maj 302018
 
Jak z minimalnej ilości czasu wycisnąć maksymalny efekt? Co można spotkać w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym późnym popołudniem? Jakich przedmiotów nie cierpiałem w szkole podstawowej? I z jakiego wzoru obliczyć tytułowe wu kwadrat? Tego dowiemy się poniżej.

Bardzo nie lubię chodzić do Ogrodu po pracy. To znaczy, bardzo chcę lubić, ale mi nie wychodzi. Nawet jeśli dzień nie był jakoś bardzo wypełniony ciężką pracą, nawet jeśli nie jestem głodny, bo zjadłem wcześniej obiad, nawet jeśli teoretycznie wszystkie czynniki pogodowe sprzyjają… Kończy się to prawie zawsze w podobny sposób – wpadam biegiem do Ogrodu, jest już późno, szybciej, szybciej, lecę do jednego miejsca, nic nie ma, nie mam czasu, lecę do drugiego, w sumie to jestem jednak zmęczony po całym dniu, lecę dalej, szybciej, znowu nic nie ma, dobra, niedługo wieczór, znowu rano do pracy, wracam. W ten sposób nie robię przeważnie ani jednego zdjęcia, wkurzam się i marnuję czas. Bez sensu. Wczoraj miałem ogromną ochotę na pójście po pracy do Ogrodu i zrobienie kilku zdjęć. Podszedłem do tematu rozsądniej. Zamiast latać jak wściekły, postanowiłem odwiedzić dwa wybrane stawy, pobyć przy nich trochę i w spokoju poobserwować, co z tego wyniknie. Ponieważ ostatnio dostałem cynk, że latają husarze władcy (Anax imperator), to na nie chciałem zapolować. Dodatkowym bonusem miał być nowy gatunek zalotki.
Przekroczyłem bramę i od razu udałem się nad stawy w Ogrodzie Japońskim. Po drodze rozglądałem się czujnie, ale nic nie było. Nad samymi stawami też nic nie było. Zacząłem się obawiać, że skończy się jak zwykle po pracy, ale w pewnym momencie wszedłem na duży głaz, zastygłem i czekałem. Istnieje kilka czasów. Czas miasta – pełen jazgotu, syren karetek, trąbiących samochodów, ludzi przeklinających się nawzajem, migających świateł, tabelek i deadline’ów w pracy, pogoni za wszystkim, za czym można gonić. Czas Ogrodu – pełen ciepłych barw, słońca, zieleni, błękitu, leniwego brzęczenia owadów i śpiewu ptaków, płynący wolno jak najwolniejszy strumień, przelewający się właściwie, odliczany kiwaniem się trawy na wietrze, cykaniem świerszczy, ruchem Księżyca na niebie. Te dwa czasy nie są w żaden sposób kompatybilne ze sobą. Jeżeli wejdziemy do Ogrody żyjąc wciąż w “czasie miasta” nie zobaczymy nic. Przemkniemy jak rozmyta smuga, dziwiąc się, dlaczego nic tu nie ma? Trzeba wybrać sobie jakieś spokojne miejsce, stanąć, zacząć powoli się rozglądać, dostrzegać stopniowo coraz więcej szczegółów, niuansów, barw i odcieni. Po dłuższej chwili nasz miejski czas zwolni i zsynchronizuje się z czasem ogrodowym. A wtedy otworzy się worek prezentów, z którego zaczną wypadać cuda natury. U mnie pierwsza wypadła duża ważka. Latała szybko nad stawem przyspieszając i zwalniając, robiąc nagłe zwroty i inne aerodynamiczne cuda. Stałem pod słońce w stosunku do niej, nie widziałem więc co to. Po jakimś czasie ważka usiadła na sporej gałęzi, wygięła odwłok, którego końcówkę włożyła do wody. Byłem prawie pewien, że to samica husarza władcy (Anax imperator) składająca właśnie jaja. Sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie, owad przysiadał na różnych fragmentach wystających z wody, wyginał się charakterystycznie, a potem szybko wracał do dalszego patrolu. I faktycznie, identyfikacja okazała się prawidłowa. Pani imperatorowa w przerwach przeganiała nieliczne inne ważki różnoskrzydłe.

Jedną z nich była lecicha, która czasem przysiadała niedaleko mnie na podobnym, granitowym głazie. Druga była ciemniejsza i mniejsza i wyglądała mi na zalotkę większą (Leucorrhinia pectoralis), którą ostatnio widuję dość często w Ogrodzie. Ważka była bardzo nerwowa, latała w sposób całkowicie nieprzewidywalny i nie chciała wylądować. W końcu usiadła na drzewie wśród liści i okazało się, że to faktycznie zalotka, ale czerwonawa (Leucorrhinia rubicunda), gatunek, którego nie widziałem nigdy w życiu! Niestety, udało mi się zrobić tylko jedno, dokumentacyjne zdjęcie, bowiem ważka błyskawicznie odleciała i rozmyła się na tle błękitu. Nieźle, minęło może z pół godziny, a ja miałem już zaliczony cel główny i bonusowy. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć z daleka małym oczobarwnicom latającym nad środkową częścią stawu i postanowiłem udać się dalej.

Trafiłem nad średniej wielkości zbiornik w kształcie wydłużonej elipsy. Zobaczyłem nad nim piękną, wielką, błękitną ważkę, która szybowała nad powierzchnią wody. Postanowiłem zostać i zobaczyć, co będzie dalej. I tu przechodzimy do dygresji historycznej. W podstawówce nie cierpiałem matmy. Zawsze byłem humanistą-przyrodnikiem, a możliwość pójścia do tablicy na matmie śniła mi się po nocach jako najgorszy z koszmarów. Podobnie, choć trochę inaczej, było z fizyką. Lubiłem fizykę, ale nie tę szkolną. Po co zawracać sobie głowę jakąś kulką, która toczy się po równi pochyłej, skoro w tym samym czasie można myśleć, co stanie się z załogą statku, który właśnie przekroczył horyzont zdarzeń czarnej dziury? Z biegiem lat bardziej doceniłem potrzebę poznania tych dwóch przedmiotów, a wczoraj, nad stawem, postanowiłem wykorzystać je w praktyce tworząc pożyteczny dla obserwatora przyrody wzór. Przyjmijmy, że staw jest elipsą. Przyjmijmy, że ważka jest kulą (A), znajdującą się na jednym z jego brzegów. Przyjmijmy, że obserwator (B) jest większą kulą, znajdującą się na przeciwległym brzegu. W celu zrobienia zdjęcia, B przemieszcza się w czasie t, z prędkością V, na przeciwległy brzeg stawu, pokonując drogę S. W tym samym czasie A przemieszcza się w przeciwnym kierunku, z prędkością V+n, gdzie n jest zmienną będącą zawsze wystarczającą do bezpiecznego oddalenia się od B. Sytuacja powtarza się x razy. Albo nawet wielki X razy. Nawet wielkie, pogrubione X razy. Dzięki czemu możemy wyprowadzić wzór:

X*(t+S)=W²

Gdzie tytułowe Wu kwadrat jest po prostu WKURZENIEM DO KWADRATU. Po kilku takich wycieczkach na drugą stronę stawu miałem serdecznie dość i wahałem się pomiędzy padnięciem przed ważką na kolana i błaganiem jej, żeby w końcu usiadła po mojej stronie, a rozerwaniem jej na strzępy i, być może, zjedzeniem dla bardziej dramatycznego efektu. Jak to zwykle bywa, po dłuższym czasie moja cierpliwość została nagrodzona. Piękny, kolorowy samiec Anax imperator przysiadł między trzcinami. Zrobiłem kilka zdjęć, zmieniłem miejsce, zmieniłem kąt, ważka zrywała się, patrolowała swoją część stawu, wracała i siadała znowu. Pełna zgoda i harmonia. Narobiłem dużo materiału, co bardzo mnie ucieszyło, bo bardzo rzadko fotografuję te przepiękne owady, a samca w ogóle po raz pierwszy.

Kiedy już zbierałem się do powrotu, na scenie pojawił się kolejny zawodnik. Duża ważka o czerwonawej barwie wkroczyła na teren husarza, czym wyraźnie wyprowadziła go z równowagi. Przeciwnicy gonili się między trzcinami i nad powierzchnią wody, a ja oczywiście miałem już nowy cel – koniecznie sfotografować intruza i dowiedzieć się, kim jest. Zadanie było ekstremalnie trudne. Do przepychanek włączył się jeszcze jeden samiec A.imperator, cała trójka ani przez chwilę nie siedziała w miejscu. Jeszcze gorsze były momenty, kiedy czerwona ważka siadała na trzcinie, ja prawie że, już ją miałem, a w tym czasie pojawiała się reszta bandy i powietrzny taniec zaczynał się od nowa. Chityna aż chrzęściła w powietrzu, gdyby ważki były z metalu, z całą pewnością krzesały by snopy iskier. Wreszcie przyszedł czas na nagrodę. Husarze zostały w swojej części stawu, a niespodziewany gość przeniósł się kawałek dalej i po jakimś czasie usiadł. Zerwałem się do fotografowania i robiłem to przez kilkanaście minut, podczas gdy owad podrywał się i siadał w różnych miejscach. Nagroda warta była wcześniejszego wysiłku! Intruzem okazała się być żagnica ruda (Aeshna isoceles) – przepięknie ubarwiona, duża ważka różnoskrzydła. Nie dosyć, że jest to kolejny gatunek, który widziałem po raz pierwszy w życiu, to jeszcze bardzo prawdopodobne, że nie był on dotychczas notowany z terenu Łódzkiego Ogrodu Botanicznego. Wyśmienite zakończenie udanej wyprawy.
I tak, dzięki właściwej synchronizacji czasu i miejsca, udowodniłem sobie, że nawet krótki spacer po pracy może przynieść zdumiewające rezultaty.

  2 komentarze to “Wu kwadrat”

  1. Skąd ja to znam? Oczywiście nie z Twojego stawu, tylko z naszych czatowni. Np. Na środku rozlewiska ląduje biała czapla. Ląduje i zaczyna polować, powoli kierując się w moją stronę. Jeszcze kilkanaście metrów i jest moja! I co? I nic. Czapla zmienia nagle kierunek i zaczyna się oddalać. I tak kilkanaście razy!! PS. Zaczynam dostrzegać różnice, ale w dalszym ciągu ważka, to ważka:))

    • No właśnie, wkurzające te zwierzaki, nieważne czy małe czy duże 🙂 W tym roku wybieram się na wakacje i może nawet uda mi się zobaczyć czaplę 🙂 A ważki da się odróżnić – na razie jestem na etapie tych większych, bo mniejsze to już w ogóle hard core. Ale ciężko pracuję 🙂

Sorry, the comment form is closed at this time.