lip 112016
 
20160710-head Dzisiejszy wpis miał być długi i poświęcony zupełnie innej tematyce. Będzie za to krótki, pełen niepotrzebnej przemocy, a w dodatku bohaterką będzie znowu moja noga. A nawet dwie nogi. Mogę też zagwarantować, że treść spodoba się przeciwnikom bezkręgowców, którzy powiedzą sobie w duchu – a nie mówiłem?

Cała historia zaczyna się w autobusie, którym wracałem z pracy. Jeżdżę nim kiedy jest brzydka pogoda albo wyjątkowo nie chce mi się iść przez park. Dzisiaj przez cały dzień były gwałtowne burze i gradobicia, zrezygnowałem więc z wycieczek na piechotę. Siedzę w autobusie, czytam sobie materiały z kursu poka yoke (serio) i nagle czuję, że coś mnie lekko kłuje w nogę. W sumie noga po to jest, żeby od czasu do czasu coś ją kłuło, nie zwróciłem na to większej uwagi. Wysiadłem, ale dalej coś czułem, jakby jakąś mikroskopijną obecność, która już zaczęła mnie niepokoić. Po wejściu do domu zdjąłem dżinsy, patrzę w lustro (bo kłuło mnie w podudzie) i co widzę? Kleszcz jak żywy. W dodatku, po chwili, znalazłem drugiego na łydce sąsiedniej nogi. Oba jeszcze nie zdążyły się przyssać na dobre, dopiero zaczynały się wbijać, ale były całkiem płaskie. Wygrzebałem bezkręgowych gnojków, położyłem równo na metalowym zlewie, a następnie dokładnie rozgniotłem metalową rękojeścią noża. Nie sprawiło mi to jakiejś wyjątkowej satysfakcji, ale też nie wywołało wyrzutów sumienia. Bardzo lubię i cenię przyrodę, ale nie jestem ekoświrem, który na widok głodnego lwa sam rzuca mu się do paszczy. Inne pajęczaki – tak, kleszcze – nie. Zastanawia mnie tylko jedno – dlaczego kleszcze tak długo zwlekały? Zakładam, że przywklokłem je z wczorajszego, kilkugodzinnego spaceru między innymi w okolicach stawów. Dżinsy miałem te same, więc pewnie gdzieś w nich siedziały. Ale dlaczego tak długo? Teraz siedzę przy biurku pisząc i obserwuję u siebie zabawny odruch psychologiczny. Normalnie siedzimy sobie przy biurku i do naszych nóg co chwila docierają jakieś impulsy – powiew przeciągu, dotknięcie spodni, zmiana naprężenia skóry. Nie zwracamy na to uwagi. Tymczasem teraz każdy taki bodzieć kojarzy mi się z potencjalnym kleszczem i co chwila sprawdzam czy coś po mnie nie łazi. Wiem, głupie, ale do jutra mi przejdzie.

Żeby ktoś jednak nie odniósł mylnego wrażenia, że przestałem lubić pajęczaki, na zakończenie kilka zdjęć pająków z ostatnich spacerów. W tym roku jakoś rzadziej je widuję, a może skupiam się na fotografowaniu innych zwierzaków? Tak czy inaczej kilka udało mi się sportretować. Oznaczenia są moje i należy do nich podchodzić z pewną ostrożnością.

20160710-02 20160710-01 20160710-03
Tego pana nie znam Darownik przedziwny (Pisaura mirabilis) Kwadratnik trzcinowy (Tetragnatha extensa)

  5 komentarzy to “Jak profesjonalnie rozgnieść pajęczaka”

  1. “ale do jutra mi przejdzie”. Szczęśliwiec! My na Warmii mamy to już na stałe wdrukowane w mózgi. U niektórych z nas odruch poszukiwania kleszczy wykształca się na długo przed odruchem ssania:). A tak poważnie, to mamy z tym mały problem i coraz bardziej kurczy mi się krąg znajomych BEZ boreliozy.

    • Ja po każdym spacerze dokładnie skanuję sobie nogi i często jakieś łażące kleszcze wyłapuję. Do tej pory mi się żaden nie wbił. Albo nie zauważyłem, że się wbił, ale to raczej mało prawdopodobne. Nie wiem jak ludzie dawniej żyli, jak jeszcze nie było tej corocznej, telewizyjnej, sensacyjno-kleszczowej nagonki…

  2. Kleszcze są cierpliwe. Nie zdążyły znaleźć odpowiedniego miejsca do wkłucia, póki miałeś na sobie dżinsy, więc poczekały do następnej okazji. To mądrzejsza strategia niż szwendanie się nie wiadomo gdzie. Ale że czułeś kłucie..? Dziwne. Ja nic nie czułam, jak mi się jeden 6 lat temu wbijał w pachwinę. :/
    O poka yoke słyszę po raz pierwszy w życiu. Poczytałam trochę i uważam, że bardzo to mądre jest.

    • Czytałe trochę o kleszczach – lubią właśnie pachwiny, czy miejsca pod kolanami. W sumie całkiem logiczne i praktyczne. Czy czułem ukłucie? Tak mi się wydawało, że coś się we mnie wbija. A może czułem już podrażnione miejsce? Nie potrafię powiedzieć 🙂 Co do poka yoke – teraz jest moda na różne takie systemy japońsko-amerykańskie. Różne Six Sigma, etc. Ja się z tym akurat stykam zawodowo i jest to fajne, pod warunkiem, że się nie przesadza 🙂

Sorry, the comment form is closed at this time.