Osiołkowi w żłoby dano, w jednym owies, w drugim siano. Teraz wyobraźcie sobie w roli osiołka mnie – miłośnika szeroko pojętej geologii, a w roli żłobów Łódzkie Targi Interstone oferujące dwa razy w roku tysiące minerałów, skał, skamieniałości i wyrobów jubilerskich z całego świata. |
Targi Interstone obchodzą właśnie swoje 25-cio lecie. Odbyły się po raz pięćdziesiąty i nie tracą nic ze swojej atrakcyjności. Co roku gromadzą wielu wystawców z Polski i innych krajów, pokazujących i oferujących nieprawdopodobną liczbę odmian skał znalezionych od Australii po Grenlandię. Ponieważ (jak zwykle) chodziłem po Interstone kilka godzin nie mogąc wyjść i narobiłem wiele zdjęć, relację podzieliłem na dwie części. Dzisiaj będzie tylko paleontologia.
Moja przygoda z paleontologią rozpoczęła się we wczesnym dzieciństwie. Nie pamiętam co było pierwsze? Krzemienie ze pancerzykami okrzemek? Sulejowskie wapienie z odciskami muszli? A może jakieś bursztyny z bałtyckiej plaży z zatopionymi fragmentami roślin? Trudno powiedzieć, wiem tylko, że miałem wtedy kilka lat i kiedy znalazłem swoją pierwszą skamieniałość doznałem olśnienia. Zdumiało mnie to, że coś było kiedyś żywe, a teraz jest w kamieniu. Mgliście zdawałem sobie sprawę, że musi to być bardzo stare – pewnie ma sto lat albo może więcej. W dodatku rozpaliła się we mnie jakaś iskra, która płonie do dziś, i która za każdym razem kiedy widzę nowy kamień, zmusza mnie do szukania odpowiedzi, co to jest i skąd się wzięło?
Lata mijały, a mnie nie przechodziło – przeciwnie. Z wiekiem dostałem prawdziwego hopla na punkcie dinozaurów i wszelkich odległych w czasie form życia – amonitów, trylobitów, belemnitów. Z wypiekami na twarzy śledziłem każdy program telewizyjny na ich temat, czytałem wszystkie książki o nich, jakie wpadły mi w ręce. A nie było to łatwe. Starsi czytelnicy pewnie pamiętają, że w latach 80-tych książek w księgarniach nie było. A przynajmniej nie było tych ciekawszych. Na książki się polowało, stało się po nie w kolejkach i traktowało jak najcenniejszy skarb. Mając chyba 9 czy 10 lat napotkałem w osiedlowej bibliotece prawdziwy Święty Graal – książkę Spinara i Buriana – “Zanim pojawił się człowiek”. Niestety, ze względu na swą wartość i format, nie można było wypożyczyć jej do domu. Długie godziny spędzałem w czytelni podziwiając wspaniałe ilustracje dawno wymarłych zwierząt. A potem wpadłem na genialny w swej prostocie pomysł i po prostu przepisałem całą książkę do zeszytów. Pisząc te słowa patrzę na grzbiet tej jednej z moich ulubionych książek stojących na moim regale. Całe lata później udało mi się ją już normalnie kupić, a pewnie zeszyty z jej przepisaną treścią leżą jeszcze w jednej z moich szuflad.
Kilka lat później, może w piątej klasie szkoły podstawowej, wszedłem do księgarni i serce zabiło mi mocniej. Miałem niebywałe szczęście – na ladzie leżały “Podstawy paleontologii” Raupa i Stanleya. Wielka cegła dotycząca tylko i wyłącznie paleontologii! Kupiłem i od razu wróciłem do domu. Przeczytałem ją w kilka dni nie wszystko rozumiejąc – w końcu był to podręcznik akademicki – ale lektura sprawiła mi niesamowitą radość. Nie mówiąc już o tym, że na okładce był prawdziwy trylobit! Moje blokowisko rozrastało się w tamtym czasie, wszędzie były kupy piachu ze żwirowni pełne ciekawych kamieni do zbadania. Często zamiast grać w piłkę czy bawić się z chłopakami w chowanego na budowie, wolałem grzebać w piasku i powiększać swoją kolekcję paleontologiczną. Moim kolejnym paleontologicznym kamieniem milowym było Łódzkie Muzeum Przyrodnicze. Moje osobiste miejsce kultu, o którym na pewno napiszę więcej, a w którym spędziłem w dzieciństwie niezliczone godziny. W muzeum oprócz innych kolekcji była też część poświęcona wymarłym gatunkom, którą mogłem oglądać w kółko, codziennie, miesiąc za miesiącem. Paleontologia pozostała moim hobby do dzisiaj, z czego się zresztą bardzo cieszę. Jeżeli będę szedł przez osiedle i zobaczę nową kupę piachu nie ma możliwości, żebym do niej nie skręcił i nie sprawdził, czy nie zawiera ciekawych kamieni. Podobnie każda polna droga, leśne osuwisko piasku, czy nadrzeczna plaża. Każde miejsce jest odpowiednie i może zawierać coś ciekawego.
Przechodząc do sedna, czyli Targów Interstone. To raj dla miłośników paleontologii. Okazy znajdowane przez ludzi na całym świecie, zgromadzone w jednym miejscu, blisko siebie. Skamieniałe zęby rekina, amonity, belemnity, trylobity, jeżowce, liliowce, fragmenty zębów i kości… aż do wielkich kłów mamuta czy zębów nosorożców. Jest tu wszystko, a w dodatku wszystko można kupić. I tu zaczyna się problem, nie tylko finansowy. Najprościej byłoby oczywiście kupić wszystko. Ale niestety się nie da. Trzeba coś wybrać. Dlatego krąży się po Interstone kilka godzin. Rozmawia z licznie spotkanymi znajomymi, których interesuje to samo. Rozmawia ze sprzedawcami. Wybiera. Ogląda. Fotografuje. W końcu kupuje. Jedno. Drugie. Trzecie. No dobra, koniec. Ale zaraz – może jeszcze to. No i tamto. Tamto koniecznie. Ok, wychodzimy. Chwila! Przegapiłem jeszcze ten rząd. To może kupię jeszcze to. I to obok. A to, co to takie tanie? Przecież nie można nie kupić… Zaraz od ciężaru urwie mi się torba. Nieważne, jakoś doniosę. To na koniec jeszcze może to? Już naprawdę ostatnie. Chyba, że…
Do zobaczenia w październiku na następnej edycji Interstone!
11 komentarzy to “Osiołkowi…”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Kupiłbym zęba należącego do Carcharodon megalodon, ile takie cudo kosztuje? Nie ma obaw o podróbki?
Nie pamiętam dokładnej ceny. Ze 20-30 zł? Podróbek chyba nie ma zbyt wielu, ludzie wystawiają tam od lat i większość z nich sama jeździ po świecie i zbiera te artefakty 🙂
Imponujące…! A ile kosztują kły mamuta?
Hmmm, nie wiem 🙂 Podejrzewam, że cena jest do indywidualnych negocjacji, no i pewnie zaczyna się od kilku tysięcy. Nie pytałem, bo nie chcę mieć kła mamuta w domu. Bo nie 🙂
Niewielkie, ale ciekawe zbiory można obejrzeć w Katedrze Gleboznawstwa naszego UWM. Kiedyś był tam nawet kieł szablozębnego, ale niestety zniknął. Tak swoją drogą paleontologia, to obecnie niezły interes. Polecam reportaż o kłusownikach zajmujących się pozyskiwaniem skamielin na Syberii, w tym głownie ciosów mamutów: http://fotoblogia.pl/9768,fotograf-spedzil-3-tygodnie-z-klusownikami-mamutow
Fascynująca relacja. Jednocześnie bardzo smutna – człowiek wszystko wygrzebie, zniszczy i sprzeda, żeby tylko zarobić. Nie myśląc ani chwili o przyszłości. Ale skoro jeden kieł to równowartość pięcioletnich zarobków, to trudno dziwić się tym kłusownikom…
Rozgwiazdowate stwory podobają mi się najbardziej, ale za drogie. O, w takim razie krewetkę bym sobie chętnie kupiła. Albo rybkę. 🙂
Świetne te targi, nie miałam pojęcia, że ludzie są w posiadaniu tylu niesamowitych skamieniałości.
Ja wziąłem trylobita na cześć mojej wieloletniej nimi fascynacji 🙂 Rybek spory wybór był, w różnych rozmiarach i gatunkach. A, i jeszcze takie fajne, okrągłe pudełko z pokrywką kupiłem, cięte z jednego kawałka szarej skały zawierającej skamieniałości. Rewelacyjnie wygląda.
Pudełko z jednego kawałka skały samo w sobie musi świetnie wyglądać, a ze skamieniałościami to już w ogóle hoho. 🙂
Od Twojego poprzedniego wpisu wciąż się zastanawiam, jakim cudem w swoim długim życiu nigdy nie słyszałam o belemnitach. O trylobitach owszem. I o amonitach. A o belemnitach nie.
Od dziecka każdy znaleziony belemnit wywoływał u mnie jakąś niepojętą radochę i jednocześnie irytację, bo wszyscy bez wyjątku uważali, że to piorun, który uderzył w piach :))) Pasję podziwiam, choć wolę jak coś się … rusza :)))
Witamy w klubie zbieraczy belemnitów 🙂 Znam dobrze to uczucie 🙂 Ruszające się rzeczy mają przewagę, ale takie np. owady w bursztynie – mmmmm, też są gites.