mar 232019
 
Kończyłem dzisiejszy spacer zadowolony jak mało kiedy. W myślach układałem sobie zręby wpisu na stronę i zastanawiałem się nad tytułem. Tyle dzisiaj widziałem, tyle się wydarzyło, jak to podsumować? Wreszcie doszedłem do wniosku, że najbardziej odpowiednie będą “Trzy rusałki”. Kiedy tylko o tym pomyślałem, Ogród zaserwował mi rusałkę numer cztery.

Akcja zaczęła się jeszcze przed wejściem do Łódzkiego Ogrodu Botanicznego. Szedłem do jedynego otwartego wejścia, znajdującego się przy ulicy Retkińskiej. Musiałem przejść piechotą kilkaset metrów, po drodze mijając niewielkie laski. Pogoda była wyśmienita, rozmawiałem przez telefon, w drugiej ręce trzymając aparat. I nagle wielka, ciemna plama poderwała się do lotu i zawirowała pomiędzy drzewami. Nie było wątpliwości – rusałka żałobnik (Nymphalis antiopa). Stosunkowo rzadko widuję tego dużego, gustownie ubarwionego motyla, od razu rzuciłem się więc w pogoń. Owad był wiekowy, tylne powierzchnie skrzydełek miał poharatane, pewnie po jakiejś ucieczce przed ptakiem. Wciąż jeszcze nie skończyłem rozmowy, rusałka zniknęła mi z oczu, chodziłem, rozglądałem się, po czym o mało jej nie rozdeptałem. Na moje szczęście nadal była ospała i szybko wylądowała na rozgrzanych liściach. Łatwo dała się podejść i sfotografować – idealny początek, a nawet jeszcze nie wszedłem do Ogrodu. Jakiś czas później, na rozświetlonej łące graniczącej z laskiem drzew iglastych, dostrzegłem dwa goniące się, średniej wielkości motyle. Kręciły w powietrzu młynki, rozdzielały się, siadały na piaszczystych kretowiskach, po czym jeden prowokował drugiego i zabawa zaczynała się od nowa. O dziwo, byli to przedstawiciele dwóch różnych gatunków – rusałka pawik (Aglais io) i rusałka ceik (Polygonia c-album). Późną wiosną czy latem nawet nie zwróciłbym na nie uwagi, nie mówiąc już o ich fotografowaniu. Ale dzisiaj mamy przecież dopiero drugą połowę marca, a Ogród nawet nie jest oficjalnie otwarty! Trzeba było dogonić i uwiecznić te trofea. Nie było to aż takie trudne, ponieważ motyle często przysiadały, jednak widocznie były tak rozgrzane, że ustawiały skrzydełka pionowo i zrobienie im sensownych zdjęć zajęło dłuższą chwilę. Nieco dalej, wśród lasu liściastego spotkałem kolejnego żałobnika – tym razem świeży i nieuszkodzony egzemplarz. Miałem szczęście, że w ogóle go zauważyłem, bo akurat w tym czasie zajmowałem się zadzieraniem głowy do góry i złorzeczeniem dzięciołowi, który za nic nie chciał się ustawić do fotografii. Na sam koniec spaceru, na rozgrzanych słońcem kamiennych murkach czekały na mnie kolejne ceiki i pawiki, a wśród nich także rusałka pokrzywnik (Aglais urticea). Pięknie – jeden spacer i czterej przedstawiciele rusałek. Szczególnie ucieszyły mnie żałobniki – dzisiaj widziałem w sumie trzy różne osobniki, czyli więcej niż przeważnie widuję w Ogrodzie przez cały sezon.

Ostatni motyl z kolekcji poniżej to prawdopodobnie bęsica osinówka (Boudinotiana notha) – pierwszy raz w życiu ją fotografowałem.

Kwitnie coraz więcej roślin. Nie jest to może jeszcze typowo wiosenny kobierzec kolorowych kwiatów, ale widocznych jest coraz więcej gatunków. Przede wszystkim przylaszczki (Hepatica nobilis), których fioletowe kolory pięknie kontrastują z brązami zeszłorocznych liści. Teren nad stawami opanowały żółte podbiały pospolite (Tussilago farfara), którym bardzo trudno zrobić zdjęcie. Ich nawoskowane płatki intensywnie odbijają światło, tak że ustawiam migawkę coraz niżej i niżej, aż w końcu w kadrze nie zostaje nic poza małymi, złotymi słońcami. Kucając nad podbiałami nie mogę oczywiście nie rzucić okiem na samą wodę. A tam, dobrze znane mi z akwarium, zatrzęsienie życia. Wodne rośliny zielenią się i brązowią. Wokół nich wolno pełzną ślimaki. Nartniki tańczą na wodzie goniąc się z pająkami. Kilka grubych chrząszczy płynie na powierzchnię zaczerpnąć powietrza. Drobne pluskwiaki wodne wiosłują polując na tłuste rozwielitki i oczliki. Wpadam w bezczas – nie muszę nic, nie spieszę się nigdzie, nie wiem czy mam 6 czy 60 lat, ważna jest tylko ta chwila, ta wieź z całym stawem i życiem w nim. Mógłbym tu siedzieć latami. Słońce łagodnie grzeje mnie w kark, ptaki śpiewają z każdego drzewa, a woda pachnie tak, jak zawsze pachnie woda w stawie – tysiącem przyrodniczych woni. Nawet nie robię zdjęć – po prostu jestem. Magiczna chwila przemija, a ja idę na poszukiwanie śnieżyczek przebiśniegów (Galanthus nivalis). Już prawie ich nie ma, większość przekwitła, pozostawały po nich tylko charakterystyczne, szaro-zielone liście, których barwa kontrastuje mocno z wychylającymi się wokoło, intensywnie zielonymi liśćmi czosnku niedźwiedziego (Allisum ursinum). Z jednej strony szkoda, że już przekwitły, z drugiej – ich odejście zwiastuje kolejny etap tak wyczekiwanej wiosny.

Krzątając się wśród przebiśniegów widzę cały rój latolistków cytrynków (Gonepteryx rhamni) – samców i samic, które gonią się i wirują nad zeschniętymi liśćmi. Jedna samica odłącza się podlatuje bliżej mnie. Wyraźnie czegoś szuka, okrąża kępy roślin, wreszcie daje nura wśród liście. Nie ma jej. Podchodzę bliżej, zaglądam pod kępę – siedzi na jednym z liści do góry nogami, nie ucieka. Składa jaja? Ale to przecież nie jej roślina żywicielska. Może po prostu odpoczywa zmęczona zalotami żółtych natrętów. Przechodzę do mojego ulubionego miejsca – działu z ziołami czyli do Bonifratrów. O tej porze jeszcze nic tam nie ma, nie wyrasta ani jedna roślina, domki dla owadów stoją smętnie po zeszłorocznym, dzięciolim pogromie. Jednak w powietrzu widać jakiś ruch. Chodzę piaszczystymi alejkami, a spod nóg leniwie startują z ziemi i krążą wokół pszczoły murarki (Osmia bicornis). Tydzień temu widziałem tylko ich samce, dzisiaj są już samice. Co chwila przysiadają na ziemi, szukają czegoś, zaczepiają nawzajem. Spaceruję powoli, aż nagle metr przede mną jedna z pszczół wzbija się w bardzo nietypowy, a zarazem bardzo znajomy sposób. To chyba niemożliwe? Leci zupełnie jak trzyszcz piaskowy (Cicindela hybrida), ale gdzie trzyszcz o tej porze? Ląduje w cieniu rzucanym przez wysoki krawężnik. Podchodzę ostrożnie, pochylam się z aparatem i… faktycznie! To trzyszcz, pierwszy w tym roku i chyba najwcześniejszy, jakiego w życiu widziałem. Robię mu zdjęcia, jest spokojny, pewnie sam zaskoczony tym, że już się obudził. W okolicy spotykam dwa kolejne chrząszcze – czyli to nie przypadek, wygląda na to, że jest na tyle ciepło, że nawet trzyszcze stają się aktywne. To zwiastuje naprawdę wczesny początek tegorocznego sezonu. A zarazem utwierdza w przekonaniu, że warto otwierać Ogród wcześniej.

Drzewa pełne są ptaków. Wczesna wiosna to najlepsza pora na robienie im zdjęć. Jest już jasno i słonecznie, a wciąż jeszcze nie ma liści, wśród których skutecznie ukryją się za kilka tygodni. Wszędzie słychać furkot skrzydeł i ptasie zawołania. Robię zdjęcia owadów w trawie, aż nagle coś łupie w pień wprost nad moją głową. Podnoszę wzrok i widzę małego dzięcioła skaczącego wokół pnia. Korzystając z chwili odpoczynku robię mu dwa zdjęcia i już po chwili wpada znów w ferwor walki z larwami owadów czającymi się pod korą. To dzięcioł średni (Dendrocopos medius) – dzięki za identyfikację od Leszka! Kilkanaście minut później na jednym z drzew drze się kowalik (Sitta europea). Głos ma donośny i bardzo zależy mu na tym, żeby wszyscy wokół go usłyszeli. Niestety, znów siedzi wysoko i muszę dobrze się nagimnastykować, żeby zrobić jakiekolwiek zdjęcie. Po chwili kolejny dzięcioł, tym razem chyba duży (Dendrocopos major) wystawia moją cierpliwość na bardzo ciężko próbę. Stoję pod drzewem, na którym buszuje, wyginam się, głowa chce mi już odpaść od tułowia, a on nic – nie daje sobie zrobić żadnego zdjęcia. W końcu chwytam kilka słabych, dokumentacyjnych kadrów i poddaję się – mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja. Kiedy tak zmagam się z dzięciołem, na tym samym drzewie ląduje para gołębi grzywaczy (Columba palumbus). Są wyluzowane, spokojne, siedzą blisko siebie i dobrze czują się w swoim towarzystwie. Są… ładne. Przełamuję wewnętrzny opór i robię im (tak – gołębiom!) kilka zdjęć. Przynajmniej siedzą spokojnie, nie to co dzięcioł z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej. W przelocie łapię jeszcze sójkę zwyczajną (Garrulus glandarius), która pozuje pięknie w słonecznej plamie. A już po wyjściu z lasu widzę wysoko na niebie jakąś sylwetkę. Szybko celuje aparatem, oczywiście wszystkie ustawienia są nie takie, jak trzeba. Nie ma jednak czasu, oddaję jeden strzał i… patrzę na wyświetlacz – to chyba bocian biały (Ciconia ciconia), te czarno-białe skrzydła, dziób, nogi… Fotografuję długie lata, a jeszcze chyba nigdy nie zrobiłem zdjęcia bociana w locie.

Na każdym spacerze nadchodzi taki moment przełomu, kiedy wiadomo, że trzeba już wracać. Mam jeszcze trochę czasu, ale zrobiłem tyle zdjęć, że nie chcę mi się robić kolejnych. Wystarczy na dzisiaj, dostałem od Ogrodu więcej, niż się spodziewałem. Jutro też jest dzień, jutro może spotkam kolejne niesamowite rzeczy.

Na zakończenie zostawiam niebo. Dużo ostatnio działo się w astronautyce, ale o tym może napiszę kiedy indziej. Dość powiedzieć, że nadal trudno mi uwierzyć w niektóre rzeczy. Na przykład wczoraj – można sobie było obejrzeć w sieci, na żywo, spacer w kosmosie astronautów naprawiających Międzynarodową Stację Kosmiczną. To już codzienność – relacje ze startów rakiet, kamery na sondach, niedługo pewnie transmisja live z bazy na Księżycu. Żeby jakoś zilustrować kosmiczny wątek, wybrałem dwa zdjęcia z ostatnich kilku dni. Na pierwszym Księżyc, zrobiony wczesnym wieczorem, przy niesamowitym oświetleniu i przejrzystości powietrza. Zdecydowanie jedno z moich lepszych zdjęć naszego satelity. Na drugim Słońce, wreszcie nie w postaci białego koła. Tym razem dobrze widoczna jest na nim plama słoneczna (o numerze 12736) i druga, obok, prawie niewidoczna (12735). Nie jest to może jakaś rewelacja, ale ostatnie zdjęcia plam robiłem chyba z rok temu.

  4 komentarze to “Cztery rusałki”

  1. Grześ,

    gdyby “twój” dzięcioł był białogrzbietym, wstrząsnąłbyś – oj wstrząsnął – łódzkim ornitologicznym (pół)światkiem. Na szczęście to tylko (Dendrocopos medius), a po naszymu: dzięcioł średni.
    Ja tegoroczne spotkania z “ptakiem, który dzieci przynosił” zacząłem od jego szwarcpiórego kuzyna z leśnych ostępów.

    Dzisiejszy dzień był piękny!

    • Łe, to lipa z tym dzięciołem 🙂 Ale tak na marginesie – kiedyś na naszym betonowym osiedlu pojawił się flaming – taki całkiem żywy i prawdziwy. Nastąpiła sensacja lokalna, a potem okazało się, że uciekł z jakiejś podłódzkiej kolekcji lokalnego biznesmena 🙂 Czyli wszystko jest możliwe 🙂 Tekst poprawiłem. A te dzięcioły, szczególnie w takich pozach, to dla mnie (prawie) wszystkie wyglądają tak samo 🙂

  2. Gratuluję wszystkich zdobyczy, zwłaszcza tych motylkowych.
    Zapraszam pod nowy adres bloga: http://listymalowane.wordpress.com

  3. Nigdy nie widziałam żadnej bęsicy i aż sobie o nich poczytałam. Czasami żałuję, że się nie ma oczu dookoła głowy i nie rejestruje się więcej 😉

Sorry, the comment form is closed at this time.