Nieco ponad tydzień czasu dzieli nas od Wigilii. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i w dzisiejszym wpisie jakoś nawiązać do tego święta. Zastanawiałem się, o czym mógłbym napisać? O kapuście? O karpiu? O maku? A może o grzybach? Dobra, grzyby będą w sam raz! |
Ciekawa sprawa z tymi grzybami. Są wszędzie. Są duże, są małe i mikroskopijne. Szacuje się, że może ich być około miliona gatunków. Zasiedlają wszystkie środowiska, łącznie z wodami. Są reducentami, jako jedyne organizmy rozkładają ligninę i odgrywają wielką rolę w rozkładzie celulozy, a więc wszelkich resztek pochodzący z lasów. A mimo to, przez większość czasu są przez ludzi niedostrzegalne. Oczywiście istnieje spora grupa mykologów oraz entuzjastów-amatorów grzybów. Do tego należy dodać zapalonych zbieraczy-grzybiarzy. Jednak większość społeczeństwa kojarzy grzyby z pieczarkami w zapiekance. No i z Wigilią, kiedy potrawy z grzybów zajmują stałe miejsce na polskich stołach.
Moja rodzina od zawsze miała grzybiarsko-wędkarskie tradycje. Wyrastałem w atmosferze wypraw na grzyby do łódzkiego Lasu Łagiewnickiego, w którym było ich w bród. Do tego późno wakacyjne wycieczki do okolicznych lasów albo odleglejsze wyprawy, na przykład do Mekki polskiego grzybiarstwa czyli Borów Tucholskich. Już jako mały chłopak towarzyszyłem moim Rodzicom i Dziadkom w wycieczkach do lasów, chłonąłem atmosferę zdrowej, grzybiarskiej rywalizacji. Kto pierwszy znajdzie jadalnego grzyba? Kto znajdzie prawdziwka? Kto znajdzie największego grzyba? A przy okazji uczyłem się miłości do grzybów, lasów i samej przyrody. Penetrowanie leśnych zakamarków, odkrywanie nowych gatunków, rozwalanie kijem muchomorów (no dobrze, z tego nie jestem dzisiaj dumny, ale kto z nas w dzieciństwie nie rozwalił kijem muchomora?), obserwacja samego życia lasu i czysta radość z takich wypraw razem z bliskimi ludźmi. A do tego, jako bonus, znalezione grzyby. Powrót do domu i sprawdzanie tego, co udało się znaleźć. Uczenie się rozpoznawania grzybów jadalnych i trujących, słuchanie przy tej okazji opowieści z dawnych czasów, bo jak Babcia była na robotach w Niemczech to…, bo Dziadek przed wojną tamto…, wybieranie z koszyka jakichś zabłąkanych owadów i ślimaków, igliwia. I wchłanianie zapachów – samych grzybów, ściółki, tej prawdziwej esencji zapachowej lasu, która wraz z grzybami chociaż na chwilę trafiała do domu. A na koniec bardziej namacalna nagroda – grzyby były już oczyszczone, przygotowane do suszenia czy innych czynności, ale zawsze ich część trafiała do jajecznicy. I taka jajecznica z grzybami prosto z lasu jest nie do pobicia przez nic innego i dla niej samej warto byłoby chodzić ze 20 kilometrów po lesie.
Wydaje mi się, że obecnie grzybiarstwo odchodzi w zapomnienie. Jeszcze w czasie mojej młodości było czymś powszechnym i naturalnym. Z zakładów pracy jeździły specjalne wycieczki do lasów na grzyby (ok, bądźmy szczerzy, nie tylko grzyby były celem tych wycieczek), a z naszych zaprzyjaźnionych rodzin rzadko która nie zbierała grzybów. Teraz większość moich znajomych puka się w czoło na wzmiankę o zbieraniu grzybów. A dzieci znajomych nie pukają się, tylko wzruszają ramionami zdziwione i pytają – ale po co iść do lasu, przecież można pograć na konsoli. Nie wiem czy istnieje jakaś gra poświęcona zbieraniu grzybów, ale o łowieniu ryb jest kilka. Ja sam też rzadko zbieram grzyby. Nie ma czasu, nie ma okazji, nie ma potrzeby. Na szczęście grzyby są, zaraz po bezkręgowcach, moim drugim ulubionym tematem zdjęć. Jadalne czy nie, wszystkie grzyby są piękne, zaskakująco kolorowe i zdumiewająco różnorodne. A przy tym niesamowicie ciekawe. Budowa grzybów, sposoby rozmnażania, mikoryza, wielopoziomowe pasożytnictwo – wszystko to sprawia, że o grzybach można czytać w nieskończoność i wciąż być zaskoczonym. O rozpoznawaniu gatunków nawet nie wspominam. Niestety, nie jestem ekspertem w grzybobraniu i dla bezpieczeństwa zbieram tylko gatunki mające rurki pod kapeluszem. Jeżeli się źle trafi to po takim rurkowym grzybie można się na kilka dni pochorować, ale bez większych konsekwencji zdrowotnych. Natomiast grzyby blaszkowe to zupełnie inna bajka. I to nie tylko otoczone złą sławą muchomory. Wiele ich gatunków może spowodować śmiertelne zatrucie połączone z rozkładem wątroby lub podobnymi “atrakcjami”. A najbezpieczniej jest grzyby po prostu fotografować. Bardzo lubię to zajęcie. Grzyby, w przeciwieństwie do owadów, są bardzo wdzięcznym obiektem. Nie kręcą się, nie odlatują sekundę przed zrobieniem zdjęcia, nie trzeba za nimi biegać. Trzeba je tylko znaleźć. Ale kiedy już to się uda, można do woli dobierać kadr, kąt zdjęcia, odległość czy oświetlenie. Wystarczy dać im trochę czasu i włożyć w fotografowanie nieco wysiłku, a one odwdzięczają się pięknymi, kolorowymi kadrami, które długo będą nam przypominać leśne wycieczki.
Na zakończenie słów kilka o samej technice. Po pierwsze – źródła informacji. Na rynku jest wiele atlasów i książek poświęconym grzybom, od wydań kieszonkowych, do wielkich dzieł w sztywnej oprawie. Mój ulubiony atlas to – “Grzyby. Wielki ilustrowany przewodnik” Ewalda Gerhardta. Tytuł nie kłamie – w książce opisano ponad 1000 gatunków grzybów. Na prawie 700 stronach znajdują się setki zdjęć i bardzo dobrze zredagowanych opisów. Atlas zmieści się w większej kieszeni kurtki, dodatkowo na tylnej okładce ma wydrukowaną miarkę – pożyteczna rzecz w lesie, kiedy chcemy sprawdzić do identyfikacji rozmiary znalezionego grzyba. Zdjęcia są wysokiej klasy, bardzo przejrzyste i po prostu… ładne. Jeżeli ktoś interesuje się grzybami, będzie sobie siedział i oglądał kolejne gatunki strona po stronie. Drugie, jeszcze bogatsze źródło wiedzy, to internetowe Bio-forum poświęcone grzybom, roślinom i śluzowcom. Prawdziwy skarb internetu pełen uczynnych ludzi pomagających zidentyfikować gatunki, opisów obserwacji, porad kulinarnych, no i oczywiście zdjęć! Jak dla mnie jest to podstawowe miejsce poszukiwania informacji dotyczących szeroko pojętej mykologii. I już na samo zakończenie kilka uwag o fotografowaniu grzybów. Grzyby przeważnie fotografuję w lesie (a to ci zaskoczenie), głównie jesienią. Jest wtedy ciemno i zdjęcia wymagają długiego czasu naświetlania. Dobrze jest mieć więc ze sobą statyw, najlepiej z tych mniejszych, żeby można go było wepchnąć między gałęzie albo gdzieś koło pnia. Staram się robić zdjęcia bez użycia lampy błyskowej. Do tego przeważnie dość wysokie wartości przysłony – z grzybami jest jak ze ślimakami – głębi ostrości nigdy nie za dużo. Jednocześnie staram się używać dłuższej ogniskowej – nieraz jest to po prostu konieczność, bo do grzyba nie da się blisko podejść. I jeszcze bardzo kontrowersyjna uwaga – grzyby wolę fotografować kompaktem. Dlaczego? Bo kompakt przy długiej ogniskowej pięknie rozmyje tło, a lustrzanka nie zrobi tego choćbyśmy nią przez pięć minut walili w pieniek, na którym rośnie gotowy do sfotografowania grzyb.
Ten sezon był bardzo słaby, praktycznie ani razu nie poszedłem fotografować grzybów, w dzisiejszym wpisie są więc zdjęcia nieco starsze. Tym, którym udało się przeczytać w całości moje dzisiejsze wywody, serdecznie gratuluję i życzę udanych wypraw do lasu!
16 komentarzy to “I gniazdem są owadów i gajów okrasą”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Przeczytałem z przyjemnością, gdyż sam jestem grzybiarzem.. Problem tylko w tym, że jesienią jest rykowisko i parę innych, przyrodniczych atrakcji, więc czasem trudno pogodzić to ze zbieraniem.. Raczej nie zgodzę się, co do spadku popularności grzybiarstwa. Znam miejsca, gdzie w sezonie nie można zaparkować samochodu, bo nie ma miejsca. Dlatego coraz częściej zastanawiam się nad rozszerzeniem liczby gatunków o te, które można zbierać poza głównym sezonem. PS. W raju grzybiarza mieszka mój norweski kumple. Tam nikt grzybów nie zbiera, więc nie ma żadnej konkurencji ii może wkurzać mnie zdjęciami setek rydzów i borowików:)
Na forum, do którego dałem linka, jest kilka osób, które eksperymentują z jedzeniem różnych “dziwnych” gatunków grzybów. Szalenie ciekawa i zajmująca lektura! Świetnie się o tym czyta, natomiast sam raczej pozostanę przy bardziej znanych mi gatunkach 🙂 A propos kumpla z Norwegii – dawno temu czytałem książkę Polki, która przeniosła się do USA na kilkuletni kontrakt. Ponieważ była to Polka z krwi i kości, zbierała tam grzyby. Kiedy koledzy jej dzieci dowiedziały się o tym, doniosły swoim rodzicom, nauczycielom, policji, etc. Skończyło się na posądzeniach o czary, trucizny i tym podobnymi banialukami. Tam też nikt nie zbiera grzybów, a wręcz uważa to zajęcie za niebezpieczne i podejrzane. Co kraj, to obyczaj 🙂
Może ze względu na istnienie grzybków halucynogennych…?
Piękny wpis i zdjęcia, z przyjemnością przeczytałam, obejrzałam, pozdrawiam! 🙂
Dziękuję pięknie! I gratuluję okrągłej “rocznicy” na Twoim blogu. Udało mi się go odnaleźć – kiedyś miałem w ulubionych i gdzieś mi przepadł. Bardzo ciekawa lektura i pełno świetnych zdjęć – będę miał co czytać na dłuższy czas!
Bardzo mi miło 🙂 a ja z kolei poczytam sobie u Ciebie, grzybowe już wyszukałam, bo ich kilka tylko, ale inne tak samo warte poczytania, wszak nie samymi grzybami człowiek żyć powinien 😉 🙂 Zdrowia życząc, pozdrawiam! 🙂
Ale się rozpisałeś! Bardzo ładne zdjęcia. Najciekawsze są białe grzyby w kształcie palców oraz grzyb wachlarz.
Dzięki 🙂 Akurat na tych dwóch zdjęciach jest ten sam gatunek, tylko w różnych fazach rozwoju. Jeden z moich ulubieńców – próchnilec gałęzisty (Xylaria hypoxylon).
Przeczytałem bez trudu. To że grzybiarska tradycja zanika to jakiś mit chyba. Zbieram co roku i co roku pełno samochodów przy drodze.
A na 2 zdjęciach są porosty czyli pół grzyby 🙂
A kijem również muchomora niejednego zmasakrowałem…
W sumie chyba przesadziłem z tym zanikiem tradycji 🙂 A porosty na których zdjęciach żeś wykrył? Ja tylko trochę glonów i mchu widzę 🙂
Te białe “rogi” i “pałki” to wg. mnie porosty.
Kurna, batmanczu jeden 🙂 Czytaj to, co piszę w odpowiedziach na komenty innych. To jest fajny grzyb – próchnilec gałęzisty (Xylaria hypoxylon). Sam go pewnie widziałeś sto razy – rośnie na górnej części spróchniałych pieńków, jesienią 🙂
no właśnie, ja po wypowiedzi o porostach też patrzyłam i patrzyłam, gdzie te porosty 🙂 tylko grzyby, nie ma porostów w tym wpisie 🙂
Jajecznica z grzybami jest rzeczywiście świetna.
Kiedyś zrobiłam zupę z kurek. Tak smakowała,że zjedzona była z dolewkami, dopóki nie zaświeciło dno garnka. Jak się okazało – był to jednorazowy zachwyt.
Weszły w którymś momencie na rynek boczniaki- to zawędrowały na patelnię w formie a,la schabowy.
Pieczarka jest rzeczywiście wybawieniem dla tych, którzy lubią jeść grzyby, ale niekoniecznie je zbierać… 😉
W handlu pojawiła się jakiś czas temu nowa odmiana pieczarki- nazwę chwilowo zapomniałam. Ma dużo większy kapelusz, bardziej rozłożysty, okrągły i mniej zwinięty. Jakby była spokrewniona z kanią lub gołąbkiem 😉
Znalazłam…pieczarka brunatna i druga- ta większa – to p. Portobello.Pojawił się nawet inny boczniak ….ostrygowy /tak było napisane/ 😉