła czarnego, ponieważ a to turbośmigłowiec, a to odrzutowiec maltretowały uszy i głośniki.
        Latał też jakiś Bombus, ale nie wiem, który. Dawał ostro znad wierzbowych bazi. Biegaczy pełno już jest “na chodzie”.

  3. Dobrze jest mieć takie miejsce za którym się tęskni 🙂
    Uwielbiam zwykłe ptaki w niezwykłych sytuacjach. A wymoczona sroka, z błyskiem w oku, faktycznie wygląda jak awanturnik 🙂

Sorry, the comment form is closed at this time.