lip 112017
 
Czasami zdarza się, że nie jestem w ogóle zadowolony ze spaceru i zrobionych zdjęć. Tak było i tym razem. Nie widziałem nic ciekawego, gatunki były pospolite, a zdjęcia nudne i technicznie słabe. W domu okazało się jednak, że nie było aż tak źle. Sponsorem dzisiejszego wpisu są nagietki i srogonie a miejsce akcji to Łódzki Ogród Botaniczny.

Nagietki lekarskie (Calendula officinalis L.) zawsze były dla mnie jakieś takie… plebejskie. Kojarzyły mi się z wakacjami i jakimiś wiejskimi domkami, przy których masowo rosły. Jednym słowem nic wartego uwagi, pospolite i stanowiące tło. W ostatnim czasie zaczynam jednak coraz bardziej doceniać tę roślinę. Z czysto fotograficznego punktu widzenia. Nagietki stanowią niesamowite tło dla owadów, szczególnie w słoneczny dzień. Trzeba przy nich trochę pomęczyć się z ustawieniem zdjęcia, ale w zamian odwdzięczają się niesamowicie nasyconymi kolorami i idealnym tłem dla każdego owada. Lubię po prostu przy nich stać i po kolei fotografować to, co akurat przyleciało. A przylatują całkiem różni przedstawiciele bezkręgowców. Przede wszystkim różne muchówki i błonkówki. Trochę motyli. Często pająki kwietniki. Zdarzają się też pluskwiaki, o czym będzie poniżej. Nagietki mają tylko jedną wadę – w nadmiarze mogą doprowadzić do szoku optycznego. Oglądanie zbyt dużej liczby żółto-pomarańczowych zdjęć powoduje reset mózgu. Na zdjęciach bardzo ładna przedstawicielka Syrphidae, do tego pszczółka, której nie będę próbował identyfikować, a dla kontrastu moja ulubiona żałobnica (Hemipenthes morio), już bez nagietka.

Pozostając w pomarańczowych klimatach przechodzimy do srogonia baldaszkowca (Rhinocoris iracundus), chyba najpowszechniej występującego drapieżnego pluskwiaka. Srogonie widuję bardzo często, przeważnie zaczajone gdzieś pod kielichami kwiatów i czyhające na coś do wyssania. Tym razem jeden z nich postanowił posiedzieć na kwiatach nagietka. Nie wiem czy to była dobra decyzja. Czerwony srogoń sam w sobie nie jest mistrzem kamuflażu, natomiast na pomarańczowym tle był widoczny jak na dłoni. A może mi się tylko tak wydaje? Nie wiem dokładnie, jak widzą owady. Na pewno nie tak jak ludzie. Z tego co pamiętam, potrafią dostrzegać pasmo bardziej przesunięte w stronę ultrafioletu, więc może drapieżnik nie był tak widoczny, jak nam się wydaje? Druga rzecz, która mnie zawsze zastanawia przy obserwacji tego gatunku, to jego intensywny, czerwony kolor. Po co? Czy nie byłoby rozsądniej wtopić się w tło, być zielono-brązowym i niewidocznym? Widocznie nie. Srogonie odniosły sukces ewolucyjny, radzą sobie znakomicie, więc widocznie istnieje jakieś uzasadnienie ich ubarwienia.

Owadami, które fotografuję bardzo rzadko są chrząszcze (z wyjątkiem trzyszczy, rzecz jasna). Nie to, żebym ich nie lubił czy był do nich uprzedzony. Po prostu rzadko je widuję. Chodzę w miejsca, gdzie nie występują licznie, przeważnie uganiam się za ważkami, muchówkami czy błonkówkami, po prostu nie nastawiam się na fotografowanie chrząszczy. Czasem tylko trafi się dzień, kiedy kilka z nich samych wepchnie mi się pod obiektyw. Tak było tym razem. Sfotografowałem dwa bardzo ładne chrabąszcze, które wyglądają bardzo podobnie, nie licząc różnego ubarwienia. Nie wiem czy to różne stadia tego samego gatunku, czy może dwa zupełnie różne? Trzeci chrząszcz to bardzo szybki i niewielki gatunek. Widuję go często na piaszczystych alejkach jak mknie od krawężnika do krawężnika nie dając najmniejszych szans na zrobienie zdjęcia. Tym razem owad przystanął na dłuższą chwilę i mamy zdjęcie do kolekcji.

Na zakończenie prawdziwy, owadzi groch z kapustą. Jak widać, kwitnie już mój ulubiony mikołajek (Eryngium L.), jednak nie ma na nim jeszcze wielu owadów. Na zdjęciu wardzanka (Bembix rostrata), która wreszcie zaczęła pojawiać się w tym sezonie w Ogrodzie. Nieopodal udało mi się sfotografować bielinka (Pieris sp.), który wyjątkowo nie chciał współpracować łażąc, trzepocząc skrzydełkami i ustawiając sie na ukos. Ostatnim dzisiejszym modelem jest łowik. Przedstawiciele tej rodziny przeważnie są bardzo płochliwi i nie dają się łatwo podejść. Tym razem miałem trochę więcej szczęścia i mogłem wymęczyć łowika długą sesją, podczas której cierpliwie i grzecznie pozował.

  7 komentarzy to “Botaniczny plebs”

  1. No i git. To pewnie ostatni wpis przed urlopem…. Ale zakładam że po urlopie pojawi się niejeden! 🙂

  2. Ja bym była bardzo zadowolona ze spaceru, który przyniósł taki dorobek. Srogonia nie spotkałam jeszcze nigdy, a ta pszczółka jest prześliczna. 🙂
    Jeśli o chrząszcze chodzi, biegaczowaty to zapewne któraś Amara. Natomiast pozostałe dwa wyglądają mi na listnika zmiennobarwnego (Anomala dubia). Jak nazwa wskazuje, ten gatunek może przybierać różne barwy.

    • Srogonie widuję u siebie ciągle 🙂 Pszczółki nie chciało mi się identyfikować, ale może kiedyś? Ten listnik pasuje tu bez pudła – pooglądałem w necie i faktycznie ma dużą zmienność barw. Dzięki za ID!

  3. No cudowny ten morio, cudowny. Widzę, że odrabiasz chwilową przerwę bo post za postem a każdy bardo interesujący 🙂 I prawie z każdego coś wynoszę, na co jeszcze nie zwróciłem uwagi. W tym przypadku było to wzbogacenie o informacje na temat łowika 🙂 Nieznany mi bo dotąd nienapotkany ale już bionomię mam w małym paluszku 🙂
    Niezmiennie zadziwia mnie jak z tak jedngo miejsca wyhaczasz tyle rzeczy. Ogród botaniczny to dość “skończone” siedlisko a tu temat rzeka. Ostatnio miałem okazję porównać swój ukochany lubelski z krakowskim 🙂 W tym roku na urlopie mam zamiar zaliczyć łódzki 🙂

    • A kiedy urlop planujesz? Bo jakby co, to zapraszam na wycieczkę po Botaniku i jakiejś pizzerii czy coś 🙂

  4. Grześ nie bądź zbyt krytyczny wobec zdjęć, są jak zwykle na wysokim poziomie, w dodatku jak zwykle dowiedziałem się czegoś nowego. Jedyni o co bym Cię jednak poprosił, to mając na uwadze takich owadzich neptków jak ja, gdybyś zechciał podpisywać zdjęcia … ułatwił byś edukację, bo za groma nie umiem przyporządkować opisów do fotek 🙂

    • Z tym podpisywanie to już stała prośba kilku osób, a ja stale obiecuję i się potem migam 🙂 Ale może już niedługo 🙂

Sorry, the comment form is closed at this time.