mar 252020
 
Po długiej przerwie i w ciężkich czasach – tak mógłbym zacząć ten wpis? Ale po co? Jest tak sobie, ale miejmy nadzieję, że będzie lepiej. Czas siedzenia w domu można wykorzystać na pożyteczne rzeczy. I zająć się na przykład analizą zależności pomiędzy stonkami, biedronkami i prodiżami.

Owady, a szerzej bezkręgowce, od czasów starożytnych nie były w naszym kręgu kulturowym stworzeniami szczególnie lubianymi. Sprowadzały choroby, były niebezpiecznie jadowite, współpracowały z siłami nieczystymi, zjadały zapasy… trudno było znaleźć jakieś pozytywne konotacje z tymi wielonogimi paskudami. Jedynie pszczoły szanowane były za swą pracowitość i produkcję dóbr dla człowieka. Nawet kolorowe motyle mogły być złym omenem prorokującym czyjąś śmierć. Minęły tysiące lat, a ludzie nadal brzydzą i boją się bezkręgowców. Przeciętny Kowalski nie wie na ich temat zbyt wiele, ale zawsze gotowy jest szybko rozgnieść zwierza, który ma więcej niż cztery nogi. Bez zastanowienia, ale skutecznie. Nawet przeglądając moje ulubione Forum Entomologiczne można w dziale o owadach w domu znaleźć cyklicznie powtarzające się pytania przypadkowych ludzi – co mi wlazło do domu i jak to zniszczyć? Z akcentem na to – zniszczyć. Nie – poznać – bo i po co ktoś chciałby poznawać jakiegoś głupiego owada? Wystarczy rozdeptać albo zagazować. Tę atmosferę bezpodstawnej paniki bardzo chętnie podchwytują media. Od rozrywkowych filmów o arachnofobii czy Indianie Jonesie brodzącym po pas w owadach, po debilne i będące zwyczajnym kłamstwem artykuły w prasie na temat komara tygrysiego czy szerszenia azjatyckiego.

Na tym tle całkiem dobrze wypadają chrząszcze. Już miałem napisać, że nie pamiętam żadnych negatywnych, popkulturowych odniesień tych owadów, kiedy przypomniałem sobie film “Mumia“. A w nim gigantyczne skarabeusze wgryzające się w tchórzliwe i słabe ciała negatywnych bohaterów pobocznych i zjadające ich od środka. I jeszcze wielkie chrząszcze strzelające plazmą w statki kosmiczne w “Starship Troopers“. No dobra, im też się dostało, ale i tak w świadomości przeciętnego człowieka te owady są o wiele bardziej lubiane niż muchy czy pluskwiaki. Paradoksalnie, podczas moich wędrówek w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym, o wiele rzadziej fotografuję chrząszcze, niż muchówki czy błonkówki. Nie dlatego, że ich nie lubię. Po prostu nie widuję ich tak często. Albo nie umiem ich znaleźć. Albo jestem zajęty muchami czy grzebaczami. W każdym razie akurat zdjęć tych owadów mam niewiele. W większości spotykam je przypadkiem, kiedy przeglądam liście w poszukiwaniu pająków. Głównie natykam się na biedronki i jakieś bardzo pospolite gatunki ryjkowców czy omomiłków. W tym sezonie trochę poszerzyłem swoje chrząszczowe horyzonty i w dzisiejszym wpisie skupię się na dwóch przeciwstawnych w powszechnym odbiorze rodzinach – biedronkowatych (Coccinellidae) i stonkowatych (Chrysomelidae).

Łacińska nazwa rodziny biedronek (Coccinellidae) wywodzi się od wyrazu coccineus oznaczającego kolor szkarłatny. Wczesne malarstwo chrześcijańskie przedstawiało zazwyczaj Maryję odzianą w płaszcz tego koloru. Stąd angielska nazwa biedronek – “Our Lady’s bird” skrócona później do samego “ladybird“. Podobnie w języku niemieckim, w którym nazywano te owady chrząszczami Maryi – “Marienkafer“. Siedem kropek na pokrywach skrzydeł najpopularniejszej biedronki siedmiokropki symbolizowało Siedem Radości lub Siedem Boleści Maryi. W języku polskim owady te często nazywane były “panienką” lub “bożą krówką“, co wyraźnie nawiązuje do przedstawionych powyżej motywów religijnych. Sam wyraz biedronka ma niepewne pochodzenie. Według jednych teorii wywodzi się z “biedrunki“, która była rozwinięciem czeskiego berana i oznaczała baranka Maryi Panny. Inna teoria łączy naszą bohaterkę ze staropolskim słowem “wiodrunka” (od wiodro – upał) podkreślając związki pomiędzy słoneczną pogodą i pojawem biedronek. Wreszcie ostatnia przyjmuje, ze słowo wywodzi się ze starocerkiewnosłowiańskiego “bedr” – czyli mającego plamy na biodrach. Stąd związki tych owadów z łaciatymi krowami.

Biedronkowatych opisano do tej pory ponad pięć tysięcy gatunków, 75 z nich występuje na terenie naszego kraju. W przeważającej części są to owady niewielkie, jaskrawo ubarwione, o ciele okrągłym lub owalnym. Charakterystyczną cechą są kropki na pokrywach skrzydeł występujące w różnej liczbie i wariantach kolorystycznych. Występują powszechnie, głównie na roślinach skolonizowanych przez mszyce, którymi się żywią. Oprócz tych pluskwiaków, różne gatunki biedronek żerują na innych, niewielkich owadach, rozkładających się szczątkach organicznych, roślinach, a nawet grzybach. W przypadku braku pokarmu możliwe są zachowania kanibalistyczne – osobniki dorosłe pożerają larwy własnego gatunku. Biedronki pojawiają się już wczesną wiosną (dorosłe zimują w ukryciu) i są aktywne aż do późnej jesieni. W ciągu roku wydają kilka pokoleń. Larwy mają podłużne, miękkie ciało, pokryte różnobarwnymi wyrostkami. Są bardzo ruchliwe i aktywnie polują. Ich dieta jest podobna do osobników dorosłych. Ze względu na żarłoczność i likwidację ogromnych ilości szkodników, biedronki są uważane za owady bardzo pożyteczne dla człowieka. Do niedawna najczęstszym przedstawicielem tych chrząszczy była biedronka siedmiokropka (Coccinella septempunctata) – znana każdemu dziecku, czerwona, z siedmioma czarnymi kropkami na grzbiecie. Od kilku lat gatunek ten konkuruje z przybyszem z Azji – biedronką Harmonia axyridis, która zajmuje te same nisze ekologiczne, ale jest bardziej płodna i drapieżna. Trzeba jednak przyznać, że ten gatunek również odżywia się mszycami, bardzo skutecznie uszczuplając ich populację, jest więc również pożyteczny. Harmonia wielkością zbliżona jest do siedmiokropki, jednak charakteryzuje się bardzo zmiennym ubarwieniem – pokrywy skrzydeł mogą być pomarańczowe, czerwone i czarne, a liczba kropek waha się od zera do 23. Kilka lat temu, kiedy do Łodzi docierała pierwsza fala inwazji azjatyckiego przybysza, w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym zdobył on zdecydowaną przewagę nad lokalnymi gatunkami. Teraz, po kilku latach, sytuacja zdaje się normować – podczas obserwacji widuję dużą liczbę osobników i Harmonii, i siedmiokropki. Dla fotografa przyrody biedronki są bardzo wdzięcznym tematem. Jest ich bardzo dużo, są kolorowe, łatwo je znaleźć. Znajdują się właściwie na każdej roślinie, na której są mszyce. Nie uciekają, przemieszczają się powoli, można robić im fotografie w ciekawych sytuacjach – podczas pożerania mszyc, interakcji z mrówkami czy kopulacji.

Warto tu jeszcze wspomnieć o związkach biedronek z wierzeniami i zwyczajami ludzi. Większość z nas zna popularną w dzieciństwie zabawę – brało się biedronkę, kładło na ręce z uniesionym w górę palcem, owad wędrował na jego czubek i zrywał się do lotu. W tym czasie należało wyrecytować rymowankę – biedroneczko, leć do nieba, przynieś nam kawałek chleba. Można też było wypowiedzieć w myślach życzenie. Miło i kulturalnie. Co ciekawe, całkiem inaczej sprawa wygląda w Anglii. Na jej terenie, już około roku 1744 powstał wierszyk:

Ladybird, ladybird fly away home,
Your house is on fire and your children are gone,
All except one, and her name is Ann,
And she hid under the baking pan.

Strach, ogień, utracone dzieci i jeszcze patelnia – raczej mało wesoły obraz. Geneza rymowanki nie jest jasna. Prawdopodobnie była ona recytowana jako ostrzeżenie w czasach powstawania antykatolickiego prawodawstwa. Inna z teorii głosi, że wygłaszali ją rolnicy, żeby ostrzec pożyteczne owady przed podłożeniem ognia w czasie jesiennego wypalania pól. Mogła też stanowić coś w rodzaju podziękowania dla biedronek za ocalenie upraw przed owadzimi szkodnikami. Co ciekawe, bardzo podobną wersję z domem w ogniu i płaczącą matką mają Niemcy – Marienkaferchen, fliege weg! Dein Hauschen brennt, Dein Mutterchen flennt.

Żeby jeszcze bardziej zachwiać tym sympatycznym obrazem biedronki należy dodać, że nie jest ona wcale taka bezbronna. Zagrożone, większe gatunki potrafią boleśnie ugryźć. Jeżeli będziemy je napastować wydzielą przez stawy hemolimfę zawierającą drażniące substancje – na przykład metoksypyrazynę – która może wywoływać alergię. Warto o tym pamiętać, kiedy następnym razem będziemy obserwować te ciekawe owady.

Pora na stonkowate (Chrysomelidae). Akurat te owady kojarzą się większości ludzi jednoznacznie negatywnie. Winę za to ponosi oczywiście stonka ziemniaczana (Leptinotarsa decemlineata), która jest najeźdźcą z kontynentu amerykańskiego, groźnym szkodnikiem, a swego czasu nawet elementem politycznej propagandy. Zacznijmy jednak od początku.
Stonkowate to chrząszcze, zazwyczaj kolorowo i jaskrawo ubarwione, występujące licznie i powszechnie. Na świecie opisano ich ponad 35 tysięcy, z czego w naszym kraju żyje około 500 gatunków. Są to w większości owady roślinożerne, związane silnie z roślinami żywicielskimi, na których potrafią masowo żerować doprowadzając do ich obumierania i zmniejszenia plonów. A że często gustują w roślinach uprawianych przez człowieka, z naszego punktu widzenia są uznawane za groźne szkodniki.

Mnie stonki kojarzą się z… prodiżem. Niezbadane są ścieżki mojego umysłu, przyznaję. Ma to jednak swoje uzasadnienie. Tu mała dygresja – sam prodiż pochodzi z francuskiego i oznacza cud (stąd dzisiejszy tytuł – enfant prodige to po prostu cudowne dziecko, co dla kogoś nie znającego tego języka (mnie) brzmi całkiem zabawnie). Być może wynaleziony świeżo prodiż był takim kuchennym przełomem, że zasłużył na swoją cudowną nazwę? Wróćmy do sedna. W dzieciństwie wyjeżdżałem na wakacje do pięknej, drewnianej willi położonej niedaleko Sulejowa. Wokoło rzeki, sosnowe lasy oraz… pola ziemniaków. A na nich inwazja stonki ziemniaczanej. Jedna z właścicielek takiego poletka, babcia moich kolegów z wczasowego podwórka, prawie codziennie zwalczała szkodniki najprostszym sposobem – zbierając larwy i owady dorosłe do naczynia. Tak się składało, że naczyniem tym była dolna część starego prodiża. Często zaglądaliśmy do jego środka i widok był naprawdę imponujący – dno wypełnione rojącymi się stonkami w różnych stadiach rozwoju. Nie muszę dodawać, że tym kolegom nie dawaliśmy żyć, często nabijając się z nich, że dzisiaj na kolację będą mieli ciasto ze stonki, albo zupę ze stonki, albo bułeczki ze stonki… Wiadomo, jak to dzieciaki na wakacjach. Od tego momentu minęło już wiele lat, ale obraz w pamięci pozostał. Jak bardzo bym się nie starał, jeżeli tylko zobaczę stonkę, albo jej zdjęcie, od razu w głowie pojawia mi się prodiż wraz z obsługującą go panią.

Wracając do czasów współczesnych – w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym stonkowate występują licznie. Wiąże się to oczywiście z dostępnymi w nim, bardzo różnorakimi roślinami żywicielskimi. Są jednak dość trudne do zauważenia, trzeba wiedzieć czego i gdzie szukać. Przy okazji wiele można się nauczyć, bo po zrobieniu zdjęć jakichś chrząszczy okazuje się, że to znów stonkowate. Po obserwacjach kilku gatunków zaryzykowałbym stwierdzenie, że są one nawet ładniejsze od biedronek. Często bardzo kolorowe, z metalicznym połyskiem i ciekawymi wzorami na pokrywach skrzydeł. Mimo tych niewątpliwych zalet estetycznych, pozostają wciąż groźnymi szkodnikami i na pewno nigdy nie będą cieszyć się taką sympatią jak ich biedronkowi kuzyni.

Garść informacji technicznych na koniec. W dzisiejszym wpisie wykorzystałem swoje zdjęcia z różnych okresów czasu, robione różnymi aparatami. I to widać. Tym razem poświęciłem jednak jakość, chcąc pokazać jak najwięcej różnorodnych gatunków owadów. Część z nich nawet zidentyfikowałem, jednak nie wszystkie. Dość powiedzieć, że wszyscy bohaterowie z powyższych zdjęć zaliczają się na pewno do biedronek lub stonek. Znajdziemy tu gatunki najpopularniejsze, ale trafiło się też kilka rzadkich – przynajmniej dla mnie. Wśród stonek do wpisu załapały się między innymi tarczyki, rynnice, zmrużki i poskrzypki. Nie zabrakło oczywiście stonki prodiżowej… to jest ziemniaczanej. A biedronki jakie są, każdy widzi. Wśród tych owadów różnorodność i zmienność ubarwienia jest tak ogromna, że nawet nie będę się wygłupiał z identyfikacją. Dość powiedzieć, że sama biedronka azjatycka występuje w ponad dwudziestu wariantach ukropkowania.
I jeszcze słowo wyjaśnienia – strona leżała odłogiem przez dłuższy czas, z różnych powodów. Mam jednak nadzieję, że wraz z wiosną ruszy z nowym animuszem. Mam kilka nowych pomysłów, planuję kupno nowego aparatu, założyłem nawet konto na Patronite. Innymi słowy, liczmy na ładną pogodę, stały dopływ energii i oczywiście unormowanie się trudnej sytuacji wokół nas.

  5 komentarzy to “Ąfą prodiż”

  1. Good! W końcu nowy i to całkiem dopracowany i długi 🙂
    Oprócz biedronek widzę tu jednego sobie znanego owada a mianowicie poskrzypkę liliową (o ile to ona).
    A te stonkowate faktycznie ładne w przeciwieństwie do samej stonki która jest raczej nudna.

    • E, nudna nie nudna 🙂 Jak się bliżej przyjrzeć całkiem ładna. Ale inne ładniejsze – szczególnie te metalicznie zabarwione.

  2. Grzegorz,

    bardzo Ci dziękuję za ten wpis.
    W chwili obecnej – z racji braku możliwości odwiedzin w Ogrodzie – polecam tereny bogate w pniaki i leżaninę konarów i fragmentów kłód. Z pewnością znajdziesz tam bardzo bogatą faunę chrząszczy związanych z martwym drewnem oraz rasowych drapieżców. Zobaczysz, że nawet biegacza poza pułapką da się uwiecznić na zdjęciach. Nie mówiąc o przedstawicielach Scarabeidae, sprężykach, kusakach, czarnuchowatych, itp.

    • Dzięki za czujność w czytaniu 🙂 Zaraz obok Ogrodu mam Zdrowie – całą masę “dzikich” fragmentów lasów, obok poligon i jeszcze ostoje przyrodnicze przy lotnisku – będę penetrował! Pniaków i rozkładającego się drewna jest tam w bród. Chrząszczy pewnie też dostatek. A siedzenie w domu w czasie błękitnego nieba zaowocowało kilkoma fajnymi samolotami – ale o tym w następnym wpisie. No i o rowerze, który też kupiłem z powodów epidemiologicznych 🙂

      • Chyba w najbliższym czasie z penetracji jednak nici…

        Rób fotorelację z akwarium słodkowodnego i z balkonu.

Sorry, the comment form is closed at this time.