kwi 042020
 
Nie muszę pisać, z czym kojarzy mi się początek kwietnia. To oczywiste – początek sezonu, otwarcie Łódzkiego Ogrodu Botanicznego, aparat na ramieniu i pierwsze, po zimowej przerwie, zdjęcia przyrodnicze. Nie tym razem, niestety. Wszyscy mamy dosyć czytania o wirusie, zamiast tego kilka słów o tym, co można robić siedząc w domu.

Empty churches, empty pews,
In the subway nothing moves
and the static on the radio is drowning out the sound of Raingod’s dancing,
Empty playgrounds, empty bars,
I can’t remember how it was before the flood

Powyższy cytat ze starej piosenki FishaRaingods dancing” doskonale oddaje atmosferę tych dni. Puste ulice, zamknięte parki, rozstrzelone kolejki pod sklepami i ludzie siedzący w domach. A za oknami pierwsze powiewy nadchodzącej wiosny. Ciężko obserwuje się przyrodę wychodząc z mieszkania tylko do pracy i sklepu. Ale i w warunkach tego pandemicznego uwięzienia można zająć się ciekawymi rzeczami, a nawet zrobić sporo zdjęć. Poniżej kilka moich własnych recept na przetrwanie.

Recepta pierwsza – sześcian wody.
Odwracam głowę w lewo i na wyciągnięcie ręki mam cały ekosystem zamknięty w moim biurkowym nano-akwarium. Zbiornik pozwolił gładko przetrwać zimę, pomaga i teraz. Nie ma dnia, żeby nie pojawiło się w nim coś nowego i wartego obserwacji. Rozmnożyły się krewetki. Rozmnożyły się ślimaki. Zniknęły gdzieś wszystkie chrząszcze i pluskwiaki. Zniknęły ośliczki, ale teraz pojawiły się ponownie. Urosło wiele roślin, ale kilka zupełnie zmarniało. Znikąd nastąpiła wielka eksplozja różnych gatunków rozwielitek. A potem dużych, zielonych małżoraczków. Rozwielitki zniknęły, małżoraczki zostały, a nawet pojawiły się w kilku mniejszych odmianach. Z dna zaczęły “wyrastać” długie i chude pierścienice, które kołyszą się, zupełnie jak przy morskim brzegu. Obok nich nagle wykwitły rurki zakończone wieńcem niewielkich włosków. Coś jakby pierwotniaki, ale w całkiem makroskopowej skali. Wypławki mają się dobrze – po roślinach, szybach, korzeniach pełzają ich dziesiątki, mniejszych, większych, szarych, białych, czarnych. W akwarium współistnieją co najmniej cztery gatunki nie wchodząc sobie w drogę i zajmując się swoimi sprawami. Zmniejszyła się za to liczba dużych ślimaków z kręconymi muszlami. W zamian za to zwiększyła się gwałtownie populacja ich małych kuzynów z płaską muszlą. Widać dobrze się u mnie czuję. Są tak małe, że trudno mówić o identyfikacji gatunku, zresztą nie jest mi ona niezbędna. Co jakiś czas pojawia się i znika nowa fala oczlików. Część ginie, część zostaje na dłużej, pracowicie pływając w toni wodnej, albo czepiając się roślin. Mchy porastają coraz większe połacie korzeni, wśród nich, jak w mikroskopijnej dżungli toczy się bogate życie. Mikroskopijni myśliwi szukają swoich ofiar, by po chwili samemu uciekać przed większymi wrogami. Podobnie jest wśród roślin pływających na powierzchni wody i tych, które rosną przy dnie. Ruch, akcja, dramaty. Tu zawsze dzieje się coś ciekawego, ten mikroskopijny ekosystem nigdy mi się nie znudzi. A jeśli wezmę z niego kroplę wody pod mikroskop, przed moimi oczami otwiera się kolejny, ogromny świat zamieszkały przez nieskończone rzesze mikroorganizmów. Jeżeli chcecie zobaczyć go na własne oczy, a nie macie akwarium czy mikroskopu, gorąco polecam kanał na Youtube – Journey to the Microcosmos – naprawdę warto.

Recepta druga – niebo nie jest nudne.
Nawet widziane z perspektywy własnego pokoju niebo może zaskoczyć. I nie mówię tu o zachodach Słońca czy ciekawych chmurach (które same w sobie też stanowią świetny cel obserwacji i zdobywania wiedzy). Czasem zdarzy się coś zupełnie wyjątkowego, czego nie widziało się nigdy w życiu. Tak jak kilkanaście dni temu, kiedy wyszedłem na balkon i ze zdziwieniem zauważyłem na nieboskłonie przepiękne halo słoneczne. Niestety, dużą część zjawiska przesłaniały okoliczne bloki. Na szczęście warunki były odpowiednie i halo pozostało widoczne przez kilkadziesiąt minut. W tym czasie Słońce zmieniło pozycję i mogłem obserwacje przeprowadzić niejako na raty – z okien po obu stronach bloku. Oprócz samego okręgu wokół naszej gwiazdy widoczne były dwa tęczowe parheliony (czyli słońca pozorne), część łuku stycznego i kręgu parhelicznego. To już kolejne z długiej listy zjawisk meteorologicznych, które obserwowałem dosłownie zza swojego biurka.

Recepta trzecia – oczywiście samoloty.
Mało która dziedzina światowej gospodarki nie została dotknięta skutkami pandemii. Dostało się też, i to bardzo mocno, transportowi lotniczemu. Większość linii lotniczych zawiesiła swoje zwykłe połączenia wykorzystując co najwyżej część swojej floty do transportu materiałów medycznych. Na placu boju zostały, a nawet rozkwitły wszelkie linie cargo. A obok nich na niebie często pojawiają się też transporty realizowane przez wojskowe transportowce. A to już prawdziwa gratka dla lotniczych spotterów. Sam dzięki tej ciężkiej sytuacji zrealizowałem jedno ze swoich fotograficznych marzeń – w końcu zrobiłem akceptowalne zdjęcie Iła-76. Niestety, tylko w cywilnych barwach linii Volga-Dnepr Airlines, ale dobre i to. Maszyna o rejestracji RA-76952 przelatywała idealnym korytarzem znad Warszawy. Czas był już mniej idealny, bowiem przelot był pod świecące Słońce. Zdjęcia wyszły średnie, ale trudno, ważne że jest jakiś dokument z tej obserwacji. Poniżej prezentuję też kilka innych samolotów, z których najciekawszy jest Airbus A-350-941 wprost z fabrycznej floty Airbus Industrie w świetnym malowaniu.

Recepta czwarta – a może astronomia?
Jeżeli trafi się odrobina czystego nieba, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy pobawili się z domu w obserwacje ciekawych obiektów astronomicznych. Najłatwiejszy będzie oczywiście Księżyc. Znalezienie go na niebie nie jest trudne, jest duży, można go obserwować już przez niewielką lornetkę. A do tego bardzo ładnie wychodzi na zdjęciach, szczególnie jeśli nie jest akurat w pełni. Słońce to już trudniejszy przeciwnik. Może nie jest zbyt trudne do znalezienia, ale do obserwacji będziemy już potrzebować dobrego filtra. Najtańszy i najlepszy będzie taki, który zrobimy z folii Baadera kosztującej grosze. Dzięki niemu można nie tylko oglądać naszą gwiazdę, ale również ją fotografować. Jest tylko jeden, mały problem… Nie jest to porywające zajęcie. Jesteśmy w okresie absolutnego minimum aktywności słonecznej. Na tarczy przez miesiące nie pojawiają się żadne plamy. Słońce widziane przez filtr przypomina po prostu jasne kółko. I tyle. Na szczęście kilka dni temu pojawiła się pierwsza od miesięcy minimalna plamka (AR2759), ale tak mała, że jej pozycję musiałem zaznaczyć na zdjęciu znacznikiem. Może będzie pierwszą oznaką zmieniającego się trendu? Dla lepszego zrozumienia sytuacji – w 2019 roku mieliśmy 281 dni (77%) bez żadnych plam. W 2018 – 221 dni (61%). A podczas bardzo aktywnego roku 2015 nie było ani jednego dnia, w którym powierzchnia Słońca była by pozbawiona plam. Wracamy do wieczornego nieba. W ciągu ostatnich dni mieliśmy na nim kolejne bardzo ciekawe zjawisko – przejście Wenus przez gromadę Plejad. Plejady są bardzo charakterystyczne i łatwo dostrzegalne na niebie. Z kolei Wenus obecnie ma bardzo wysoką jasność (mimo, że jest w fazie półksiężyca – patrz zdjęcie w nagłówku strony) i bez problemu można ją zaobserwować na wieczornym niebie. Samo przejście nie jest aż tak wielką rzadkością – następne będzie za 8 lat – ale mimo wszystko warto je zobaczyć i spróbować sfotografować. Zresztą Plejady nawet bez Wenus wyglądają rewelacyjnie. Oprócz obiektów pochodzenia naturalnego można też pooglądać wytwory naszej cywilizacji. Co jakiś czas przelatuje nam nad głowami Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) oraz “pociągi” złożone z kilkunastu (-dziesięciu) satelitów Starlink.

Recepta piąta – archiwum.
W tym roku, jeszcze przed całym zamieszaniem z dystansowaniem socjalnym, udało mi się raz wyskoczyć do Ogrodu. Było to na końcu lutego, ale już wtedy wiosna budziła się do życia. Kwitło kilka gatunków kwiatów, a kowale bezskrzydłe ruszyły masowo wygrzewać się na słońcu. Kiedy robiłem poniższe zdjęcia myślałem tylko o tym, że za miesiąc będę już mógł regularnie odwiedzać moje ulubione miejsce. W wiosennej kurtce, z aparatem i głową pełną nowych pomysłów na obserwacje. Cóż, nie mogłem się bardziej mylić. Na razie pozostaje więc siedzenie w domu, przeglądanie zdjęć z poprzednich lat i nadzieja, że niedługo znowu będzie można iść na przyrodniczy spacer.

  3 komentarze to “Zakaz wiosny”

  1. Yeah! Oczywiście można w domu coś robić, nawet coś ciekawego, ale jak długo?? Ja już się nadymam powoli i z wielką chęcią pójdę do roboty w czwartek!

    • Super, ja z wielką chęcią nie pójdę do roboty w piątek 🙂 Samo siedzenie nie jest złe, brakuje tylko przyrodniczych wędrówek z aparatem. A jak dzisiaj wracałem na rowerze, to stojąc na światłach widziałem, że już sporo ciekawych robali łazi po glebie…

      • Ano łazi, łazi. Jutro poświęcę może chwilę na ich dokumentację. Główny cel to wiosenne pszczoły i biegacze oraz… kwiatostany wierzby.

        Dobry wpis, zwłaszcza akwarium robi robotę!

Sorry, the comment form is closed at this time.