kwi 192020
 
Powracamy dzisiaj do fascynującego świata muchówek. Dla odmiany zajmiemy się rodziną bardzo sprawnych myśliwych, polujących na co się da. Poznamy też ciekawą strategię odmowy seksualnej, pogadamy o neurotoksynach oraz, rzecz jasna, dowiemy się o co chodzi z tytułową Insect-Colą. Zapraszam do lektury.

Większości ludzi muchówki kojarzą się bardziej z ofiarami. Uciążliwymi, denerwującymi i bezużytecznymi, ale jednak wciąż ofiarami. Muchę rozgniatamy gazetą na ścianie, komara miażdżymy, kiedy siada nam na ciele. Muchy wpadają w sieci pajęcze, polują na nie różne błonkówki czy ważki, topią się w wodzie i tam też są przez kogoś zjadane. Typowe mięso armatnie. Istnieje jednak całkiem pokaźna rodzina muchówek, która wybrała drugą stronę medalu i stała się groźnymi drapieżnikami. To łowiki (Asilidae), bardzo ciekawe owady, z którymi zapoznamy się w dzisiejszym wpisie.

Łowiki (Asilidae) to rodzina drapieżnych muchówek, do której zalicza się ponad 7 tysięcy zbadanych gatunków. Jej przedstawiciele zasiedlają wszystkie kontynenty, z wyjątkiem Antarktydy. Chociaż są wybitnie ciepłolubne, zamieszkują też rejony alpejskie, aż do 4000 metrów nad poziomem morza. W Polsce występuje ponad 90 gatunków tych muchówek, niektóre są szeroko rozpowszechnione, inne stosunkowo rzadkie.
Łowika widział każdy, choć może nie wiedział, że to z nim ma do czynienia. To owady smukłej i mocnej budowy ciała, wyposażone w solidną kłujkę i charakterystyczne, silne i owłosione odnóża. Jeżeli przyjrzymy im się bliżej, zauważymy ruchliwą głowę z dużymi, odsuniętymi od siebie oczami, pod którymi znajduje się sporo szczecinek. Ciało niektórych gatunków łowików jest również porośnięte szczecinkami. Ubarwienie przeważnie brązowo-czarne, choć zdarzają się tu wyjątki i możemy spotkać łowiki całkowicie czarne czy z ubarwieniem zawierającym na przykład czerwone i białe akcenty. Owady te dorastają do całkiem sporych rozmiarów – ich największy przedstawiciel w naszym kraju, łowik szerszeniak (Asillus crabroniformis) – może osiągać nawet trzy centymetry długości. Najpowszechniej występują jednak mniejsze gatunki mające około centymetra. Istnieje też wiele małych łowików, ale tych przeważnie nie widujemy i nie mamy pojęcia o ich istnieniu. No chyba, że zaliczamy się do dipterologów, albo maniakalnych fotografów owadów.

Ponieważ bardzo lubię wiedzieć, dlaczego rzeczy nazywają się tak, a nie inaczej, przeprowadziłem małe dochodzenie językowe. Polski “łowik” jest słuszny i oczywisty – od razu wiadomo, że chodzi o owada, który jest drapieżny i łowi inne bezkręgowce. W angielskim mamy “robber flies” albo “assassin flies” – muchy-bandyci albo muchy-zabójcy. Mnie bandyci przeważnie kojarzą się z jakimiś brodatymi postaciami i tu “broda” łowików pasuje jak ulał. Podobne skojarzenia mają Niemcy – (Raubfliegen – muchy-bandyci i Jagdfliegen – muchy-myśliwi), Holendrzy (Roofvliegen – muchy-bandyci), Węgrzy (rablólégyfélék), Rumuni (Muștele răpitoare – muchy-porywacze) czy Szwedzi (Rovflugor – czyli ponownie muchy-drapieżcy). Słowianie nie są wcale gorsi i na przykład łowiki u Chorwatów i Słoweńców to Grabežnice. Z tego trendu wyraźnie wyłamują się Hiszpanie (asílidos), Włosi (Asilidi) oraz Francuzi (mouches à toison – włochate muchy). Natomiast Rosjanie z sąsiadami wymyślili Ктыри, których źródłosłów jest dla mnie zagadką. Inaczej niż Bułgarzy, którzy dołączyli do trendu i stworzyli разбойнически мухи – czyli muchy rozbójnicze. Jak widać większość narodów słusznie przypisuje łowikom skłonności do polowania i napadania, bowiem w tym są naprawdę dobre.

W czasie moich wędrówek po Łódzkim Ogrodzie Botanicznym łowiki widuję bardzo często. Mamy ze sobą wiele wspólnego – uwielbiamy słońce, upał, przestrzeń i potrafimy być bardzo cierpliwi. Powyższe cechy definiują sposób polowania tych sprawnych myśliwych. Łowiki są wprost stworzone do polowania i pogoni. Smukła budowa ciała i mocne skrzydła sprawiają, że są znakomitymi lotnikami potrafiącymi zrywać się do lotu błyskawicznie i wykonywać skomplikowane manewry w czasie pogoni za ofiarą. Doskonały wzrok pomaga z dużej odległości wypatrzeć potencjalną zdobycz. Większość gatunków tych muchówek chwyta ofiary w locie. Pomagają im w tym silne, owłosione nogi, którymi oplatają przeciwnika. Mocna kłujka i zestaw chemiczny finalizują sprawę. Jak dokładnie wygląda samo polowanie?
Łowiki największą największą aktywność wykazują w czasie ciepłej, słonecznej pogody. Lubią otwarte przestrzenie, chociaż można spotkać je też w bardziej zarośniętych miejscach. Wybierają punkt obserwacyjny, z którego mają dobre pole widzenia. Może to być zewnętrzny liść, pojedyncza gałązka czy powierzchnia nagrzanego kamienia. Siedząc tam, uważnie lustrują okolicę za pomocą dobrze rozwiniętych oczu złożonych. Kiedy zobaczą potencjalną ofiarę błyskawicznie startują i ruszają w pogoń. Decyzję podejmują szybko, szybko też wracają w to samo miejsce, jeśli polowanie się nie uda. Bardzo ciekawy jest sam mechanizm obezwładniana zdobyczy. Łowiki polują właściwie na wszystko, co się rusza (oczywiście w granicach rozsądku). Ich ofiarami padają muchówki, błonkówki, chrząszcze, pluskwiaki, motyle, a nawet mniejsze ważki. Nie stronią też przed zachowaniami kanibalistycznymi. Chwytając tak szeroką gamę bezkręgowców, łowiki musiały wykształcić skuteczne metody obezwładniania swych ofiar. Ryzykowanie szarpaniny z niebezpieczną osą czy ważką nie ma sensu. Musi istnieć metoda, która pozwoli niemal natychmiast zneutralizować ofiarę. Oczywiście nasi bohaterowie mają taką metodę – jest nią bardzo silna neurotoksyna. Kiedy owad wypatrzy ofiarę startuje w pogoń za nią. Już na etapie pościgu neurotoksyna jest przepompowywana z gruczołu, który ją wytwarza do kłujki napastnika. Następuje kontakt, łowik chwyta zdobycz, oplata ją nogami i jednocześnie wbija kłujkę, wybierając jakąś bardziej miękką część ciała. Może to być oko złożone albo przestrzeń pomiędzy głową i tułowiem pozbawiona ochronnego, chitynowego pancerza. W tym momencie następuje skurcz mięśni sprzężonych z kłujką i neurotoksyna wraz z niewielką ilością enzymów jest wstrzykiwana pod silnym ciśnieniem do wnętrza ofiary. Łowiki produkują wiele różnych toksyn. Ich dokładny skład chemiczny i sposób działania nie jest jeszcze do końca poznany. Wiadomo jednak, że są to środki niezwykle skuteczne. Schwytany owad zostaje w ciągu kilku sekund całkowicie sparaliżowany. Te kilka sekund to najbardziej ryzykowna część łowów. Na tym etapie zdobycz może być jeszcze na tyle aktywna, że istnieje ryzyko uszkodzenia drapieżcy. I tu przydaje się bujne owłosienie twarzy łowika – tak zwany mystax czyli kępki włosków znajdujących się w okolicy oczu. Chronią one przed mechanicznym uszkodzeniem oczy, podczas gdy zdobycz jest już nabita na kłujkę. Nawiasem mówiąc w polskiej nomenklaturze do opisu mystaxa używa się słowa “broda“, podczas gdy z greki oznacza ono wąsy (mystakos). Wróćmy jednak do polowania. Ofiara jest już sparaliżowana, w kolejnym etapie łowik zasysa ze swojego żołądka ciecz bogatą w enzymy i wstrzykuje ją do wnętrza zdobyczy. Ten doskonały rozpuszczalnik w krótkim czasie zamienia wnętrze złapanego owada w proteinowy koktail. Napastnik wraca do swojej czatowni i tam w spokoju czeka, aż proces rozpuszczania dobiegnie końca. Wtedy wysysa posiłek. Trwa to od kilku minut do godziny, w zależności od rozmiarów zdobyczy. Po tym czasie z ofiary zostaje tylko chitynowy pancerzyk, który jest odrzucany, a nasz bandyta wraca do czatowania na kolejną zdobycz i proces się powtarza.

Powyższy opis dedykuję serdecznie zwolennikom bezmyślnego bambinizmu – pomyślcie o tym. Wyobraźcie sobie, że jesteście kochaną pszczółką albo muszką, lecicie sobie poleżakować na kolorowym kwiatuszku. Aż tu nagle coś łapie was w locie od tyłu i wbija ogromną, zaostrzoną rurę w wasze oko albo potylicę. Jeżeli coś jeszcze czujecie, to gwałtowny przepływ płynu przez tę rurę. Płynu, który was całkowicie paraliżuje. Na szczęście tego, co dzieje się dalej już nie czujecie. Nie czujecie ani tego jak całe wasze ciało rozpuszcza się, ani tym bardziej tego, jak zostajecie wypici. Naprawdę pomyślcie nad tym, zanim następnym razem będziecie na swoich instagramkach i fejsbuczkach opowiadać, jak to w przyrodzie wszystkie zwierzątka się kochają, a jedynie człowiek jest be.

Łowiki fotografowałem zawsze, ale dopiero w tamtym roku odkryłem na zdjęciach coś dziwnego. Nabite na kłujkę ofiary traciły barwy, stawały się przezroczyste, a co najdziwniejsze, zaczynały w nich buzować bąbelki jakiegoś gazu. Zupełnie, jakby ktoś otworzył puszkę z napojem gazowanym. Na przykład nowej, wiodącej w świecie owadów marki Insect-Cola. Ponieważ takie rzeczy pobudzają mnie do poszukiwań, przeszperałem sieć i znalazłem świetny artykuł dotyczący neurotoksyn i samego mechanizmu polowania. Jest on dostępny w sieci i serdecznie polecam go komuś, kto chce już w sposób stricte naukowy zapoznać się z zagadnieniem – Stephan Holger Drukewitz, Nico Fuhrmann, Eivind A. B. Undheim, Alexander Blanke, Julien Giribaldi, Rosanna Mary, Guillaume Laconde, Sébastien Dutertre and Björn Marcus von Reumont – “A Dipteran’s Novel Sucker Punch: Evolution of Arthropod Atypical Venom with a Neurotoxic Component in Robber Flies (Asilidae, Diptera)“. Innym proponuję natomiast słoneczne południe na pobliskiej leśnej polanie czy łące. Na pewno znajdą się tam przedstawiciele łowików, a ich obserwacja będzie przyjemnym i pouczającym doświadczeniem.

Samo polowanie i czyhanie na ofiarę widziałem w Ogrodzie wielokrotnie. Na szczęście łowiki są tu bardzo rozpowszechnione i z łatwością można spotkać wiele ich gatunków. Od tych małych z rodzaju Dioctria, przez najpopularniejsze z gatunku Eutolmus rufibaris, aż po wielkie i budzące respekt niżbiki (Dasypogon diadema). Bardzo lubię obserwować te zwierzaki, podziwiam ich sprawność w locie i polowaniu. Podoba mi się też ich stosunek do fotografa – lubią miejsca nasłonecznione, a więc dzięki temu nie ma problemów ze światłem. Wracają w to samo miejsce, wystarczy tylko na nie poczekać. Nie wiercą się, nie mają adhd – kiedy już usiądą, dają podchodzić blisko do siebie, czy to z boku, czy to z przodu, czy z tyłu. A do tego są skuteczne – często przynoszą ofiary różnego rodzaju, co zawsze umożliwia zrobienie kilku fajnych ujęć. Na terenie Ogrodu mam kilka swoich ulubionych miejsc, w których spotykam te owady. Przede wszystkim ogródek “U Bernardynów”, czyli moja ukochana Pustynia. Wokół jej piaszczystych alejek i roślin miododajnych zawsze kręci się tłum owadów. A do tego jest tam dużo słońca i nagrzany piasek, który aż parzy w niektóre dni. Na nasłonecznionych roślinach spotkać tam można kilka gatunków łowików. Łatwo zauważyć je już z daleka, szczególnie jeśli siedzą na dużych, jaskrawozielonych liściach. To miejsce to domena gatunków średniej wielkości. Zaraz obok, na suchej łące latają wielkie niżbiki. Są one trudniejsze do fotografowania – bardziej płochliwe, a w dodatku lubią przesiadywać nisko wśród trawy, gdzie bardzo trudno o dobre ujęcie. Owady te można też zobaczyć na łąkach obok rabat bliżej Ogrodu Japońskiego. Tam też, na roślinach okalających stawy, znajdują się kolejne stanowiska licznych gatunków tych drapieżnych muchówek. Nieco obok, wśród leśnych zarośli i na większych krzewach, na przykład rododendronach, można zauważyć mniejsze muchówki, przede wszystkim z rodzaju Dioctria.

Na zakończenie jeszcze kilka słów o wspomnianej strategii seksualnej. W czasie godów samce łowików wypatrują samic ze swojej czatowni, a następnie zrywają się i chwytają je w locie. Kopulacja może następować w kilku różnych pozycjach, w zależności od konkretnego gatunku. W jej trakcie owady mogą się przemieszczać latając, ale rzecz jasna, nie jest to już tak sprawny lot. Wracając do meritum. Zdarza się, że samicy wcale nie odpowiada partner – przecież nie musi, prawda? Co zrobić w takiej sytuacji? Okazuje się, że panie łowikowe niektórych gatunków sięgają wtedy po tenatozę – czyli zwyczajnie udają… martwe. Jest to dość popularna w świecie przyrody metoda obrony przed drapieżnikami. Stosują ją zwierzęta od chrząszczy począwszy, na małych ptakach skończywszy. Nie do końca wiadomo, dlaczego działa. Prawdopodobnie drapieżnik preferuje żywą ofiarę, którą sam zabije. Martwa wcześniej przestaje go interesować. W każdym razie samiec łowika, który próbuje kopulować z samicą, nagle stwierdza, że jest ona całkiem nieżywa. Natychmiast przerywa wtedy kopulację. Czy można mu się dziwić? Raczej nie.

Nie będę ukrywał, że dzisiejszy wpis powstał pod wpływem nostalgii za słonecznym latem i tęsknoty za odwiedzinami w Ogrodzie. Kiedy zamykam oczy, widzę takie słoneczne, upalne południe, tysiące owadów latających nad tysiącem kwiatów. Czuję ich zapach, czuję ciepło promieni słonecznych, czuję jak rozgrzewa się korpus trzymanego w dłoniach Nikona. Słyszę wszechogarniające brzęczenie, śpiew ptaków, szum wody. Czuję zwyczajną i nadzwyczajną radość z powodu wszystkich tych uczuć. Istnieje szansa, że już niedługo wrócimy do normalności (przynajmniej częściowej) i bramy Ogrodu znów staną otworem. Szkoda marnować tak piękną wiosnę!

  4 komentarze to “Insect-Cola”

  1. Insect cola – correct, ale mi przyszły do głowy alternatywne tytuły wpisu:
    Instant zupka
    Inner paralysis
    Infra pulpa

    Ja swego czasu wziąłem wójka darownika Empis opaca za któregoś łowika. Podobne są skubańce.

    Gdzie są inni komentatorzy – trochę przerwy u Grzegorza, a tak sympatyczni pisarze komentarzy wyparowali w ten suszy czas? Halo, poprawić mi się – ale już!

    • Infra pulpa robi wrażenie 🙂 Wójki faktycznie podobne do małych łowików i też drapieżne. Natomiast z Ogrodem niezły falstart – otworzyli na jeden dzień i znów zamknęli do odwołania 🙁

  2. Najważniejsze że czytają 🙂

    Wpis jak zwykle ciekawy, chociaż ja la letnimi upałami za bardzo nie tęsknię, za to za chłodnym i deszczowym latem jak najbardziej!!!

Sorry, the comment form is closed at this time.