lip 122018
 
Po spotkaniu z paziami królowej, mój przyrodniczy apetyt jeszcze się zaostrzył. Kolejny dzień po powrocie znad morza i kolejna, obfitująca w niespodzianki, wizyta w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym. Tym razem historyjka o kilku ważkach i jednym paziu – ludzkim. Oraz o tym, dlaczego masochizm czasem popłaca.

Drugi dzień zacząłem pełen nadziei i optymizmu. Ponieważ miałem jeszcze urlop, zaraz po śniadaniu udałem się do Ogrodu. Pogoda była piękna, liczyłem na spotkania z kolejnymi, ciekawymi gatunkami. I nie zawiodłem się. Zaraz przy jednym z pierwszych stawów zauważyłem piękną, błękitną ważkę. Ostatnio fotografowałem dużo husarzy władców (Anax imperator), więc pomyślałem, że to może ten gatunek. Błękit był jednak zbyt błękitny, ważka ciut mniejsza i inaczej latająca. Jednym słowem – nowe wyzwanie. Zwierzak patrolował niewielki teren przy trzcinach latając regularnie w prawo i lewo, w prawo i lewo, w prawo i lewo… Jak jakiś przyrodniczy, żywy metronom. No nic, dzień był młody, nastrój rewelacyjny, nie pozostawało nic innego, jak tylko zapolować na owada. Do zadania przystąpiłem pełen nadziei, które jednak szybko legły w gruzach. Ponieważ słońce świeciło mocno, ważka latała cały czas. Nie zamierzała usiąść nawet na sekundę. Od czasu do czasu wdawała się tylko w jakąś potyczkę z innym, owadzim intruzem, a potem powracała do krążenia. Nie zrażało mnie to wcale, ja taki duży, spokojny i mądry, a ważka mała, ruchliwa i głupia, więc pewnie zaraz usiądzie i luz – zrobi się jej parę zdjęć, będzie można pochwalić się na stronie nowym trofeum. Minuty mijały. Mijał też mój początkowy spokój. Zaczął mnie boleć kark od tego kręcenia głową w lewo i w prawo, jak w jakimś przyrodniczym tenisie. Wpadłem na pomysł zrobienia ważce zdjęcia w locie. Był to zły pomysł. Mój aparat, który zawsze chwalę, nie jest jednak lustrzanką i potrzebuje te pół sekundy na złapanie ostrości. Zawsze było to o pół sekundy za dużo. Na zdjęciach ostro wychodziły trzciny w tle. Albo niebo. Owad zawsze był w postaci pięknej, błękitnej i rozmazanej smugi. Spokój gdzieś wyparował, zaczynałem być lekko zdenerwowany. Po kilkunastu następnych minutach już wściekły. Złorzeczyłem w myślach i prosiłem ważkę na przemian. W końcu usiadła. Tak mnie to zaskoczyło, że zanim zdążyłem złapać ostrość i kadr, już jej nie było. Teraz byłem już naprawdę wkurzony! Jeszcze kilka minut i – wsyd przyznać – poddałem się. Stwierdziłem, że szkoda pięknego dnia i nerwów, daję spokój, trudno, tej ważki nie sfotografuję. To nie był żaden podstęp, autentycznie tak pomyślałem. Założyłem dekiel na obiektyw, zrobiłem nieszczęśliwą minę i odszedłem ze trzy kroki. W tym momencie ważka usiadła. Stanąłem. Pomyślałem – nie nabierzesz mnie, spadaj! Ale… ważka siedziała nadal. Ruchem Jackie Chana skoczyłem, zająłem pozycję, w locie włączając aparat i jeszcze lecąc wykonałem serię zdjęć. Ważka zignorowała mnie całkowicie i siedziała nadal. Narobiłem tyle zdjęć, ile tylko chciałem i poszedłem dalej. Otumaniony lekko. Najlepsze nastąpiło jednak po chwili, przy kolejnym stawie. Ledwie do niego doszedłem, zobaczyłem kolejną ważkę tego samego gatunku. Chwilę polatała, a potem usiadła. Zrobiłem serię zdjęć. Przybliżyłem się. Prawie nakryłem ją obiektywem. Ważka niechętnie zerwała się, przeleciała metr i usiadła znowu. I tak kilka razy. Po co był ten zmarnowany czas i nerwy przy poprzednim stawie? Nie wiem. W każdym razie w tamtym momencie usłyszałem śmiech ducha Ogrodu – Hahaha, ty paziu! Nie obrażałem się jednak – warto było polować, bo nagroda okazała się znakomita. Obserwowaną ważką była żagnica południowa (Aeshna affinis) – gatunek, którego jeszcze nigdy nie fotografowałem, ani nie widziałem. Piękny, kolorowy, okazały owad i – co tu dużo mówić – niezmordowany lotnik.

Był to dopiero początek spaceru, po stawach postanowiłem odwiedzić mój ulubiony ogródek u Bernardynów i przyjrzeć się bliżej mikołajkowi. Ledwie do niego doszedłem a pojawił się kolejny, bardzo ciekawy owad – nęk świerszczojad (Sphex funerarius) – gatunek do niedawna bardzo rzadki w Polsce, który po raz pierwszy w Ogrodzie udało mi się zaobserwować dwa lata temu. Przez kilka minut obserwacji widziałem kilka osobników, w tym dwa w tym samym czasie. Wygląda na to, że osiedliły się gdzieś w pobliżu, bo widuję je już co roku. To dobra wiadomość, bo nadal wysoko na mojej liście życzeń znajduje się sfotografowanie tego owada wraz z ofiarą. Sphexy nie były oczywiście jedyną atrakcją na mikołajku. Wokół roiło się sporo gatunków motyli, błonkówek, muchówek. Jak zwykle stałem z aparatem i właściwie nie musiałem robić nic, poza rytmicznym naciskaniem spustu migawki.

A na sam koniec spaceru postanowiłem zahaczyć o jeszcze inne stawy i sprawdzić, czy pokazało się w ich okolicy coś nowego. Spotkałem tylko wcześniej widziane gatunki, ale i tak było warto. Słońce prażyło mocno, kolory były intensywne, podobnie jak światło. Zieleń i błękit. Trzciny szeleściły, woda pluskała, a nad nią śmigały znane mi już gatunki ważek – husarz władca (Anax imperator), szablak krwisty (Sympetrum sanguineum) oraz lecicha pospolita (Orthetrum cancellatum). Pstryk, pstryk – mówił cały czas mój aparat. Plum, plum – odpowiadały żaby ze stawu. I tak minęło to bardzo satysfakcjonujące, wolne popołudnie, spędzone w pięknym miejscu.

  One Response to “Z pamiętnika pazia”

  1. No to gratuluję nowych nabytków na liście do foto-odstrzału!

Sorry, the comment form is closed at this time.