wrz 202018
 
Są w Łodzi miejsca bardzo ciekawe, które odwiedzam rzadko. Z różnych przyczyn – są za daleko, nie po drodze, albo zwyczajnie o nich zapominam. Takim właśnie miejscem jest Palmiarnia. Formalnie część Łódzkiego Ogrodu Botanicznego, jednak leżąca w odległości ponad pięciu kilometrów od niego. Zobaczmy, co ma nam do zaoferowania.

Łódzka Palmiarnia ma bardzo ciekawą genezę. Miasto fabryk i fabrykantów rozwijało się gwałtownie, majątki rosły, pałace powstawały jak grzyby po deszczu, a każdy właściciel chciał mieć coś, czym mógł zaimponować pozostałym. Masowo zaczęły się tworzyć prywatne oranżerie, ogrody zimowe pełne sprowadzonych z ciepłych stref klimatycznych palm i innych egzotycznych roślin. Minęły lata i przyszedł kryzys. Majątki kurczyły się, nie było już pieniędzy na utrzymanie egzotycznych roślin, które zaczęły trafiać do miejskich szklarni. I tak w 1955 roku powstała Palmiarnia, przygarniając zielone dziedzictwo łódzkich fabrykantów, carskich urzędników i innych zbieraczy egzotycznej flory. Mijały kolejne lata, rośliny wciąż rosły, budynki remontowano. Aż wreszcie na przełomie XX i XXI wieku zbudowano wielki, stalowy, przeszklony szkielet, który otoczył dawne budynki. Powstała Palmiarnia w obecnym kształcie, jedna z najnowocześniejszych placówek tego typu w Europie.

Tak się złożyło, że niedawno obejrzałem którąś z kolejnych części “Parku Jurajskiego”. Największe wrażenie w tym filmie (poza oczywistymi, komputerowymi dinozaurami) wywiera na mnie zawsze dżungla. Jest taka gęsta, intensywna, zielona i agresywna. Wchodząc do budynku Palmiarni można odnieść wrażenie, że trafiło się do właśnie takiej dżungli – i to jest chyba największy komplement. Oczywiście trudno porównywać tu skalę, ale nasze palmy są naprawdę wysokie (te mające ponad 130 lat wyrastają na prawie 20 metrów), a chodząc świetnie zaaranżowanymi alejkami można trafić w miejsca, w których zapomina się, że znajdujemy się w środku miasta. Rośliny napierają na nas ze wszystkich stron, tworzą egzotyczne tło, przetykane licznymi kwiatami. Gdzie nie spojrzymy, widzimy liczne, egzotyczne i fantastyczne gatunki. Palmy, liany, storczyki, paprocie. Wrażenie dżunglowości potęgują jeszcze oczka wodne, wodospady, cieki, nad którymi przerzucone są mostki. Jednym słowem miejsce ze snów Indiany Jonesa. Alejki wtapiają się w roślinne tło, meandrują, co krok można spotkać jakąś ciekawą roślinę albo interesujący widok. W oczkach wodnych pływają żółwie, jest też kilka akwariów z dużymi rybami. Idealne miejsce do kontemplacji, szczególnie zimą, kiedy wokół jest ciemno i zimno, a tu mamy do czynienia z prawdziwym, tropikalnym skarbem.

Palmiarnia podzielona jest na trzy strefy – tropikalną, śródziemnomorską i pustynną, w której rosną kaktusy. Przechodzimy przez szczelnie zamknięte drzwi i nagle jakbyśmy przenieśli się o kilka tysięcy kilometrów. Z gorącej i wilgotnej dżungli trafiamy na suchą pustynię. A wokół wyrastają setki kaktusów. Duże, małe, kuliste, wydłużone, kwitnące, zielone, szarawe, kolczaste mniej lub bardziej, te przypominające kamienie i te całkiem zwyczajne – kaktusowe z natury. Przestrzeń jest bardzo ładnie zaaranżowana, po plątaninie dżungli tu panuje większy ład. Jest przestronniej, spokojniej, co nie znaczy, że nie ma co oglądać. Tak się składa, że z moimi zdolnościami ogrodniczymi kaktusy są jedynymi roślinami, które mogę uprawiać – są bardzo cierpliwe i wybaczające wiele błędów. Na przestrzeni lat miałem ich sporo i bardzo je polubiłem. A część pustynna Palmiarni jest po prostu rajem dla każdego miłośnika tych ciekawych roślin.

Bezpośrednim powodem mojej wizyty w Palmiarni była wystawa roślin owadożernych. Nie spodziewałem się jakichś fajerwerków, ale postanowiłem ją zobaczyć. Sam mam kilka gatunków takich roślin i są one bardzo wdzięcznym obiektem do obserwacji. Otworzyłem kolejne drzwi i dech mi zaparło. Sporych rozmiarów sala, pod bardzo długą ścianą na całej długości ustawiony podest, a na nim – no właśnie – dosłownie łąka roślin owadożernych. Żadnych doniczek czy półeczek – bardzo naturalnie wyglądająca powierzchnia z setkami roślin, bardzo ładnie przechodzących z jednego gatunku w kolejny, z naturalnymi elementamo w postaci kory czy mchów. Czego tu nie było! Rosiczki, dzbaneczniki, muchołówki, tłustosze, katopsisy, pływacze… Kształty, kolory – ciągnące się przez dobrych kilkanaście metrów. Kolejny raj – tym razem dla miłośników owadożerów. O samych roślinach nie będę się tu rozpisywał – każdy może znaleźć informacje o nich w sieci. Dość powiedzieć, że z różnych powodów muszą swoją dietę uzupełniać organizmami zwierzęcymi (azot!). Fantastyczna jest różnorodność sposobów polowania na ofiary, które te organizmy wykształciły. Od pułapek czysto mechanicznych jak różne dzbany, do których owad wpada i nie może się wydostać, przez lepkie powierzchnie (pierwowzór lepu na muchy), struktury pokryte kropelkami substancji, do których ofiara się przykleja, po prawdziwe majstersztyki – pułapki reagujące na dotyk i zatrzaskujące się w mgnieniu oka. Na wystawie spędziłem bardzo dużo czasu, fotografując, oglądając i zwyczajnie ciesząc się z możliwości obcowania z tak ciekawym kawałkiem przyrody.

W końcu trzeba było wracać. Szedłem już do wyjścia, kiedy po drodze napotkałem kolejne drzwi. Ogródek Dydaktyczny. A to co za cudo? Nigdy wcześniej nie słyszałem o takiej części Palmiarni. Wyszedłem na zewnątrz (bo Ogródek to ogrodzona część zewnętrzna) i… zakochałem się od pierwszego wejrzenia. To prawdziwie bajkowe miejsce, pełne kwiatów, ciekawych formacji roślin i wąskich alejek kluczących między drzewami. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, ale to miejsce posiada w sobie jakąś magię, taką pozytywną, przyrodniczą energię. Każdy krok to niespodzianka, każde kolejne metry to nowy, ciekawy widok. W zbiorniku na terenie Ogródka pływają sobie żółwie, między drzewami biegają wiewiórki, a na każdym drzewie i krzewie krzątają się stada ptaków. Światło słoneczne było akurat jakoś ciekawie przefiltrowane przez chmury, że jeszcze wzmagało to poczucie bajkowości i oderwania od świata XXI wieku. Usiadłem na ławce pod miłorzębem i czekałem. Po chwili na cisie pojawiły się drozdy. Wiewiórka przebiegła za moimi plecami. Na pniu, na wyciągnięcie ręki ode mnie, wylądował kowalik i zaczął poszukiwania w załomach kory. Znikąd pojawił się rudzik, podfrunął na sąsiednią ławkę, a potem zaczął skakać na ziemi, gdzieś pod moimi nogami. I tak w kółko, z każdą minutą pojawiało się coś nowego, ciekawego, naturalnego. Niestety, magiczne chwile mają to do siebie, że są tylko chwilami i kiedyś się kończą. Stado energicznej młodzieży ze szkoły podstawowej najechało na Ogródek i zmusiło mnie do definitywnego skierowania się ku wyjściu.

Cóż mogę napisać na koniec? Jeśli macie czas, koniecznie obejrzyjcie Palmiarnię! Naprawdę warto. Można w niej spędzić długie godziny, wyluzować, zapomnieć o świecie i cywilizacji. A przecież to nie koniec pobliskich atrakcji – sama Palmiarnia znajduje się na terenie bardzo ładnego i wartego zwiedzenia Parku Źródliska – najstarszego łódzkiego parku założonego w 1840 roku. Na jego terenia mieści się też Muzeum Kinematografii, a na jego granicy, w pałacu Oskara Kona, słynna na całym świecie Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna im. Leona Schillera – alma mater plejady światowej sławy ludzi kina, w tym kilku zdobywców Oscarów.

  9 komentarzy to “Veganosceptycy”

  1. Wspaniałe miejsce. Palmy i kaktusy – rewelacja. Ogródek dydaktyczny uroczy. Wszystko bardzo mi się podoba. 🙂

    • Cieszę się 🙂 Miejsce jest naprawdę magiczne, a ja nie mam pojęcia, dlaczego tak rzadko tam bywam. Przecież to idealny sposób na przeczekanie zimy 🙂

  2. Grzegorz,

    jednym słowem w dwóch słowach: tajemniczy ogród.
    Mija rok, a ja znów nie byłem w Łodzi…

    LM

    • Nie ma się co przejmować – trochę fajnych rzeczy buduje się u nas ostatnio, także za rok będzie jeszcze ładniej 🙂 Mam taki pomysł, żeby przy okazji moich spacerów w różne miejsca umieszczać na stronie więcej informacji o samym mieście – architekturze, historii, parkach, etc. Może się komuś przyda przy okazji wizyty.

      • O to to. To ja ładnie poproszę o kirkut z Bałut. Przejeżdżałem w zeszłym roku obok autobusem i aż chciało się – wedle opisu pod szybą – “szybę stłuc młotkiem”, aby wyskoczyć, przespacerować się i wrócić do czekającej taradejki.
        Czekam z niecierpliwością!

        LM

        • Ha! Trafiłeś w punkt – właśnie w tym tygodniu doszedłem do wniosku, że to będzie jeden z moich najbliższych spacerów. Fantastyczne miejsce, po łódzku zwane Kircholem, postaram się po weekendzie tam zajrzeć.

  3. Piękny opis tego ciekawego miejsca.Widzę że jeszcze jest fotka z wystawy “Klejnoty Morza”. Muszę się tam wybrać.

    • Tak jest – klejnoty morza wciąż można oglądać. A miejsce jest ogólnie rewelacyjne. Bardzo żałuję, że takiego Ogródka Dydaktycznego nie zrobili w Botaniku. Ale może kiedyś?

  4. A w tym “ogródku dydaktycznym” rośnie wiele naprawdę niezłych roślin jak na przykład dawidia, i zupełnie prawdziwa sekwoja (mamutowiec olbrzymi). A wszędzie piszą że w centralnej Polsce nie ma szans w zimę. Polecam dobrze się przyjrzeć reszcie okazów 🙂

Sorry, the comment form is closed at this time.