gru 292018
 
Rok 2018 wielkimi krokami zbliża się do swojego finału. Pogoda nie zachęca do opuszczania ciepłego pokoju, jednak czasem trzeba się gdzieś ruszyć. Dzisiaj wybraliśmy się na nieużytki otaczające Łódzki Ogród Botaniczny, dzięki temu mogliśmy podziwiać pomarańczową inwazję. Za to w kąciku lotniczym niespodzianka – w roli głównej występuje Kiwaczek.

Dzisiaj czasu nie było zbyt dużo, a w dodatku szaro-ponura pogoda gwarantowała okno jasności o długości jakichś trzech godzin. Zdecydowaliśmy się więc na wycieczkę lokalną, dookoła płotu Ogrodu, do pozostałości dawnych sadów i lasków otaczających Ogród. Nie liczyłem na wiele, ale jednocześnie miałem ochotę na zrobienie zdjęć czegokolwiek związanego z przyrodą. Już od dawna niczego nie fotografowałem i źle się z tym czułem – ale co poradzić, przyroda śpi, ciemno, mokro i nieprzyjemnie. Wycieczkę rozpoczęliśmy od strony Wysypicha, przechodząc przez rozległą łąkę i chaszcze. Słychać było pojedyncze ptaki, sennie latały chude błonkówki, ale poza tym nie było absolutnie niczego, co nadawało by się do uwiecznienia na matrycy. Przynajmniej było w miarę ciepło, wilgoć spływała po mchach porastających pnie, Ogród przez płot wyglądał wyjątkowo ponuro – opuszczony, samotny, pusty. Atmosfera niektórych, mijanych przez nas miejsc, przypominała scenografię horrorów. Zaczęliśmy rozmawiać z moim potomkiem, jak by to było przyjść tutaj w nocy i obejrzeć te wszystkie drzewa o ludzkich kształtach, jak wyłaniają się z mroku, skrzypią i poruszają na wietrze… może kiedyś spróbujemy, ale na pewno nie zimą. Tak sobie szliśmy i opowiadaliśmy, odruchowo omiatałem wzrokiem glebę wyławiając z niej liczne, kolorowe śmieci, głównie puszki po piwie. Nagle coś bardzo pomarańczowego zwróciło moją uwagę.

Na urwanej gałązce przycupnął piękny grzyb. Jaskrawopomarańczowy, z akcentami żółci, szklisty i galaretowaty. Był to (prawdopodobnie) trzęsak pomarańczowożółty (Tremella mesenterica Retz.). To całkiem pospolity gatunek grzyba rosnącego na drzewach, a właściwie nie na samych drzewach, a na grzybni innego gatunku. Tremella jest bowiem pasożytem rozwijającym się na powłocznicach (Peniophora), które z kolei rosną na drewnie. Miałem już w swojej kolekcji fotografie tych organizmów, ale zawsze warto skorzystać z okazji i zrobić nowe. Do tej pory zazwyczaj spotykałem pojedyncze egzemplarze i sądziłem, że dzisiaj będzie podobnie. Tymczasem spotkaliśmy się z prawdziwą, grzybią inwazją. Po uwiecznieniu jednego osobnika, kilka kroków dalej znaleźliśmy kolejnego. I następnego. I jeszcze jednego. Nigdy nie widziałem takiego natężenia i tak dużych rozmiarów rosnących trzęsaków. Były wszędzie, gdzie tylko przez chwilę popatrzyliśmy. Intensywnie pomarańczowe, trochę bardziej blade, żółte, a nawet już odbarwione i przezroczyste. Były nawet na ziemi. Początkowo myślałem, że siedzą na jakichś zakopanych w liściach gałęziach, ale nie. Po namyśle doszliśmy z Michałem do wniosku, że musiały po prostu spaść pod własnym ciężarem z gałęzi drzew, a może zostały zrzucone przez ptaki? Tak czy inaczej było to prawdziwe tremellowe żniwo, a moje fotograficzne archiwum wzbogaciło się o wiele zdjęć.

Szukając trzęsaków napotykaliśmy oczywiście i inne gatunki. Tych jednak nie było zbyt dużo. Trochę kolorowych pasożytów drzew, jeden rachityczny kapeluszowiec i… to właściwie wszystko. Może to przez ujemne temperatury, a może penetrowany przez nas obszar był jakiś ubogi w grzyby? Coś tam jednak znaleźliśmy i kilka nowych gatunków powiększyło kolekcję. Niestety, już po subiektywnej chwili zaczęło szarzeć, pod drzewami robiło się jeszcze ciemniej, nic nie było widać i trzeba było wracać do domu. Uroki zimy.

Na zakończenie dzisiejszego wpisu Czeburaszka, czyli po polsku Kiwaczek. Dzięki fotografowaniu samolotów wiem teraz dokładnie, kiedy mamy ładną pogodę i czyste niebo. Ostatni taki dzień nastąpił na początku grudnia. Od tego momentu nie było ani słońca, ani błękitnego nieba, ani samolotów. Na szczęście ten rok zamykam spotkaniem z bardzo ciekawym modelem, kolejnym ze stajni Antonowa. To An-74T, bardzo nietypowa konstrukcja z silnikami umieszczonymi na górnej powierzchni skrzydeł. To rozwiązanie sprawia, że samolot ma podwyższone właściwości STOL – czyli może startować i lądować na o wiele krótszych pasach, niż jego zwykłe odpowiedniki. Silniki są dość duże i umieszczone blisko kadłuba. Patrząc z przodu wydaję się, że maszyna posiada głowę i parę wielkich uszu po obu jej stronach, dzięki czemu przypomina bohatera bardzo popularnej, radzieckiej bajki – Czeburaszkę. I taki właśnie przydomek noszą samoloty z linii An-74. Na ten model polowałem już od jakiegoś czasu. Czeburaszki rzadko latają nad naszym krajem, a jeśli już to bardziej przy południowo-wschodnich granicach. Jednak na początku grudnia szczęście uśmiechnęło się do mnie, niebo było czyste, a Antonow przelatywał całkiem blisko Łodzi. I oto jest, ostatni sa molot, którego zdjęcia publikuję na mojej stronie w roku 2018.

[UR-74010] Antonov An-74T Antonov Airlines

  5 komentarzy to “Inwazja pomarańczowej galaretki”

  1. No i tym piękno-grzybowym wpisem kończymy ten rok… Oby następny był lepszy… 🙂

  2. Drogi Kolego.Serdecznie gratuluję wspaniałych wpisów.Zawsze znajdziesz coś na ciekawy temat felietoniku i super fotki. Te “galaretki” nadrzewne są fantastycznie pokazane.Życzę oby ten NOWY 2019, obfitował w jeszcze płodniejszą twórczość foto- literacką.
    Pozdrawiam.
    Jacek

    • Dzięki Jacku i wzajemnie! Mam nadzieję, że będzie co fotografować i o czym pisać, no i że nie raz zrobimy jakieś wspólne safari w mikroświecie Botanika 🙂

  3. Przepięknie są te trzęsaki! W ponure dni nieco rozjaśniają otoczenie 🙂
    A te jasne, powycinane grzybki, pod nimi, wyglądają na rozszczepki pospolite.
    Ja i mój M akurat dzisiaj mieliśmy grzybowy akcent – zebraliśmy pierwsze, bardzo smaczne, zimówki aksamitnotrzonowe; a jest już całe multum wyrastających maleństw.

Sorry, the comment form is closed at this time.