Ostatnio udało mi się dokonać w Ogrodzie Botanicznym w Łodzi kilku obserwacji ciekawych zachowań różnych błonkówek. A jak wiadomo – błonkówek nigdy dość! Zacząłem pisać na ten temat i okazało się, że mam bardzo dużo niepublikowanych albo publikowanych dawno temu zdjęć na opisywane tematy. W przypadku klecanek były to materiały zeszłoroczne, natomiast polowania szerszeni są z różnych okresów, aparatów, a nawet krajów – jedno zdjęcie pochodzi z Korfu. Wyszła lekka retrospektywa, ale większość zdjęć i tak została zrobiona w tym miesiącu. Zabawne jest też to, jak obserwacje mogą różnić się w czasie – dzisiaj pisałem o szerszeniach, które nie atakują trzmieli i od razu znalazłem moją starą fotografię szerszenia zjadającego… trzmiela. Przeglądając moje zbiory doszedłem do wniosku, że jest tam jeszcze bardzo dużo ciekawych materiałów na kolejne artykuły – stopniowo będę je wykorzystywał. A teraz – nie przedłużając już wstępu – zapraszam na błonkówki.
Klecanka rdzaworożna (Polistes dominula) oraz dysk Caviar (Diskus caviarii)
Pierwsza, dotycząca klecanek, część tego wpisu zaczęła powstawać rok temu. Nie zdążyłem jej jednak dokończyć, bo rozleciał mi się dysk 2TB, na którym miałem wszystkie zdjęcia. Oczywiście w miarę regularnie robię backupy, ale akurat wtedy nie robiłem od miesiąca i klecanki szlag trafił. Wkurzyło mnie to niesamowicie i odebrało motywację do pisania na dłuższy czas. Minęło solidne kilka miesięcy i pomyślałem, że może zrobię coś konstruktywnego. Nadal nie mogłem pogodzić się z utratą prawie 2TB danych – miałem tam masę ściągniętych z sieci rzeczy, które niby można byłoby odzyskać, ale komu by się chciało? A poza tym, nie pamiętałem, co tam dokładnie było. Dysk wykazywał typowe objawy zablokowanej głowicy. Elektronika działała, w BIOSie się wykrywał, silnik startował, talerze obracały i na tym się kończyło. Niefajnie. Oczywiście gwarancja skończyła się dwa miesiące przed awarią – nie było więc nic do stracenia. Podłączyłem gagatka przez USB, owinąłem w ręcznik i położyłem na dywanie. Poczekałem, aż wystartuje silnik i ruszą talerze. A potem przywaliłem w niego trzy razy pięścią. Nie po to, żeby go naprawić, tylko po to, żeby mieć trochę satysfakcji. Rzecz jasna po tej operacji dysk ożył. Usłyszałem charakterystyczne ty-ty-ry-ty-ty ruszających głowic, a moim oczom ukazał się na ekranie widok odzyskanych danych. Cud. Ale nie róbcie tego w domu.
A skoro miałem zeszłoroczne zdjęcia i ciekawe obserwacje, dołożyłem do nich spostrzeżenia z roku obecnego i tak oto powstał ten wpis. Zacznijmy od tego, że klecanki rdzaworożne (Polistes dominula) to bardzo sympatyczne błonkówki należące do rodziny osowatych (Vespidae) i podrodziny Polistinae. I to, niestety, stanowi dla nich przekleństwo. Jako podobne do znienawidzonych przez dużą część społeczeństwa os, automatycznie są również uznawane za plagę i zagrożenie dla polskiej racji stanu. W internecie co chwilę natykam się na debilne artykuły i komentarze, jak bardzo groźne są klecanki i w jaki sposób najskuteczniej je zabijać. Tymczasem każdy, kto miał z nimi do czynienia choć dłuższą chwilę, wie że te owady nie wykazują w ogóle agresji. Do tego stopnia, że nawet w pobliżu gniazda usiłują nastraszyć intruza stając na palcach i robiąc groźnie miny. I nic więcej. Nie atakują, nie żądlą, nie dzwonią na policję. Skąd to wiem? Ponieważ wielokrotnie, godzinami, przebywałem w pobliżu klecanek. Czy to w czasie ich odżywiania się na kwiatach, czy podczas obserwacji zachowań w gniazdach. Dosłownie wjeżdżałem obiektywem do ich domu, blokując całkowicie wejście. W tym czasie przebywające wewnątrz owady stroiły groźne miny, a te które nie mogły wrócić, bo im zatkałem wejście, po prostu krążyły i czekały. Spytacie może, o co chodzi z tym infantylnym “staniem na palcach” i “strojeniem min”? Myślę, że każdy, kto obserwował te osy z bliska ma podobne skojarzenia a propos póz, które przyjmują.
Wróćmy jednak do naszych bohaterek. W naszej strefie geograficznej klecanki budują swoje niewielkie gniazda w miejscach osłoniętych, przeważnie jakichś pustych budkach czy zakamarkach w garażu. W Botaniku gniazdują akurat w domkach dla owadów (w sumie po to są te domki), koegzystując pokojowo z innymi owadami. Nieraz w taki domku istnieją trzy gniazda klecanek, które wobec siebie również nie wykazują żadnej agresji. Co ciekawego można zaobserwować w takich gniazdach? Przede wszystkim codzienne życie społeczności. W samym gnieździe zawsze jest kilka os, które doglądają larw, karmią je i rozbudowywują komórki. Gniazdo ma kształt odwróconej misy, jest otwarte i zaczepione do ściany za pomocą pojedynczej nóżki. Na jego powierzchni siedzi część robotnic, inne przybywają z zewnątrz przynosząc jedzenie dla larw. Normalne życie, 7-15. Gniazdo przeważnie zbudowane jest w głębi jakiejś osłony, przy wejściu do której stoją strażniczki i obserwują czy jakieś owady nie stanowią zagrożenia. W przypadku intruzów nieraz reagują, a nieraz nie robią kompletnie nic. Widziałem wiele razy, jak wpuszczały do wewnątrz błonkówki różnych gatunków, a inne przeganiały. Od czego to zależy? Nie mam pojęcia. Kiedy temperatura wewnątrz robi się zbyt wysoka, kilka os staje na gnieździe i zaczyna pracować skrzydełkami powodując w ten sposób przepływ powietrza i jej obniżenie. Wygląda to bardzo fajnie, trochę tak, jakby owady chciały oderwać całe gniazdo i gdzieś z nim odlecieć.
Najciekawiej jest jednak wczesną wiosną. Zimę przeżywa wiele zapłodnionych samic, z których każda może być królową nowego gniazda. Wczesną wiosną zaczynają się pomiędzy nimi walki o dominację. Odbywa się to metodą sportowej drabinki. W okolicy miejsca na gniazdo widać wiele par os, które zawzięcie tarmoszą się nawzajem, kłębią i często spadają na ziemię. Nie są to jednak śmiertelne pojedynki. Po krótkiej walce jedna z klecanek uznaje dominację przeciwniczki. Sygnalizuje to w ten sposób, że kładzie się płasko na powierzchni, na przykład deski domku dla owadów i pozostaje w tej pozycji. Wygląda to przekomicznie – coś w rodzaju pieska z kreskówki, który sygnalizuje dokładnie to samo co osy – że uznaje wyższość kogo innego. Stopniowo coraz więcej samic leży nieruchomo, a te które pozostały wciąż walczą kolejno ze sobą. Trwa to do momentu, aż ostatnia z nich pokona swoją partnerkę i zostanie królową. Inne samice uznają jej dominację i od tego momentu może ona zacząć składać jaja w nowo założonym gnieździe. Co ciekawe, inne samice nadal są zapłodnione i maja teoretyczną możliwość składania własnych jaj, ale dobrowolnie z niej rezygnują. Niekiedy zdarza się, że królowa gniazda ginie – nie oznacza to jednak zagłady. Inna samica-robotnica staje się nową królową i z kolei ona zaczyna składać nowe jaja.
Makatka zbójnica (Anthidium manicatum)
O makatkach zbójnicach (Anthidium manicatum) można z całą pewnością powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, obserwując je na myśl od razu przychodzą kinowe postacie sympatycznych łobuzów, takich jak Han-Solo albo bohaterowie, w których wcielał się Jean Paul Belmondo. Po drugie – są przekleństwem dla każdego fotografa przyrody. Te dynamiczne pszczoły o solidnej budowie ciała są zawsze w ruchu. W czasie ostatniego spaceru poświęciłem dłuższą chwilę na obserwację ich zachowań i było to niezwykle ciekawe doświadczenie.
Panie makatki są mniejsze i prowadzą życie kury domowej. Spokojnie przefruwają od kwiatu do kwiatu, żywiąc się i zbierając siły na zrobienie gniazda i zapewnienie potomstwu pożywienia. W Botaniku można je spotkać głównie na rabatach bukwicy zwyczajnej (Betonica officinalis L.). Rabaty te należą do samców. Jest ich kilka lub kilkanaście, w zależności od obszaru. Są większe, są ruchliwe, są absurdalnie agresywne (oczywiście tylko w stosunku do innych owadów). Jak wygląda to w praktyce? Makatki są doskonałymi lotnikami, latają niezwykle szybko i precyzyjnie, potrafią zawisnąć w miejscu i wykonać gwałtowne zwroty. Każdy z samców ma własne terytorium, które nieustannie patroluje i którego broni przed intruzami. Atakuje każdego – przede wszystkim inne samce. Kiedy dwa samce spotkają się w locie, natychmiast rzucają się na siebie i następuje gonitwa. W większości przypadków już w czasie lotu zostaje ustalona hierarchia, słabszy samiec zaczyna uciekać, silniejszy wypędza go ze swojej ziemi. Taka pogoń trwa krótko, ale przy tej szybkości lotu owady pokonują dystans nawet kilkunastu metrów. Po przepędzeniu intruza samiec alfa od razu zawraca i rozpoczyna patrol od nowa.
O wiele ciekawiej zaczyna się jednak robić, kiedy spotkają się dwa osobniki o podobnej sile i żaden z nich nie daje sie nastraszyć drugiemu. W takim przypadku oba samce ustawiają się w locie naprzeciwko siebie i zaczynają kreślić okręgi cały czas patrząc sobie w oczy. Zmniejszają i zwiększają dystans, zmieniają wysokość lotu, przemieszczają się również w poziomie, ale cały czas nie wychodzą z kręgu. W końcu przybliżają się coraz bardziej i nagle rzucają na siebie. Bellman pisze, że atakują się kolcami znajdującymi się na odwłoku, ale ludzkie oko nie ma szansy tego dostrzec. Obustronny atak w powietrzu kończy się zczepieniem owadów i opadnięciem na ziemię, gdzie nadal trwa szamotanina. Po chwili samce rozdzielają się i pierwszy z nich wznosi się w powietrze. Po nim robi to następny i od razu zaczyna się kolejna runda walki kołowej, ataku i bójki na ziemi. Trwa to długo, nawet kilkanaście razy, aż w końcu zostaje ustalona dominacja lub, być może, obie makatki nie mają już sił na dalsze starcie. Miałem ogromne szczęście być świadkiem takich bójek – poniżej znajdują się zdjęcia z ich przebiegu na ziemi.
Co jeszcze robią panowie-makatki? Atakują inne owady, które były na tyle nierozsądne, że wleciały na ich kwiaty. Nie boją się absolutnie niczego, rozmiar nie ma tu najmniejszego znaczenia. Uciekają przed nimi trzmiele, muchy, inne pszczoły. Widziałem nawet jak zaatakowany został szerszeń, który również uciekł. Dziwnym trafem z listy atakowany wyłączone są motyle. Być może panowie-makatki uważają je za niegroźnych, kolorowych fircyków. Mając w pamięci dobranocki z Motylem Emanuelem trudno się nie zgodzić z podobną opinią. Nieustanny, szybki lot wymaga niezwykłej energii, dlatego samce co jakiś czas odwiedzają kilka kwiatów i szybko się pożywiają. Zazwyczaj proces ten jest jednak przerwany pojawieniem się kolejnego intruza i koniecznością przegnania go. W końcu nadchodzi moment, że nawet taki niestrudzony lotnik musi odpocząć. Pan-makatka siada wtedy na nasłonecznionym liściu i przez chwilę nie robi nic, albo zajmuje się higieną osobistą. Podobnie jak w przypadku odżywiania się takie przerwy nie trwają dłużej niż kilkanaście sekund. Albo pojawia się kolejny intruz, albo zwycięża potrzeba nieustannego patrolowania.
Nagrodą za ten tytaniczny wysiłek jest spotkanie z samicą. Jak pisałem poprzednio, samice mogą wlatywać swobodnie na terytorium samców i posilać się na kwiatach. I właśnie w czasie posiłku dochodzi do kopulacji. Samiec podlatuje do samicy i ląduje na jej grzbiecie. Jak wszystko u makatek, tak i sama kopulacja trwa niezwykle krótko – ledwie kilka sekund. Po niej samiec odlatuje, a samica nadal korzysta z kwiatów. Widziałem wiele razy sytuację, kiedy samiec lądował na samicy i momentalnie odlatywał. Zastanawiam się, z czego to wynikało? Być może wcześniej zapłodniona samica nie dopuszcza do kopulacji z kolejnym samcem? A może samiec jest w stanie określić, że nie jest tym pierwszym i nie chce ryzykować? Temat jest ciekawy i na pewno poszukam odpowiedzi na to pytanie w literaturze. Natura jest niesamowicie kreatywna pod każdym względem – pamiętam, że samce niektórych gatunków owadów zostawiają w samicy odłamaną część swojego narządu kopulacyjnego, żeby fizycznie zapobiec jej kopulacji z kolejnym osobnikiem.
Szerszeń europejski (Vespa crabro)
Każdy, kto oglądał klasyczną wersję serialu “Pszczółka Maja”, doskonale wie jaki jest najgroźniejszy owad na łące. Odpowiedź może być tylko jedna – szerszeń europejski (Vespa crabro). Czarny charakter i ultimate apex predator w jednym budził grozę w sercu nie tylko pszczółek z serialu, ale także oglądających go dzieci. Czy słusznie? Szerszenie również w świecie dorosłych cieszą się złą sławą. Są duże, są większą wersją znienawidzonych os, a w dodatku atakują ludzi stadami, żądlą i zabijają na śmierć. Przynajmniej taką wersję propagują sieciowe durno-portale. Oczywiście prawdą jest, że szerszenie będą atakować człowieka – jeżeli tylko ten przekroczy granicę obrony gniazda. To owady społeczne, wychowujące wspólnie potomstwo i broniące go. Jeżeli wybudują swoją siedzibę tam, gdzie często pojawiają się ludzie, konflikt będzie nieunikniony. Szerszenie bronią swojego gniazda w promieniu około 2-3 metrów, lepiej jednak zachować większy dystans. Poza tą strefą nie interesują się człowiekiem – przeciwnie, są bardzo ostrożne i zrobienie im zdjęcia graniczy z cudem.
Zupełnie inaczej sprawa ma się w świecie owadów. Tu Maja i Gucio mieli całkowitą rację bojąc się tych okazałych błonkówek, ponieważ polują one na wiele gatunków bezkręgowców. Z szerszeniami na gruncie fotograficznym miałem już do czynienia kilka razy. Udało mi się sfotografować je z ofiarami – między innymi pszczołą i motylem. Widuję je od czasu do czasu, jednak zawsze są to bardzo krótkie spotkania, bo każda próba zbliżenia się z aparatem kończy się ucieczką owada. Wracając z ostatniego spaceru natknąłem się na szerszenia polującego nad rabatami z lawendą. Tym razem zachowałem większy dystans, dzięki czemu miałem okazję obserwować jego zachowanie przez dłuższy czas.
Szerszeń nadlatywał nad kwiaty i patrolował je posuwając się naprzód zygzakiem od brzegu do brzegu rabaty. Wyglądało to bardzo widowiskowo, ponieważ zachowywał stałą wyskokość nad kwiatami i co chwila obniżał lub zwiększał pułap w zależności od ich poziomu. Wyglądało to jak filmy wojenne z futurystycznymi maszynami lecącymi w identyczny sposób. Owad atakował wszystko, co znalazło się w jego zasięgu i było dostatecznie duże. Prawie wszystkie owady na widok szerszenia puszczały się rośliny i spadały na ziemię, żeby uniknąć schwytania. Wyjątkiem były trzmiele, które zupełnie się nie bały, a napastnik atakował je i momentalnie odpuszczał – nie mam pojęcia dlaczego. Drugi wyjątek to nęki – te próbowały nawet kontrataku, ale w rezultacie również uciekały. Szerszeń wielokrotnie przeczesywał obszar i zawracał, ataków musiały być dziesiątki, jeśli nie setki. Od czasu do czasu udawało się coś złowić. Widziałem dwie takie sytuacje. W pewnym momencie błonkówka zaatakowała coś, a po chwili pionową świecą wzbiła się w niebo i usiadła na świerku niedaleko, jakieś pięć metrów nad ziemią. Dla mojego aparatu pięć metrów nie jest żadnym przeciwnikiem, niestety szerszeń siedział w cieniu pomiędzy gałązkami. Mimo to udało mi się zrobić kilka zdjęć i zidentyfikować ofiarę – była to duża mucha. Jej zjedzenie nie trwało długo i wkrótce szerszeń rozpoczął ponowny patrol. Tym razem miał więcej szczęścia i prawie od razu złapał dużego motyla. Ponownie wykonał pionowy lot w górę, jednak tym razem dużo wolniej i ociężalej – widocznie nieporęczny motyl popsuł mu zupełnie aerodynamikę. Na moje nieszczęście napastnik zaniósł ofiarę głęboko między gałęzie i niczego nie mogłem zobaczyć. Dałem więc spokój i poszedłem dalej. Może następnym razem będę miał więcej szczęścia.
Gliniarz naścienny (Sceliphron destillatorium)
Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o kolejnym ciekawym gatunku, który spotkałem po raz pierwszy w życiu. Mowa tu o gliniarzu naściennym (Sceliphron destillatorium) – bardzo dużym i smukłym przedstawicielu nęków. Owad robi wrażenie, jest pięknie i estetycznie ubarwiony w kolorach czarnym i żółtym, a do tego muruje kapitalne gniazda, do których znosi sparaliżowane pająki. Niestety, jest to kolejny antybohater durno-portali, gwiazda artykułów z cyklu “zabiłam ogromnego robaka, który chciał zjeść moje małe dzieci”. Gliniarz, jak większość owadów jest dla człowieka całkowicie niegroźny. Jest bardzo ostrożny i ciężko jest się do niego zbliżyć, nie mówiąc już o zrobieniu mu zdjęcia. Naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić sytuację, w której żądli on ludzi. Chyba jedynie nadepnięcie na niego albo przygniecenie inną częścią ciała może to spowodować. Chętnie się jednak dowiem, jak usiąść na gliniarzu, który ucieka na widok ludzi znajdujących się kilka metrów od niego. Wróćmy jednak do Botanika. Usiłowałem fotografować klecanki na fenkule i nagle duży, czarny owad zerwał się i uciekł mi spod obiektywu. Kilkanaście kolejnych minut to typowe podchody, niestety tym razem zakończone moją porażką. Gliniarz jest krańcowo płochliwy i sztywno trzyma duży dystans. Co prawda udało mi się zrobić kilka zdjęć, ale mają one charakter jedynie dokumentacyjny. Nie było mowy o tym, żebym mógł zbliżyć się na odległość zdjęć makro. Co ciekawe, w stosunku do innych owadów gliniarz nie był taki bojaźliwy. W czasie moich podchodów wdał się w kilka przepychanek z klecankami i wszystkie wygrał.
Przeczytałem to, co napisałem w tym artykule i niestety wnioski nie są wesołe. Wygląda na to, że należę do zdecydowanej mniejszości ludzi, która lubi błonkówki i z zachwytem obserwuje je w środowisku naturalnym. Większość uważa, że stanowią one śmiertelne zagrożenie dla cywilizacji i należy je natychmiast eksterminować. Na szczęście w Ogrodzie Botanicznym bardzo często spotykam ludzi, którzy obserwują mnie przy robieniu zdjęć i pytają co fotografuję i dlaczego? Kiedy opowiadam im o świecie owadów, o jego niezwykłości i egzotyce, wielu z nich mówi – o, nie wiedziałem/am, chętnie dowiem się więcej i nie będę już zabijać wszystkiego. Takich rozmów jest naprawdę sporo i jest to bardzo krzepiące. Agresja i strach często wynikają z niewiedzy, a jak widać wciąż istnieje wielu ludzi mających ochotę się uczyć.
Jeżeli podoba Ci się ten wpis… | …postaw mi kawę! Dziękuję serdecznie 😉 |
Tekst i fotografie – Grzegorz A. Wieczorek (c) 2024
4 komentarze to “Makatka klecance szerszeniem”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Ha
Bardzo ciekawy artykuł. Ja osobiście nie znoszę os, mam respekt przed szerszeniami, ale cała reszta faktycznie jest niegroźna i nigdy jeszcze nie użądlił mnie sam z siebie żaden owad. Nie mówię oczywiście o krwiopijcach. Ale owad nieprzygnieciony nie gryzie raczej.
Owad nieprzygnieciony jest mniej awanturujący się 🙂
Kolejny fajny wpis przedstawiający ciekawostki z życia owadów. Sam czami próbuje je amatorsko fotografować ale tylu wiadomości na ich temat to nie posiadałem.Z artykułu dowiedziałem się wiele nowości na ich temat. A przy okazji lektury tekstu, dowiedziałem się jak odzyskać dane z dysku 🙂 Gratuluję i oczekuję na kolejne wpisy.. Marian
Zawsze do usług 🙂 Ale odradzam dawanie mi dysku w celu odzyskania danych 🙂