lip 102018
 
Porzucamy chwilowo nadmorskie pejzaże i dzisiaj przenosimy się do Łódzkiego Ogrodu Botanicznego na czas pierwszej, pourlopowej wizyty. Spotykamy licznych znajomych, chmarę owadów, w tym dwa bardzo szczególne. A wszystko to w srogim upale, na tle pięknego, błękitnego nieba.

Szczerze mówiąc, nie żałowałem zakończenia wyjazdu i powrotu znad Bałtyku do Łodzi. Chyba odzwyczaiłem się od dłuższych urlopów, morze, mimo swoich niewątpliwych zalet, szybko mnie znużyło, a permanentny brak ciekawych zwierzaków tylko wzmógł chęć powrotu do domu. Podczas podróży powrotnej myślałem tylko o tym, żeby od razu rzucić walizkę i udać się na długo spacer po Ogrodzie. Wyjechaliśmy wcześnie, czas mieliśmy bardzo dobry, do celu mieliśmy dotrzeć około godziny drugiej – idealnie żeby wyjść i mieć spory zapas czasu na powitalną wędrówkę. Niestety, dosłownie kilka kilometrów od zjazdu do miasta, wydarzyły się dwa wypadki. A1 została zatarasowana i ponad dwie godziny czekaliśmy na możliwość dalszej podróży. Wróciłem już po szesnastej, musiałem zrobić zakupy, zjeść… a potem zrobiło się właściwie późno, a dodatkowo poczułem zmęczenie dziewięcioma godzinami jazdy i zostałem w domu. Nie ostudziło to jednak mojego zapału i już następnego dnia rano wyruszyłem fotografować. Przekroczyłem bramę Ogrodu i… oniemiałem. Upał uderzał z nieba, suche trawy szeleściły, a wokół nich i kwitnących wszędzie kwiatów roiły się tysiące owadów. Dywany latających motyli różnych gatunków, śmigające pomiędzy nimi ważki, muchówki i błonkówki brzęczące wokół roślin. Po dwóch tygodniach morskiej pustki to było coś niesamowitego! Znajome stawy, drzewa, zarośla, łąki – wszystkie zasiedlone przez niekończące się tabuny bezkręgowców. Poczułem się jak w domu – byłem w domu! Ze spotkanym kolegą-fotografem udaliśmy się do Bernardynów. Po drodze wymieniliśmy opowieści z ostatnich dni, dzięki czemu dowiedziałem się, że jest sezon na pazie i poprzedniego dnia można było spotkać ich kilka jednocześnie. Automatycznie te motyle przesunęły się na szczyt mojej listy obiektów do upolowania tego dnia. Fotograficzne łowy zacząłem jednak przy mikołajku polnym (Eryngium campestre L.). W tym roku wegetacja jest bardzo przyspieszona i będąc na urlopie obawiałem się, że mogę przegapić jego kwitnienie. Na szczęście tak się nie stało i jak zwykle ta roślina mnie nie zawiodła – przyciągnęła do siebie liczne zastępy błonkówek, muchówek i motyli, a mnie nie pozostało nic innego jak tylko zacząć je fotografować. Wśród kilku gatunków trzmieli wypatrzyłem moje ulubione, duże osy – wardzanki (Bembix rostrata). W tym sezonie są wyjątkowo liczne, a że lubią mikołajka, łatwo je przy nim spotkać. Wokół latało pełno małych błonkówek – złotolitek, grzebaczy, małych pszczół. Z motyli najliczniejsze były bielinki i dostojki, widziałem też kilka gatunków modraszków. Po zrobieniu solidnej liczby zdjęć przeniosłem się kawałek dalej i od razu trafił się ciekawy, mały motyl – warcabnik ślazowiec (Carcharodus alceae).

Prawdziwa uczta czekała na nas kilka kroków dalej. Na rabacie porośniętej fioletowawymi kwiatami i zaludnionej przez tłum bielinków i cytrynków pojawił się we własnej osobie nasz cel – paź królowej (Papilio machaon). Jednocześnie doszedł do nas kolejny kolega i już w trójkę zaczęliśmy się wyginać nad roślinami, jakbyśmy zostali dotknięci tańcem św. Wita. Na szczęście, oprócz pracowników Ogrodu, nikt się na nas nie patrzył, a ci ostatni są już przyzwyczajeni do podobnych wariatów. Wiadomo – liczyła się sportowa rywalizacja i pogoń za najlepszymi ujęciami – reszta miała drugorzędne znaczenie. Sesja trwała długo, po jakimś czasie doleciała samica pazia, motyle długo przelatywała z rośliny na roślinę, a my wodziliśmy za nimi obiektywami zachęcając okrzykami do zajęcia lepszych, z punktu widzenia czystości kadru, miejsc. Cóż można powiedzieć o samych paziach? Widuję je regularnie, co roku, ale za każdym razem czekam i cieszę się z ich spotkania. Są wielkie, są piękne i chyba nigdy mi się nie znudzą. Na tle innych gatunków wyglądają po prostu lepiej, są prawdziwą, motylą arystokracją. Jedyne, czego żałuję, to to, że nie mamy w Łodzi siostrzanego gatunku – pazia żeglarza (Iphiclides podalirius), który przecież dawniej był u nas notowany i występuje w innych wielkich miastach, choćby Warszawie. Wracając zaś do zagadkowego tytułu dzisiejszego wpisu – słowo “paź” w niektórych kręgach dzisiejszej młodzieży nabrało pejoratywnego znaczenia i oznacza po prostu frajera.

Jak się okazało, paź nie był ostatnim ciekawym owadem spotkanym pierwszego dnia. W zupełnie innej części Ogrodu oglądaliśmy mało perspektywiczną rabatę, kiedy zauważyłem na niej intrygującą muchę. Była całkiem duża, bardzo ciekawie ubarwiona i miała niesamowite oczy. Wiedziałem, że to rzadki gatunek z rodziny bzygów (Syrphidae), przypuszczałem, że może to być Spilomyia manicata, którą udało mi się tu spotkać kilka lat temu (co było swego rodzaju dipterologicznym wydarzeniem). Po wysłaniu zdjęć na moje ulubione Forum Entomologiczne okazało się, że to jednak siostrzany i trochę mniej rzadki gatunek – Spilomyia diopthalma. Nie byłem jednak rozczarowany – fotografowałem tę muchę po raz pierwszy w życiu i uważam, że wygląda rewelacyjnie. Kilka słów o samej modelce z poniższych zdjęć – po polsku nazywa się mierzwica osowata, co ma sens, ponieważ stara się ubarwieniem upodobnić do groźnych gatunków os. Jest dość duża, znajduje się na Czerwonej Liście (kategoria NT), spotkać ją można na roślinach baldachowatych. Ciekawy jest rozwój larw tego gatunku – żyją w wilgotnych dziuplach, gdzie żywią się obumarłą tkanką roślinną.

Zmęczeni upałem i zadowoleni z rezultatów spaceru, powoli kierowaliśmy się w stronę wyjścia. Po drodze udało się spotkać jeszcze kilka gatunków ważek, które tego dnia nie były akurat zbyt liczne – widocznie nawet dla nich było zbyt gorąco. Oprócz widzianych już w tym sezonie gatunków, trafił się pierwszy szablakkrwisty (Sympetrum sanguineum) – średniej wielkości, bardzo ładnie ubarwiony owad. Szablaki starały się wystawiać na palące promienie słońca jak najmniejszą powierzchnię ciała i przybierały masowo postawę tak zwanego obelisku. Były one moim ostatnim trofeum na fotograficznej liście tego wyśmienitego przedpołudnia spędzonego w Ogrodzie.

  4 komentarze to “Nie bądź paziem!”

  1. Nielicha owadzia bioróżnorodność! A tak na marginesie, dlaczego nie macie żeglarzy? Widywałem je nawet na Podlasiu, a to o ładnych parę stopni Celsjusza niżej!

    • Trudno powiedzieć – dawniej były, później zniknęły. Owady tak jak inne zwierzaki cały czas zmieniają zasięgi swojego występowania, mam nadzieję, że żeglarze niedługo dotrą do Łodzi na stałe 🙂

  2. Być może jedną z przyczyn jest brak w Łodzi tarniny – przynajmniej ja jej nie znalazłem.Nawet w botaniku nie kwitnie. Grzegorz – popraw mnie, jeśli się mylę; znasz ogród lepiej.

Sorry, the comment form is closed at this time.