Dzisiaj czasu nie było zbyt dużo, a w dodatku szaro-ponura pogoda gwarantowała okno jasności o długości jakichś trzech godzin. Zdecydowaliśmy się więc na wycieczkę lokalną, dookoła płotu Ogrodu, do pozostałości dawnych sadów i lasków otaczających Ogród. Nie liczyłem na wiele, ale jednocześnie miałem ochotę na zrobienie zdjęć czegokolwiek związanego z przyrodą. Już od dawna niczego nie fotografowałem i źle się z tym czułem – ale co poradzić, przyroda śpi, ciemno, mokro i nieprzyjemnie. Wycieczkę rozpoczęliśmy od strony Wysypicha, przechodząc przez rozległą łąkę i chaszcze. Słychać było pojedyncze ptaki, sennie latały chude błonkówki, ale poza tym nie było absolutnie niczego, co nadawało by się do uwiecznienia na matrycy. Przynajmniej było w miarę ciepło, wilgoć spływała po mchach porastających pnie, Ogród przez płot wyglądał wyjątkowo ponuro – opuszczony, samotny, pusty. Atmosfera niektórych, mijanych przez nas miejsc, przypominała scenografię horrorów. Zaczęliśmy rozmawiać z moim potomkiem, jak by to było przyjść tutaj w nocy i obejrzeć te wszystkie drzewa o ludzkich kształtach, jak wyłaniają się z mroku, skrzypią i poruszają na wietrze… może kiedyś spróbujemy, ale na pewno nie zimą. Tak sobie szliśmy i opowiadaliśmy, odruchowo omiatałem wzrokiem glebę wyławiając z niej liczne, kolorowe śmieci, głównie puszki po piwie. Nagle coś bardzo pomarańczowego zwróciło moją uwagę.
Na urwanej gałązce przycupnął piękny grzyb. Jaskrawopomarańczowy, z akcentami żółci, szklisty i galaretowaty. Był to (prawdopodobnie) trzęsak pomarańczowożółty (Tremella mesenterica Retz.). To całkiem pospolity gatunek grzyba rosnącego na drzewach, a właściwie nie na samych drzewach, a na grzybni innego gatunku. Tremella jest bowiem pasożytem rozwijającym się na powłocznicach (Peniophora), które z kolei rosną na drewnie. Miałem już w swojej kolekcji fotografie tych organizmów, ale zawsze warto skorzystać z okazji i zrobić nowe. Do tej pory zazwyczaj spotykałem pojedyncze egzemplarze i sądziłem, że dzisiaj będzie podobnie. Tymczasem spotkaliśmy się z prawdziwą, grzybią inwazją. Po uwiecznieniu jednego osobnika, kilka kroków dalej znaleźliśmy kolejnego. I następnego. I jeszcze jednego. Nigdy nie widziałem takiego natężenia i tak dużych rozmiarów rosnących trzęsaków. Były wszędzie, gdzie tylko przez chwilę popatrzyliśmy. Intensywnie pomarańczowe, trochę bardziej blade, żółte, a nawet już odbarwione i przezroczyste. Były nawet na ziemi. Początkowo myślałem, że siedzą na jakichś zakopanych w liściach gałęziach, ale nie. Po namyśle doszliśmy z Michałem do wniosku, że musiały po prostu spaść pod własnym ciężarem z gałęzi drzew, a może zostały zrzucone przez ptaki? Tak czy inaczej było to prawdziwe tremellowe żniwo, a moje fotograficzne archiwum wzbogaciło się o wiele zdjęć.
Szukając trzęsaków napotykaliśmy oczywiście i inne gatunki. Tych jednak nie było zbyt dużo. Trochę kolorowych pasożytów drzew, jeden rachityczny kapeluszowiec i… to właściwie wszystko. Może to przez ujemne temperatury, a może penetrowany przez nas obszar był jakiś ubogi w grzyby? Coś tam jednak znaleźliśmy i kilka nowych gatunków powiększyło kolekcję. Niestety, już po subiektywnej chwili zaczęło szarzeć, pod drzewami robiło się jeszcze ciemniej, nic nie było widać i trzeba było wracać do domu. Uroki zimy.
Na zakończenie dzisiejszego wpisu Czeburaszka, czyli po polsku Kiwaczek. Dzięki fotografowaniu samolotów wiem teraz dokładnie, kiedy mamy ładną pogodę i czyste niebo. Ostatni taki dzień nastąpił na początku grudnia. Od tego momentu nie było ani słońca, ani błękitnego nieba, ani samolotów. Na szczęście ten rok zamykam spotkaniem z bardzo ciekawym modelem, kolejnym ze stajni Antonowa. To An-74T, bardzo nietypowa konstrukcja z silnikami umieszczonymi na górnej powierzchni skrzydeł. To rozwiązanie sprawia, że samolot ma podwyższone właściwości STOL – czyli może startować i lądować na o wiele krótszych pasach, niż jego zwykłe odpowiedniki. Silniki są dość duże i umieszczone blisko kadłuba. Patrząc z przodu wydaję się, że maszyna posiada głowę i parę wielkich uszu po obu jej stronach, dzięki czemu przypomina bohatera bardzo popularnej, radzieckiej bajki – Czeburaszkę. I taki właśnie przydomek noszą samoloty z linii An-74. Na ten model polowałem już od jakiegoś czasu. Czeburaszki rzadko latają nad naszym krajem, a jeśli już to bardziej przy południowo-wschodnich granicach. Jednak na początku grudnia szczęście uśmiechnęło się do mnie, niebo było czyste, a Antonow przelatywał całkiem blisko Łodzi. I oto jest, ostatni sa molot, którego zdjęcia publikuję na mojej stronie w roku 2018.
[UR-74010] Antonov An-74T Antonov Airlines
5 komentarzy to “Inwazja pomarańczowej galaretki”
Sorry, the comment form is closed at this time.
No i tym piękno-grzybowym wpisem kończymy ten rok… Oby następny był lepszy… 🙂
A jak zrobię jeszcze jeden wpis, to co wtedy :-P?
Drogi Kolego.Serdecznie gratuluję wspaniałych wpisów.Zawsze znajdziesz coś na ciekawy temat felietoniku i super fotki. Te “galaretki” nadrzewne są fantastycznie pokazane.Życzę oby ten NOWY 2019, obfitował w jeszcze płodniejszą twórczość foto- literacką.
Pozdrawiam.
Jacek
Dzięki Jacku i wzajemnie! Mam nadzieję, że będzie co fotografować i o czym pisać, no i że nie raz zrobimy jakieś wspólne safari w mikroświecie Botanika 🙂
Przepięknie są te trzęsaki! W ponure dni nieco rozjaśniają otoczenie 🙂
A te jasne, powycinane grzybki, pod nimi, wyglądają na rozszczepki pospolite.
Ja i mój M akurat dzisiaj mieliśmy grzybowy akcent – zebraliśmy pierwsze, bardzo smaczne, zimówki aksamitnotrzonowe; a jest już całe multum wyrastających maleństw.