lut 072017
 
Panowie, żar leje się z nieba. Tym cytatem z jednego z moich ulubionych filmów rozpoczynam dzisiejszy wpis. Żar niestety nie leje się z nieba – przeciwnie – sypie śnieg, jest ciemno i ponuro. Jutro ma być -10C, a ja postanowiłem się rozgrzać przypominając sobie lepsze dni.

Uważni czytelnicy mojej kroniki doskonale wiedzą, że jestem zdecydowanie ciepłolubny. Optymalna temperatura dla mnie, to jakieś +28C. Wtedy rozpiera mnie energia! Wtedy wiem, że żyję! Niestety, chwilowo nie mogę liczyć na podobne stany termometru. W dodatku jutro planuję coś, co na pewno oziębi mnie w znacznym stopniu. Nie będzie to może wyprawa na biegun, ale coś równie termicznie nieprzyjemnego. Jeżeli się uda, jutro napiszę więcej. Wracając do wątku – nigdy nie byłem na prawdziwej pustyni, nie tylko gdzieś w Mongolii, ale nawet w zwykłym Egipcie. Odwiedziłem za to kilka miejsc, w których było naprawdę gorąco.

Pierwszym z nich, jakie przychodzi mi na myśl, była Zatoka Kotorska. To piękna zatoka w Czarnogórze, nad którą leży bardzo stare miasto Kotor. Otaczają je typowe, śródziemnomorskie góry. Z Kotoru dało się krętą ścieżką wejść na same szczyty, z których roztaczał się zapierający dech w piersiach widok. Góry, jak wspomniałem, były typowe – czyli nagie, wysuszone skały poprzetykane karłowatą roślinnością. Roślinność składała się głównie z suchych patyków wyposażonych w kolce. Wśród nich krzątały się śladowe ilości owadów – motyli, błonkówek, muchówek. Najbardziej charakterystyczne były wielkie, fioletowo-czarne pszczoły rozmiarami zbliżone do naszych dużych trzmieli. Były to zadrzechnie (Xylocopa sp.), prawdziwa zmora dla wszelkich ludzi obawiających się owadów. Jadąc do Czarnogóry spodziewałem się prawdziwej eksplozji owadów. Tymczasem trafiliśmy tam we wrześniu, kiedy przez okolicę przetaczała się fala nieprawdopodobnych upałów. Temperatura w cieniu dochodziła do czterdziestu stopni i to w samym mieście, zaraz przy wodzie. Na wypalonych i pozbawionych osłony górskich zboczach była o wiele wyższa. Prawie nikt nie był na tyle szurnięty, żeby wychodzić z klimatyzowanego pokoju. Rzecz jasna, oprócz mnie. Ja byłem w swoim żywiole. Wspinałem się na te góry prawie codziennie, upał i słońce usiłowały mnie pokonać, ale nie dały rady. Wszystko wokół było suche, popielate, zdawało się, że może się rozpaść na pył pod lekkim dotknięciem. Niestety, było zbyt gorąco nawet dla owadów. I mimo, że przeszedłem okolice Kotoru wzdłuż i wszerz, to w ciągu dwutygodniowego urlopu nie spotkałem zbyt wielu ciekawych gatunków.

Kolejne miejsce to grecka wyspa Korfu. Miejsce specjalne dla mnie, głównie za sprawą książek Geralda Durrella. O samej wyspie, Durrellu i ich wpływie na moje przyrodnicze fascynacje napiszę pewnie jeszcze nie raz, dzisiaj natomiast będzie tylko o upale. Korfu jest rajską wyspą, zupełnie niepodobną do suchych i wypalonych wybrzeży Albanii, obok których leży. Rosną na niej oliwki, miliony oliwek zasadzonych jeszcze w czasach Wenecjan. I te gaje oliwkowe tworzą wszędzie niesamowity mikroklimat. Nad Korfu niebo ciągle jest niebieskie, a słońce nie próżnuje. W dalszej odległości od morza, na łąkach czy polach panuje wszechobecny żar. Wystarczy jednak tylko przekroczyć oliwkową barierę i od razu robi się o kilka stopni chłodniej, ze stałym powiewem łagodnego, wilgotnego wietrzyku. Te gaje wielokrotnie dawały mi wytchnienie podczas moich maniaczych pogoni za owadami po otwartym terenie. Któregoś dnia zapragnąłem zapolować na modliszki. Jak to? Być w Grecji i nie spotkać modliszki? Niedopuszczalne. Była wtedy końcówka maja, dorosłych modliszek jeszcze nie było, ale była szansa na takie małe, świeżo wyklute. Poszukiwania zacząłem wczesnym ranem idąc w głąb wyspy, po coraz bardziej suchych i wypalonych łąkach. Po kilku godzinach, kiedy już całkiem straciłem nadzieję, trafiłem na wyjątkowo wyżarzony teren. Środkiem biegła żwirowa droga, po obu jej stronach rosły niskie, kolczaste chaszcze. I idąc tą drogą, nad którą powietrze falowało i tworzyło co chwila miraże, nadziałem się na moją pierwszą, grecką modliszkę. Postaliśmy naprzeciwko siebie, popatrzyliśmy jak rewolwerowcy, a potem szybko wyciągnąłem aparat i zacząłem podchody. Modliszka nie miała zamiaru uciekać, ale i tak nie było łatwo. Rozgrzane kamienie parzyły mi kolana, powietrze załamywało się i falowało, co chwila unosiły się też tumany pyłu. A wkoło, z nieba, opadał na nas biały blask, który dosłownie porażał oczy. Tego dnia przeszedłem ładnych kilka kilometrów do miejsca spotkania, w dodatku musiałem jeszcze wrócić do hotelu. Ale było warto! Dowlokłem się wieczorem, kiedy po oświetlonych ścianach śmigały już rozbudzone gekony, a znad pobliskiego morza unosił się zapach słonej wody i wieczorny szum fal. I to było to! Dzień warty przeżycia.

Ostatnie miejsce to – tak jest! – Łódzki Ogród Botaniczny. Polskie upały nie są wcale gorsze od tych z rejonu Morza Śródziemnego. Szczególnie w ostatnich latach, kiedy regularnie padają rekordy maksymalnej temperatury. Na moim położonym od południa balkonie nieraz widuję na termometrze +50C. I lubię to! Ogród przy takiej temperaturze ma swój niezaprzeczalny urok. Prawie nie ma ludzi. Słońce prześwietla wszystko na wylot. Łąki, zastygłe w upale, pełne są dźwięków koników polnych. Nad asfaltowymi ścieżkami faluje gorące powietrze, w którego objęciach polują ważki. Dużo owadów chowa się w cieniu, ale jest kilka, które podobnie jak ja uwielbiają upały. Wspomniane wcześniej ważki zamierają po polowaniu w charakterystycznej pozie obelisku z odwłokiem wyciągniętym w górę, żeby zmniejszyć powierzchnię ciała wystawioną na promienie słoneczne. Siwoszki i inne prostoskrzydłe obsiadają źdźbła wysuszonych traw, zrywając się spod nóg w ostatniej możliwej chwili. Najbardziej wytrwałe z motyli zamykają skrzydełka chowając się w płatkach kwiatów. I wreszcie najwięksi miłośnicy żaru – drapieżne chrząszcze – trzyszcze (Cicindelinae). Piaszczyste alejki Ogrodu to ich domena i królestwo. Nie chowają się przed słońcem, przeciwnie. Na odkrytym terenie czatują na ofiary, a kiedy je zobaczą błyskawicznie podbiegają, zabijają swoimi wielkimi szczękami i sprawnie zjadają. W czasie największych upałów można zawsze na nie liczyć. O ile pamiętam, zawiodły mnie tylko raz. Był to chyba lipiec, okolice południa i kolejna fala rekordowych temperatur. Wybrałem się wtedy do Ogrodu specjalnie żeby zrobić im zdjęcia podczas polowania. Okazało się jednak, że nawet dla nich było wtedy za gorąco i siedziały gdzieś schowane. Rozczarowały mnie, ale szybko im wybaczyłem. Bo dla mnie są symbolem najpiękniejszych, upalnych, letnich dni.

  8 komentarzy to “Żar leje się z nieba”

  1. Znam kilka greckich wysp, więc mogę się wypowiedzieć:) To bardzo miłe miejsca, ale kompletnie nie moja bajka. Nie chodzi nawet o temperaturę, gdyż mój zakres nie jest taki wąski:) Pół biedy, gdy są jeszcze skałki, gdzie można poobserwować szare rybki. Gdy nie ma skałek, wyspa staje się pustynią. Co ciekawe i ponure zarazem, tam nie ma ptaków! Idziesz na plażę, a tam nie ma bawet mewy! Idziesz między drzewa oliwne, a tam pusto. To ja jednak wolę Suwalszczyznę! :)))

    • Z tymi ptakami masz rację – faktycznie, jakoś pusto bez nich. Ale Korfu to wyjątek niepodobny do żadnej z innych greckich wysp. Ta wyspa jest zielona i bardzo, ale to bardzo zalesiona. Chociaż właściwie powinno się powiedzieć zaoliwiona 🙂 Inna sprawa, że po dłuższym pobycie na południu zaczyna brakować naszego sosnowego lasu…

  2. Ładne zagraniczne i polskie okazy 🙂 Trzyszcza nigdy nie widziałam. W Bydgoszczy chyba nie panują takie upały jak w Łodzi 😉 Preferuję temperaturę do 25-26 stopni w cieniu.

    • Trzyszcze na pewno są u Ciebie – na śródleśnych, piaszczystych drogach. Szukaj w czasie słonecznych dni!

  3. Świetne zdjęcia. I do tego ciekawe, jak ten motyl prawie nie odróżniający się od spróchniałego drzewa.
    Ale upału to ja nie lubię, oj nie. :/

    • Motyla mam zidentyfikowanego – jest to prawdopodobnie Hipparchia fagi. Upał lubię sto razy bardziej niż mróz 🙂

  4. Ja nawet teraz wolę ZDECYDOWANIE mrozy niż ten cholerny upał!!!! Wszystko powyżej 26-28 to tragedia i katastrofa ekologiczna. Na szczęście rośliny rosną też w normalnych temperaturach….

    • Ja zdecydowanie nienawidzę mrozów z całego serca. Ale jeszcze kilka dni i ma być odwilż… Już nie pamiętam kiedy ostatnio była tak beznadziejna zima, jak w tym roku…

Sorry, the comment form is closed at this time.