sty 072018
 
Żółtoskóry Murzyn Włodzimierz pojawił się niespodziewanie dzisiejszego ranka i spontanicznie wykreował się na największą gwiazdę tego wpisu. Nie było to zresztą zbyt trudne – weekendowa pogoda nie zachęcała do aktywności, a przyroda spała. W związku z tym dzisiaj kilka zdjęć z okolic ziemi i nieba, kącik literacki oraz Włodzimierz we własnej osobie.

W sobotę szału nie było. Temperatura bardzo wysoka, jak na tę porę roku, brak opadów, ale niebo jakieś takie mdławe i niezdecydowane. Właściwie to narzekam bez sensu – w piątek kilku moich amerykańskich znajomych doniosło, że u nich właśnie skala Celsjusza spotkała się z Fahrenheitem i w obu z nich jest równo -40 stopni. Przerażające. W tym roku mają niezłego pecha. Wiem, że to tak nie działa, ale na pewno będzie to woda na młyn przeciwników teorii ocieplenia klimatu. Wracając do naszego nieba – niby było trochę błękitne, ale jednak nie, snuły się po nim wysokie chmury, trochę zasłaniały, trochę odsłaniały. Innym słowy, istniała wielka niepewność co do dalszego rozwoju sytuacji. Od rana oglądałem radar, miałem już wychodzić z synem na spacer, ale na samej południowo-wschodniej granicy zauważyłem dwa interesujące samoloty zbliżające się odpowiednim korytarzem, przechodzącym niedaleko Łodzi. Poczekałem, w końcu przy tych szybkościach to czas poniżej 20 minut. Wyszedłem na balkon i w przerwach między gęstymi chmurami złapałem obie ofiary. Same modele samolotów nie są dla mnie niczym nowym, natomiast linie są ciekawe – Saudyjczyk i Irańczyk, które bardzo rzadko mam okazję widywać nad moim miastem.

SVA041 Saudia Boeing 777-3FGER
JED (Jeddah) – LAX (Los Angeles)

IRA713Iran Air Airbus A330-243
IKA (Teheran) – ARN (Stockholm)

Zaraz po przelocie udaliśmy się na pobliską łąkę. Porę roku określiłbym na późny październik, może wczesny listopad. Wszędzie pełno suchych, słomianych w kolorze badyli. Ścielące się łany suchej trawy, tworzące prawdziwe wydmy na błotnistym, przesączonym wodą gruncie. Wielkie, puste przestrzenie, pod kopułą bladego błękitu z bardzo ciekawymi formacjami chmur. A w dole ze dwa gatunki grzybów, kilka porostów, żadnego ptaka. Kurtyna! No, może niezupełnie. Spacer zajął prawie dwie godziny. Obeszliśmy wzdłuż i wszerz całą, wielką łąkę. Doszliśmy do sosnowego lasu, pełnego… niestety, zgadliście – śmieci. Dosłownie cały las leżący na granicy osiedla tonął w śmieciach. Butelkowych śladach libacji, puszkach, plastikowych opakowaniach, ale też skupiskach rupieci przywiezionych i wyrzuconych z premedytacją. Takie właśnie mamy społeczeństwo – śmieciarzy, cwaniaków i niechlujów. Ale ponieważ zawsze obiecuję sobie, że nie będę zaśmiecał tej strony wynurzeniami społeczno-politycznymi, kończę szybko ten temat. Warto było się przejść, łąka była w porządku, w lesie pnie sosen wyglądały malowniczo, no i nie wdepnęliśmy w tłuczone szkło – to już coś.

Dzisiejszego ranka temperatura była dużo niższa, z nieba siąpiła mżawka, a my mieliśmy ważne zadanie. W tym tygodniu mój potomek będzie miał na polskim dyktando, przeprowadziliśmy więc mały rozruch. Stanąłem w kuchennym oknie, spojrzałem w niebo, poszukałem natchnienia i popłynąłem swobodnym strumieniem świadomości. Od razu też w mojej głowie pojawił się żółtoskóry Murzyn Włodzimierz, który był królem wioski, ale z nudów stał na brzegu rzeki, dłubiąc w żwirze brudnym paluchem, co spowodowało pewien konflikt z żubrem Jerzym, który został obrażony i obrzucony żołędziem. I tak przez całą kartkę formatu A4. Historia kończyła się happy endem, Włodzimierz, żując tchórzliwą rzekotkę Grażynę, wsiada do czółna i udaje się do źródeł rzeki polować na królika Józefa. Z dumą muszę nadmienić, że było to chyba najbardziej psychodeliczno-przyrodnicze dyktando, jakie wymyśliłem. Oby przyniosło zamierzony skutek.
Pozostając w literackich klimatach proponuję Wam trzy bardzo ciekawe książki przyrodnicze. Łączy je wspólna cecha – miłość autorów do przyrody – i to taka prawdziwa. Wszyscy trzej piszą tak, że ich oddanie naturze jest widoczne jak na dłoni. Piszą dobrze, piszą z sercem, ciekawie i mądrze. Czytanie ich to podwójna przyjemność – nie dość, że doskonale znają temat, to jeszcze często można powiedzieć podczas lektury – o, zrobiłbym to samo! Albo – o, dokładnie to samo czułem jak to zobaczyłem! Tak się składa, że wszyscy trzej autorzy są Brytyjczykami (przynajmniej z urodzenia), co dla mnie jest bardzo istotne, ponieważ uważam, że akurat ten naród ma jakąś specjalną, podwyższoną wrażliwość przyrodniczą. Dodatkowo dwóch z nich jest profesorami biologii, natomiast trzeci – farmerem, co nie przeszkodziło mu wcale w napisaniu rewelacyjnej książki o głębokim związku człowieka i łąki. Polecane przeze mnie książki to:

1) Dave Goulson“Żądła rządzą”
2) David George Haskell“Ukryte życie lasu. Rok podglądania natury”
3) John Lewis-Stempel“Prywatne życie łąki”

Książek przyrodniczych tego typu wydawanych jest ostatnio bardzo wiele. Niektóre z nich są wartościowe, inne już mniej. A może Wy macie jakieś ulubione lektury tego typu? Chętnie posłucham podpowiedzi przed następną rundą zakupów. Na zakończenie jeszcze mała dygresja. Czytam od zawsze, od dzieciństwa też bardzo lubiłem wizyty w księgarniach. Ten zapach papieru i farby drukarskiej, rzędy półek z książkami, ta atmosfera… Mam taki swój ulubiony antykwariat na Piotrkowskiej przy Roosvelta, chodzę do niego od podstawówki. To prawdziwie magiczne miejsce, zawsze wzbudzające we mnie dreszczyk emocji. Bo ilekroć tam wchodzę, nigdy nie wiem, co znajdę i kupię. I mimo tego, że w ciągu ostatnich kilku lat zacząłem czytać bardzo dużo książek w wersji elektronicznej na czytnikach i tabletach, i mimo tego, że nawet papierowe książki kupuję głównie przez internet, to jednak nic nie zastąpi przyjemności własnoręcznego kupienia prawdziwej, papierowej książki w takim magicznym antykwariacie, a potem przeczytaniu jej we własnym fotelu, dotykając papieru i słuchając szelestu przewracanych stronic.

 

 

  10 komentarzy to “Murzyn Włodzimierz”

  1. Lubię takie zimowe łąki. I puchate resztki nawłoci. I porosty, które zauważa się dopiero teraz. 🙂
    Dyktando wymyśliłeś masakryczne. 😉 Jak poszło potomkowi?
    Za książkami postaram się rozejrzeć. Takie opracowania bywają ciekawe, ale trafiają się też pozycje zbyt przereklamowane. Kupiłam kiedyś “Seks na sześciu nogach” i rozczarowałam się bardzo. Na szczęście było z przeceny. 😉

    • Lepsze takie laki, niz pokryte skorupa sniegu 🙂 Potomek calkiem dzielnie przebil sie przez smiertelne pulapki jezykowe, ale napisal ‘biegniesz’ przez er-zet 🙂 Bo myslal, ze to jakis podstep.
      Ksiazki szczerze polecam – naprawde fajna lektura.

  2. Dyktandowy Kat wędruje do … Łodzi!! Gdybym był Twoim synem, to skorzystałbym z usług Saudyjczyka i tyle byś mnie widział … choć za zawarcie w dyktandzie przyrodniczych pierwiastków – szacun :)))) PS. “Prywatne życie łąki” kupię z przyjemnością gŁosiowi, która ostatnio poczęła zdradzać zainteresowanie botaniką:)

    • Grammar-nazi, jak to mowia Angole 🙂 Saudyjczyk to pikus przy Twoim Tyrolczyku – a ja myslalem, ze to ja generuje w mozgu silne psychotropy :-))) Ksiazke o lace bierz w ciemno – nie jest tak naprawde o roslinach, a glownie o ptakach i malych ssakach. No i o milosci do przyrody.

  3. Bardzo ciekawe dyktando 🙂
    Widziałam na necie reklamę książki “Żądła rządzą”. Może wstyd się przyznać, bo chyba nigdy nie czytałam żadnej książki przyrodniczej.

    • Znam nobliste, ktory w zyciu przeczytal jedna ksiazke, wiec i tak nie jest zle 🙂

      • W literaturze bardziej interesuje mnie fantastyka niż przyroda 😉 Czasem sięgam po książki historyczne. Przez ponad 3 miesiące męczyłam się z niezmiernie przygnębiającą i trudną publikacją Jürgena Thorwalda “Wielka ucieczka”. Uparłam się, żeby przeczytać ją do końca. Każdy powinien ją przeczytać, jeśli chciałby poznać prawdziwe oblicze końca 2 wojny światowej na terenie Prus Wschodnich, Pomorza i Śląska. Łódź też została wspomniana.

Sorry, the comment form is closed at this time.